sobota, 4 października 2008

misz masz

    Jestem dzisiaj w stanie permanentnego podekscytowania. I nawet nie wiem, dlaczego. Za oknem paskudnie. W domu szarawo. Ślubny jeszcze śpi i wcale mu nie przeszkadza, że ja sprzątam, odkurzam, słucham radia i  piekę ciasto ze śliwkami. A wszystko to robię w sposób ciszy pozbawiony. Widać ślubny się uodpornił na niektóre z moich procederów. Koty same nie wiedzą co ze sobą ze szczęścia zrobić i łażą za mną, ocierają się o moje nogi i wydają z siebie dźwięki, które potrafią z mózgu zrobić papkę. Drań ogląda bajki stęskniony za nimi a w przerwach snuje się ocierając o mnie i kombinuje, żebyśmy wzięli... pieska. Dwa koty, świnka morska, drań, ślubny i jeszcze mi piesek do szczęścia potrzebny. Jak już ślubny ten dom biały z brązowymi okiennicami i kamienną podmurówką mi postawi, to i piesek będzie, ale drań moich argumentów słuchać nie chce. W sumie to i ja już bym tego labradora mieć chciała, ale resztkami zdrowego rozsądku odsuwam tę myśl od siebie. Mogę co najwyżej podarować jakieś kundlisko najszczęśliwszej. Ona już przeszła ze mną to i owo - nawet leczenie gołębi przeżyła i hodowlę koników polnych, więc niejako wprawiona. Ja jeszcze nie.
Idę to ciasto wyjąć z piekarnika, bo jeszcze chwila i będę musiała wmówić chłopakom, że ta spalenizna to przypieczone skórki śliwek. klik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz