... zadzwoniłam dzisiaj do machera od pralki i powiedziałam mu w sposób kulturalny co prawda, aczkolwiek dosadny, co o nim myślę. No i... pralka od dwóch godzin zreperowana, działa, właśnie drugie pranie robi.
Donoszę również, że przyszedł inny macher. Taki ze trzy dekady młodszy i trzeźwy. Nawet taki, co to mówić umie. No i dzisiaj nie miałam okazji popatrzeć na wysuwającą się ze spodni... pupę pana majstra, ponieważ ten akurat spodnie miał (w sposób zadziwiający mnie niezmiernie) podciągnięte prawie pod pachy i zapięte szczelnie pasem. W spodniach była upchnięta koszula i sweter... Szansy nawet nikłej zatem nie było.
Donoszę równie uprzejmie, że właśnie paciam się w kremie czekoladowym i orzechowym i śmietankowym. Nasączam biszkopt i robię radomiankę. Hm... takie nasączanie to sprawa fajna... Krem kremem - no jak to krem, słodki i tyle, ale ten biszkopt taki nasączony... no taki to chyba nie, bo przecież spróbować musiałam tego, czym nasączam... no i już tak bardzo to nie nasączę chyba...
I tak sobie sączę i nasączam i tak sobie ten krem ucieram i myślę... toż problem robi mi się od dzisiaj. No bo jak ja teraz mam dwulatka nazywać, jak on od początków bloga dwulatkiem zwany... W trzylatka go zmienić?...
Hm... jakoś tak mi to nie pasuje zbytnio...
I tym sposobem... uprzejmie donoszę, że dwulatek z dniem dzisiejszym Piotrusiem być tutaj zaczyna.
PS. Idę nasączać... i pomyśleć, co z blogiem osobistym dwulatka zrobić... Tu to dopiero mam o czym sączyć :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz