Bardzo! Zwłaszcza rano, kiedy staję z kubkiem kawy przy oknie w kuchni i widzę słońce rozświetlające witraże katedry. Mojej katedry. Tak. Teraz już nawet nie podświadomie zaznaczam swój teren. Wszystko co moje, moim nazywam. Kategoryzuję.
- To nie jest kościół - stwierdził ostatnio drań równie kategorycznie, jak ja przywłaszczam sobie swój świat i jego okolice.
- A co to jest? - zapytałam zaciekawiona, bo drań wszedł w fazę abstrakcji i każdego dnia roztacza przed nami niesamowitą wyobraźnię własną.
- No nie widzisz? To zamek! Wysoki zamek i ma wieżyczki jak ten mój. Tylko wałów mu brakuje. I rycerzy.
Patrzę zatem na ten draniowy zamekaniekościół i zachwycam się. Lubię tak przejrzyste powietrze i szron na trawie i żółte liście i moją katedrę. Architekt może być z siebie dumny - nawet trzylatek poznał jego zachwyt gotykiem. Szron... Bardzo lubię szron. I te witraże prześwietlone słońcem i błękitne niebo i kawę i siebie w szlafroku cieplutkim i świadomość, że po jej wypiciu wyjdę na rześkie powietrze i będę miała czym oddychać. Tak... to lubię! Zapowiada się bardzo dobry tydzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz