... mamy duży i wygodny materac. Mamy również byłego dwulatka. Były dwulatek zagnieździł się w naszym łóżku i eksmitować z niego się nie daje.
Mamy dwa koty... Koty oczywiście pół nocy próbują do naszego łóżka się wtrążolić. Znaczy jedna próbuje, bo druga jak się już ułoży, to ruszyć się nie daje. A układa się zawsze i tylko na mojej głowie. Zawsze. W zasadzie to śpię jakby w czapce... Ale to jeszcze nie koniec cierpień moich. Pyszczydło mruczące wielce głośno kładzie mi na uchu i zaczyna swój mrukot. No i to jeszcze byłoby do zniesienia, w sumie człowiek wiele zniesie... Ale podczas mruczenia głośnego mi do ucha, ugniata moją głowę łapskami. Ponoć to jest zaznaczanie swojej własności. Miłe... Jestem własnością kota... Czasem to nawet próbuję z nią się szamotać, ale i tak ona wygrywa, więc po co mi to?... Tupie po mnie potem dłużej niż zwykle. I nie myślcie, że przed bestią można schować głowę pod poduszkę. Co to to nie! Nie dość, że duszno ogromnie, to macki kocie razem z pyszczydłem wędrują za mną pod ową...
Jak już się poddam i zaczynam usypiać, to w pierwszym śnie zjawia się druga z bestii. No ta co prawda nie mruczy zabójczo, ale potrzebuje dużo przestrzeni do spania. A przestrzeń ową musi znaleźć miedzy mną i mężusiem. Znaczy jak się mężuś ciut bliżej mnie położy, zostaje łapkami kocimi odpychany, w czym zresztą i pierwsza bestia drugiej bestii pomóc zawsze gotowa.
Jeśli usnę z warkotem przy uchu, ugniatającymi mnie łapkami i z dala od ślubnego, budzi mnie szorstki jęzor drugiej wariatki. Ona bowiem swoją własność jęzorem zaznacza wylizując mi dłoń wielce dokładnie i nieco boleśnie. Dzisiaj na przykład uparła się na płytkę paznokcia... Od spodu.
W tym czasie chłopaki śpią i sapią. Sapią głośno. A śpią układając się skosem. Takim symetrycznym w stosunku do siebie. I sapią... A koty mruczą i proceder bez skrępowania swój uprawiają...
I tak... śpimy. A w środku nocy łapię zawsze oddech zwalając z siebie ramiona ślubnego i tułów byłego dwulatka. Kładę się poniżej poduszek - a niech koty mają miękko i próbuję zaanektować część pierzynki.
Każdej nocy mam jednak i myśli optymistyczne... Pierwszą jest ta, że świńsko morskie śpi w swojej kuwecie i jeszcze mu do łebka nie przyszło, że mógłby się obok mnie uwalić. Drugą natomiast jest paradoksalnie wielka radość z tego, że jeszcze nie mamy upragnionego labradora... Na pewno celem jego egzystencji byłoby bowiem spanie w naszym łóżku... Na moich nogach zwłaszcza...
A od kilku dni chodzi mi po głowie jeszcze pewna myśl przewrotna...
Eksmisja byłego dwulatka jest w sferze rzeczy póki co niemożliwych. Natomiast jak rano mężuś wstaje, to w łóżeczku robi się dużo miejsca... No jak ma się dużo miejsca nie zrobić, kiedy sto kilko mniej w nim?? I tak sobie myślę i kombinuję, że... może to mężusia eksmitować na sofkę?...
PS. Jak ktoś wspomni o metodach Super Niani, pogryzę - obiecuję ;)
Mamy dwa koty... Koty oczywiście pół nocy próbują do naszego łóżka się wtrążolić. Znaczy jedna próbuje, bo druga jak się już ułoży, to ruszyć się nie daje. A układa się zawsze i tylko na mojej głowie. Zawsze. W zasadzie to śpię jakby w czapce... Ale to jeszcze nie koniec cierpień moich. Pyszczydło mruczące wielce głośno kładzie mi na uchu i zaczyna swój mrukot. No i to jeszcze byłoby do zniesienia, w sumie człowiek wiele zniesie... Ale podczas mruczenia głośnego mi do ucha, ugniata moją głowę łapskami. Ponoć to jest zaznaczanie swojej własności. Miłe... Jestem własnością kota... Czasem to nawet próbuję z nią się szamotać, ale i tak ona wygrywa, więc po co mi to?... Tupie po mnie potem dłużej niż zwykle. I nie myślcie, że przed bestią można schować głowę pod poduszkę. Co to to nie! Nie dość, że duszno ogromnie, to macki kocie razem z pyszczydłem wędrują za mną pod ową...
Jak już się poddam i zaczynam usypiać, to w pierwszym śnie zjawia się druga z bestii. No ta co prawda nie mruczy zabójczo, ale potrzebuje dużo przestrzeni do spania. A przestrzeń ową musi znaleźć miedzy mną i mężusiem. Znaczy jak się mężuś ciut bliżej mnie położy, zostaje łapkami kocimi odpychany, w czym zresztą i pierwsza bestia drugiej bestii pomóc zawsze gotowa.
Jeśli usnę z warkotem przy uchu, ugniatającymi mnie łapkami i z dala od ślubnego, budzi mnie szorstki jęzor drugiej wariatki. Ona bowiem swoją własność jęzorem zaznacza wylizując mi dłoń wielce dokładnie i nieco boleśnie. Dzisiaj na przykład uparła się na płytkę paznokcia... Od spodu.
W tym czasie chłopaki śpią i sapią. Sapią głośno. A śpią układając się skosem. Takim symetrycznym w stosunku do siebie. I sapią... A koty mruczą i proceder bez skrępowania swój uprawiają...
I tak... śpimy. A w środku nocy łapię zawsze oddech zwalając z siebie ramiona ślubnego i tułów byłego dwulatka. Kładę się poniżej poduszek - a niech koty mają miękko i próbuję zaanektować część pierzynki.
Każdej nocy mam jednak i myśli optymistyczne... Pierwszą jest ta, że świńsko morskie śpi w swojej kuwecie i jeszcze mu do łebka nie przyszło, że mógłby się obok mnie uwalić. Drugą natomiast jest paradoksalnie wielka radość z tego, że jeszcze nie mamy upragnionego labradora... Na pewno celem jego egzystencji byłoby bowiem spanie w naszym łóżku... Na moich nogach zwłaszcza...
A od kilku dni chodzi mi po głowie jeszcze pewna myśl przewrotna...
Eksmisja byłego dwulatka jest w sferze rzeczy póki co niemożliwych. Natomiast jak rano mężuś wstaje, to w łóżeczku robi się dużo miejsca... No jak ma się dużo miejsca nie zrobić, kiedy sto kilko mniej w nim?? I tak sobie myślę i kombinuję, że... może to mężusia eksmitować na sofkę?...
PS. Jak ktoś wspomni o metodach Super Niani, pogryzę - obiecuję ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz