Teoretycznie jestem statyczna. Teoretycznie... Praktycznie natomiast sprawdziłam właśnie, czy przy stopach, tudzież butach nie wyrosły mi skrzydełka. Takiego bowiem natłoku spraw, które w ciągu tych dwóch dni załatwiłam i miejsc, które zechciałam zaszczycić swoją osobą dawno nie doświadczyłam.
A tak przy okazji mam nową maksymę życiową, która tak jakoś się mi sama stworzyła. Maksyma rozbrajająca w swojej prostocie... Jak się spieszysz, nie bierz do rąk środka do dezynfekcji zawierającego chlor. Wczoraj właśnie tuż przed wyjściem załatwiłam sobie nim spodnie ulubione, wyjściowe, wyprasowane w kant, pasujące mi w dniu owym jako jedyne... A polałam sobie je taaak malowniczo... Coś mnie bowiem podkusiło i od samiuśkich drzwi wyjściowych się wróciłam, aby sobie toaletę zdezynfekować... Ta... sobie zdezynfekowałam. I jeszcze jak ta głupia gapiłam się na czarne nogawki i sobie tłumaczyłam w duchu, że a nuż ten materiał się nie wybieli. Się wybielił... A dzisiaj się mi wybieliły ręce i odparzyły się nawet w okolicy obrączki, ponieważ się zapędziłam, złapałam znowu środek ów chlor zawierający, aby go do zlewu w kuchni wlać i tak mi spieszno było, a założenie rękawiczek zabrałoby mi zbyt wiele czasu...
Czyli jakby to powiedzieć... wszystko w normie i ja to ja :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz