"Nie lubię twojego lustra...gruba w nim jestem..." usłyszałam od Aśki dwa lata temu. Dwa lata, czyli mniej więcej po tym, jak zamieszkaliśmy w powiatowym i w naszym mieszkaniu. Jakoś się tym nie przejęłam, bo lustro duże - wieeeelkie, w pięknej ramie, nadające charakter starodawny pierwszej części przedpokoju i wpasowujące się idealnie w klimat mieszkania. Poza tym Aśka jest zbyt naiwna, aby być realną i jednocześnie zbyt realna, aby być magiczną, więc się tym nie przejęłam.
Po jakimś czasie jednak nieświadomie zakupiłam drugie lustro, które w drugiej części przedpokoju zawiesiłam. Nie zwróciłam początkowo uwagi, że odbicie nieco inne daje i że włosy czy makijaż jednak w tym drugim sprawdzam... chociaż ono w mniej korzystnym oświetleniu. Po jakimś czasie okazało się również, że w lustrze identycznym jak nasz olbrzym u moich rodziców wszystko wygląda faktycznie, a to jednak zniekształca.
Kupiłam wczoraj buty. Cudo. Z mięciutkiej skórki. Ciemno brązowe. Z paseczkiem i maleńką klamerką. Na wysokim obcasie, ale wygodnie wyprofilowanym. Buty, które wzięłam do ręki i wiedziałam, że moje będą - a to zdarza mi się raz na dekadę. Buty dla mnie stworzone, idealne. Patrzyłam w lustra sklepowe i nie mogłam się napatrzeć.
Wieczorem mężuś zdziwiony moją szybką decyzją chciał je zobaczyć. Założyłam - mężuś równie zachwycony.
Patrzę w lustro olbrzymiaste, a w nim... buty nijakiego koloru ze zbyt podciętym obcasem...
Nie lubię swojego lustra... A może w lustrze nie może się odbijać okno i katedra z niego widoczna...?
PS. Chociaż mam dzięki niemu wytłumaczenie, dlaczego czasem nie mam się w co ubrać przymierzając kolejne ubrania...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz