piątek, 18 lipca 2008

komu oddać dziecko...

    ... stało się nagle pytaniem mojej znajomej... Zaprzątnęła sobie nim głowę. Może to i słusznie, że o tym myśli, jednak sprawa drastyczna w swojej wymowie jest i nigdy nie odbiorę jej inaczej...
Ona nie jest przyjaciółką moją... W kwestii przyjaźni jestem konserwatywna bardziej niż w sprawie miłości i... i jeszcze kilku innych. A jednak przyszła do nas dzisiaj i z jakimiś takimi łzami podeszłymi oczami po jakimś czasie wykrztusiła w czym rzecz... A rzecz... no cóż... rzecz dość drastyczna... Odkąd nasz znajomy na pierwszy i ostatni zawał sobie pozwolił, została sama. Bliski znajomy. Bardzo bliski. A ona bliska dzięki niemu. Pamiętam, jak kiedyś mu powiedziałam, że i ona, i jego dzieci zawsze i o każdej porze u nas pomoc znajdą i nie jako pomoc to poczytam.
Na wielki krok dzisiaj ta dziewczyna zdobyć się musiała... I nie wiem, czy mnie podobne słowa by przez usta przeszły. One bowiem nawet uszami wpadając, w gardle więzną...
Nigdy nie sądziłam, że usłyszę kiedyś pytanie, czy w razie śmierci czyjejś, dzieckiem tej osoby się zaopiekuję i pokocham je, bo jej bliskich już nie ma i znajomi jedynie zostali. Pytanie z nóg zwalające i dające do myślenia... Dające do myślenia również z aspektu takiego, dlaczego ona o tym myśli właściwie...? I dlaczego akurat mnie na matkę potencjalną wybrała? Czy dlatego, że drań rok młodszy jedynie, czy dlatego, że jej córeczkę lubię ogromnie? Zimną kobietą jestem bardzo i mam tego świadomość pełną... Stąd moje pytania do siebie i do niej i w przestrzeń... I jednocześnie po głowie kołaczą mi słowa magicznej, która nam dziecko w ciągu trzech lat najbliższych wróżyła...
Temat trudny i bez decyzji odpowiedź ostateczną dających. Wiem jednak, że do tematu wrócimy... W czasie niedługim zapewne...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz