piątek, 7 września 2007

piątek

    Dzień paskudny i mokry. Deszcz leje i leje, a gdy tylko lać przestaje, to zwyczajnie pada, albo kropi. Obrzydlistwo! Rano udało nam się jednak wyjść na spacer do parku,  z parasolami co prawda, ale jednak.
A w parku... przeraziły mnie te mokre kasztanowce, chore i w dodatku liści nie mogące zgubić zgodnie z prawami przyrody. W alejkach natomiast pełno kasztanów w łupinkach, pękniętych zaledwie, bo dojrzeć nie zdążyły. Głodne wiewiórki przybiegały, ku uciesze dwulatka, prosząc o jedzonko. Nawet sikorki zaczynają już do parków miejskich przylatywać... Smutno jakoś tak...

Olejki eteryczne w cały domu rozstawiłam. A z wazonu śmieją się do nas swoją czerwienią soczystą cynie. Udało mi się je dzisiaj kupić. Jak nawiedzona nie wiedziałam, ile tych bukietów wziąć, bo cynie lubię ogromnie, a coraz mniej ich na świecie...

Dobrze, że piątek dzisiaj...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz