piątek, 17 października 2008

Grieg

    Znowu piątek. Pątek za piątkiem i połowa października już. Szok!
Drań złapał anginę. Ja złapałam się za głowę. Ślubny złapał dziadka do opieki nad draniem... Przez dwa dni czułam się jak serwis porządkowy - wracałam bowiem do domu głównie po to, aby sprzątać, prać i prasować, albo czyścić wykładzinę. Wesoło zatem było. Wczoraj to nawet w akcie desperacji popełniłam regulamin zachowania się w domu podczas choroby. Niestety... ani dziadek, ani drań się nie dostosowali do niego,  pomimo przyrzeczonych nagród. Dzisiaj zatem usłyszeli to i owo - może do poniedziałku z uszu nie wywietrzeje...
    W szkole za to kurs za kursem, konkurs za konkursem, sprawdzian za sprawdzianem - nie nudzi mi się i w przerwach między kursami mam na czym czerwony długopis wypisywać. No i jeszcze ślubny uradowany z siebie bardzo przytargał dzisiaj w ramach prezentu dwanaście tomów Kapuścińskiego... Patrzę na nie i wzdycham. Normalnie zrobił to z premedytacją! Toż ja Kapuścińskiego lubię bardzo, a nawet dużo bardziej. Czy on takich rzeczy nie wie? Wypadałoby, żeby wiedział...

A tak w ogóle to teraz idę nalać ulubione, włączę klik i pomęczę męża własnego i osobistego - co tak będzie sobie siedział bezproduktywnie i niby to odpoczywał - niech pokonwersuje z żoną. W końcu po coś go mam... A nie przypominam sobie, aby ktoś mu powiedział, że małżeństwo to rzecz łatwa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz