Spędzam z dwulatkiem dnie całe i obserwuję drania bacznie. I ogarnia mnie zdziwienie coraz większe... Jeszcze niedawno przechodził okres fascynacji wszystkim, potem przyszedł czas zadumy nad światem, zniszczenia, egocentryzmu i ten ostatni (najcięższy) apodyktyczności pełen...
A teraz widzę dwulatka, który mówi zdaniami pełnymi, niektóre tylko głoski zniekształcając, ewentualnie w pośpiechu gubiąc coś... Ba! mówi... toż on tworzy historie niesamowite, wręcz sensacyjne.
Ze szczegółami powtórzy kto robił co i co mówił, nawet bajkę zarysuje. Zabawy wymyśla przeróżne, reguły samemu ustalając. Zabawy ciekawe i zmyślnie prowadzone.
I tak siedzę od dni kilku i patrzę na tego chłopczyka wyrośniętego, co to mądralą jest takim i słucham, i podziwiam, i pytanie sobie zadaję, czyje jest to dziecko moje...
Wszak moje maleństwo to takie maleńkie było jeszcze niedawno i ciche, z uwagą rozproszoną przez wszystko... I takie bezbronne, głupiutkie, na cycu jedynie skupione...
I tak siedzę, i patrzę, i podziwiam, a dwulatek wieżę budując, albo rysując maziaje w bloku rysunkowym opowieści snuje, co robił, gdy dzidzią był malutką... Twierdząc oczywiście, że wszystko pamięta doskonale ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz