Napełniłam pióro atramentem, położyłam obok wypełnionej gorącą kawą filiżanki w czerwone róże - tej od uczniów i siadając przy stole, otworzyłam kalendarz. Osobisty, mój, duży, z jednym dniem na jednej stronie. Ten sam, który do września był wypełniony co prawda, ale nie aż tak szczelnie. Upiłam łyk kawy. Gorąca. Oczyściłam stalówkę (nie lubię brudnych stalówek... są takie pozbawione tego, co piórom dodaje tego czegoś) i jak co niedziela siadłam, aby atramentem wyznaczyć swój przyszły tydzień. Najpierw rozpisałam tematy lekcji dla swoich klas. Potem naniosłam to, co mam do załatwienia. Następnie wcisnęłam kilka spotkań i wiele dodatkowych obowiązków. Nie lubię, kiedy czas przecieka mi między palcami, chociaż lubię niekiedy czuć, jak namacalnie płynie obok mnie.
Upiłam kolejny łyk kawy. Dopisałam zajęcia z jogi. Od jutra wracam. Udało się. Rano mam na to czas. Szkoda, że rano, ale dobrze, że w ogóle. Ślubny pocałował mnie w ramię i zapytał, czy jeszcze trwa we mnie moje prywatne solilokwium, które od kilku tygodni nie daje mi spokoju. Ano trwa... Myślę jeszcze i rozważam, a przecież wiem doskonale, że decyzję już właściwie podjęłam podświadomie na samym wstępie. Dopiero teraz widzę, ile czasu przepuściłam między palcami podczas tych trzech lat draniowi oddanych, mimo że każdy z tych dni miał sens i żadnego nie dałabym sobie zabrać.
Upiłam kolejny łyk kawy... Marzenia przecież są po to, aby móc je realizować, a w każdym razie próbować je osiągnąć. Inaczej byłyby tylko majakami. Więc dlaczego ja swoje zostawiłam kilka lat temu? A może dopiero teraz nadszedł ten czas, kiedy dorosłam do decyzji, którą kiedyś zawiesiłam w sobie? Może...
Kiedy filiżanka była w połowie pełna, błyszczącą i czystą stalówką wygospodarowałam na delikatnym papierze koloru ecru mojego kalendarza jeszcze kilka godzin tygodniowo dla mnie... Tak... musiałam jakoś je znaleźć, bo przecież za rok wracam na uczelnię, żeby zrobić drugi fakultet. Urodziłam dziecko siłami natury - nie ma dla mnie rzeczy nierealnych. Muszę tylko na nie znaleźć czas. klik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz