Są chwile, kiedy nie wiem kim jestem i z kim jestem. Są takie chwile, kiedy złość graniczy z rozpaczą, a rozpacz na śmiechu się kończy...
Takie chwile w cyklu tygodniowym, kiedy najpierw tęsknię, potem przywykam, a potem... potem to już jestem całkiem od męża własnego i osobistego odzwyczajona... Niby jest. Gdzieś tam... po drugiej stronie telefonu, po drugiej stronie monitora.
Tylko gdzie ta druga strona jest? Bo dla mnie zaczyna funkcjonować jak lustro Alicji.
Jest głosem, nie jest ciałem. Jest radą, nie jest wsparciem... Jest?...
A kiedy moje odzwyczajenie się w zobojętnienie zaczyna przenikać, osobisty i własny czas zaczyna mieć dla nas. Tylko dla nas. I zawsze uda mu się zrobić coś takiego... co wszystkie smutki i braki z tygodnia całego niweluje. Coś takiego, co nie tylko tęsknić pozwala, ale... uzależnia...?
I jak każde uzależnienie męczy i dręczy i myśli gubić nakazuje... I chwilami myślę, czy uzależnienie jest od tego, czy od niego...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz