Podobno bardzo fachowi. Podobno rzetelni, sprawni, uczciwi. Ponoć wszędzie wychwalani. Wszędzie, znaczy za granicą naszego kraju. Podobno nawet od plakatu z hydraulikiem nie odbiegający...
Dlaczego w takim razie do mnie cholera żaden fachowiec wyglądający jak ten z plakatu nie przyjdzie? Niechby nawet tak nie wyglądał, ale potrafił coś zreperować i nie zrujnować przy tym kilku pomieszczeń... Ale nie! Do mnie przylezie albo podchmielony, albo cwaniakowaty niechluj.
Dzisiaj przyszedł fachowiec do pralki. W pralce trzeba było wymienić kołnierz wokół bębna, bo dwulatek miał fantazję przeciąć go nożyczkami...
No i przyszedł. Przyszedł dwie godziny po czasie i się zirytował, że pralkę rozbierać musi... No czułam się aż winna temu, że pralki sama nie rozbebeszyłam...
Wywalił mi pralkę na środek (o ile w mojej łazience istnieje coś takiego jak środek zważywszy na jej wielkość) łazienki, zdemontował blat, bo ten mu bardzo przeszkadzał. Już myślałam, że i lustro ze ściany zdejmować trzeba będzie... Ale się ostało ono. Potem musiałam słuchać, że dzieci to się pilnować należy i ewentualnie podziwiać zsuwające się z czterech liter spodnie pana machera.
Kołnierz wyjął narzekając, że przy tym typie pralki to dużo roboty, żeby się do niego dostać i stwierdził, że na dzisiaj skończył, ponieważ kołnierza ze sobą nie wziął i przyniesie go... w środę. Nieważne, czy mnie środa pasuje - panu odpowiada i tak ma być.
No i wylazł troglodyta z łazienki zostawiając w niej breję pośniegową, która mu wypłynęła spod butów. Tych bowiem przecież nie wytarł... Jak już wylazł, to portki poprawił i poszedł do kuchni ręce myć. (W sumie to czemu nie miałabym umyć podłogi również i w kuchni przy jednoczesnym umyciu zlewu i szafki przy zlewie?...)
Fachura zabrał swoją walizę narzędzi i zaczął sie ubierać w kurtkę. No to zapytałam, co z ustawieniem pralki na właściwym miejscu. Śmiała byłam - nie ma co... Facet się zacietrzewił nieco, więc usłyszałam, że to mi mąż włoży jak wróci, bo on już siły nie ma.
No i po co się pytałam?...
Posprzątałam, umyłam podłogi, ustawiłam pralkę, zamocowałam blat i siadłam, żeby odpocząć. Siadłam i słyszę dzwonek do drzwi. Otwieram, a tam... trzech kominiarzy mi się do mieszkania wwala. Przyszli - dzielni są. Dotarli pięć godzin później, ale są! Brudni jak to kominiarze, świeżo z dachu zleźli - i nieważne, że jeden z nich ledwo się na nogach trzymał... Sprawdzili drożność dróg wentylacyjnych, cholera wie po co okno w kuchni otwierać mi zaczęli, jeden tym bardziej nie wiem po co się do pokoju w tych uwalonych buciorach na białą wykładzinę rozpędził...
Właśnie sobie siadłam i odpoczywam i podziwiam fachowość, terminowość, punktualność, zdolność komunikacji i werbalizacji fachowców.
I mam wielką nadzieję, że zaczadzenie nam nie grozi i że tą pralkę będę miała sprawną w środę, bo przy dwulatku i jego nowej pasji prania mam... dużo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz