... dzisiaj się zebrać nie mogła... Wszystko jakoś między palcami mi przeciekało. Wszystko to znaczy czas... Jakoś tak południe zrobiło się zaraz po śniadaniu, którego pani co prawda nie je, ale robi draniowi. A potem czas przeciekał między palcami nadal, ale pani miała już świadomość tego, że nie zdąży z wieloma rzeczami.
A jak się już udało wyjść z domu, zostawiając drania z dziadkiem-pradziadkiem, to pani wracała razy dziesięć, ponieważ drań uparcie otwierał drzwi wewnętrzne i walił rączkami w zewnętrzne przy wtórze wrzasków i płaczu. A płakał tylko dlatego, że chciał jeszcze jednego całusa i jeszcze jednego... Ale jak go dostawał, biegł się bawić z dziadkiem, zamykałam drzwi, schodziłam do półpiętra i wracałam ponownie... dać całusa kolejnego...
Kiedy pani miała scałowaną już całą szminkę i wymazane nią policzki, czoło i uszy, a drań miał mokrą od płaczu buzię, skapitulowałam...
Postanowiłam, że drań pójdzie ze mną...
A jak już wreszcie wyszliśmy, to... pani w kurtce zimowej wystąpiła, bo mi się już pomieszało wszystko...
Pani sobie wzięła również parasol, którego zazwyczaj nie bierze. Pani z rozpędu nawet ten duży złapała... Taaa... coby mieć coś nieporęcznego do niesienia. I jeszcze wielką donicę wiklinową sobie na wstępie zakupiłam... I miałam tylko wielką nadzieję, że nic na gazie nie zostało...
Parasol, drań i donica z rączką... Pani czuła się wyśmienicie - niczym nie obciążona, z pełną ruchów swobodą.
Ale załatwiłam wszystko... Chyba każdy dzisiaj się bał pani...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz