Najszczęśliwsza jak się uprze, to nikt jej tego wyperswadować nie może. W zasadzie nie powinnam się temu dziwić... Wszak to rodzinne u mnie. Jeden bardziej uparty od drugiego. I to z obu stron genetycznie obciążona jestem...
Tym razem najszczęśliwsza zbzikowała na punkcie stołu.
W zeszłym tygodniu przybiegła do nas z reklamowym prospektem i zadowolona ze znalezienia cuda malowanego z wypiekami na twarzy rozłożyła przede mną gazetę. Stół ładny faktycznie. Kolor kawy, drewniany, cztery krzesła stylowe. W nasze antyki wtopiłby się jak ulał. I kolorem i stylem i fornitem...Tylko... my już mamy stół... Jeden w kuchni, jeden w dziennym, jeden zapasowy za drzwiami i jeden w renowacji... Najszczęśliwsza jednak zrażona argumentacją nie była i dawaj cudo zachwalać dotąd, aż zgodziłam się go zobaczyć z bliska.
I tym sposobem zaraz idziemy na obrzeża powiatowego stół obejrzeć, chociaż jest za duży, za drogi i niepotrzebny... Ale i to najszczęśliwszej nie zraża, bo jak to powiedziała: może coś innego nam w oko wpadnie...
Aż się boję, co za podstęp rodzicielka moja wymyśliła :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz