Wstęp do sklepów zielarskich to ja powinnam mieć stanowczo zabroniony... Ale ponieważ nikt do tej pory tego nie zrobił, mam obecnie nowy olejek do kąpieli. Tak... Jeden olejek cyprysowo-cedrowy. Jeden olejek z zielonej herbaty i paczuli. Jest też jeden z mandarynki i drzewa sandałowego. No i jeden o tajemniczej mieszance ylangowo-grejpfrutowej. Hm... ylang to ponoć znany afrodyzjak z Azji. Albo mnie babeczka wkręciła.
Nabyłam jeszcze kilka(naście) innych produktów... No nic strasznego co prawda. Toż to tylko zielarski, a nie hurtownia dla czarownic, więc nie kupiłam niczego spektakularnego czy ekstrawertycznego... Ale zapas suszonej żurawiny to i owszem.
Teraz jak się tym wszystkim natrę i wypaciam to dopiero będę aromatyzowana. I niech to lepiej faktycznie zadziała, bo jak mężuś zobaczy rachunek za te wszystkie super potrzebne cuda i cudeńka, to zakaz wstępu do przybytku owego chyba się pojawi...
Tylko się zastanawiam... ten ylang to będzie działał na mnie, czy na mężusia... bo może zacząć się paciać tym właśnie...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz