czwartek, 9 października 2008

klasowe wyjście do teatru

    Pani się na wielki wyczyn porwała. W sumie czemu by się miała nie porwać...? Już nie raz przecież robiła rzeczy, o jakie by nigdy samej siebie nie posądziła. I nie ma tu absolutnie żadnego znaczenia fakt, że inni by o to panią posądzili - tu pani subiektywną w ocenie jest i taką pozostanie.
Taaak... Najpierw pani musiała zrobić listę, zebrać pieniądze, zamówić bilety i... i tu się pojawiły pierwsze problemy, ponieważ lista chętnych nijak się miała do listy tych, co to koszt biletu ponieśli. Po niemałych perturbacjach wypełniła pani kartę wycieczki i po kolejnych - wcale niemałych - dostała zgodę na wyjście. No i wtedy jakby wszystko zaczęło do pani powoli docierać, co przypłaciłam okropną migreną. Wczoraj. Jeszcze tak silnej nie miałam. Chyba. Tego stwierdzić nie mogę, bo i świadoma za bardzo nie byłam. No koniec końców dzisiaj wstałam, a pogoda śliczna, więc rzuciłam  w przestrzeń zaklęcie, że na pewno dobrze będzie i nie ma co się stresować, bo to przecież prawie dorośli ludzie i... pojechałam do szkoły. Najpierw do szkoły, coby wytyczne jeszcze ewentualne dostać i z bagażem zaufania do młodzieży pognałam do teatru. Każdy popisał się czym umiał. W sumie to dobrze. Nawet doceniam inwencję własną i pomysłowość, jednak nadal pozostaję sceptykiem w przypadku gołego brzucha jako stroju wyjściowego i czerwonych pasków na bluzie zamiast marynarki. Królowały zieleń i żółty kolor oraz dziwny róż na ustach. Było zatem sielsko tak i ludycznie jakby bardziej. No myć towarzystwa nie będę w teatrze, więc głowy zmyję im jutro, a dzisiaj to jedynie zęby zacisnęłam i postanowiłam, że pani miłą poza murami szkolnymi się okaże. A potem to już było z górki. Jeden z chłopców przyjechał rowerem, którego nigdzie zostawić nie mogliśmy, a drugi zabrał swoją deskorolkę. Ponoć nigdy się z nią nie rozstaje. Rozdanie biletów też łatwe nie było, bo ten chciał obok tej, a tamta obok tego niekoniecznie. Jakoś dałam jednak radę i kiedy usiadłam w rzędzie między paniami w wieku przedemerytalnym z wielkim udręczeniem na twarzy zorientowałam się, że delektować się jeszcze przyszłym spektaklem nie mogę, gdyż trzeba by walnąć jakąś przemowę na temat telefonów komórkowych, o których wyłączeniu wspomnieć zapomniałam. No i muszę Wam powiedzieć, że te obcasy i te deski strasznie jednak głośne są. Pani zatem chociaż niezauważona być chciała, dała się zauważyć większości. No tak czasem bywa.
Potem za to już pikuś. Wystarczyło nie patrzeć na scenę, a na uczniów po to, aby skonstatować, że jest ok. Bo było ok. Czasem nawet miałam wrażenie, że im się buzie pootwierały. Szkoda tylko, że ja nie bardzo wiedziałam, dlaczego.
Później jeszcze tylko spacer wycieczkowy pokazujący uroki powiatowego, kilka tłumaczeń, dlaczego wolno ich puścić nie mogę i wykład na temat historyczny, który słuchali jednym uchem, pijąc colę i mając mnie w poważaniu mniejszym i większym.

    Wróciłam niedawno z duszą na ramieniu, czy aby każdy dotarł szczęśliwie do domu i z lekko ochrypniętym głosem. No i właśnie opowiadam wszystko ślubnemu zdziwionemu, że ja taka padnięta po przecież jakby nie było wolnym, kulturalnie spędzonym dniu z młodzieżą pełną zapału do zdobywania wiedzy.

PS. I powiem Wam jeszcze w sekrecie, że raz jeden tylko przeszły mnie ciarki po plecach... Na koniec. Wtedy, gdy młodzież na zakończenie o następną wycieczkę poprosiła, bo ta była ponoć niezła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz