Chłopaki w parku z hulajnogą i aparatem fotograficznym, obiadek pichci się i pachnie, a ja odpoczywam. Zimno się zrobiło tak nagle. W nocy obudził mnie jakiś niepokój i zimno. W stopy. Zawsze pierwsze marzną mi stopy. Ale tylko podczas snu. W dzień mogę nawet zimą biegać w sandałkach i zimna nie poczuję. Nad ranem pozamykałam okna i owinęłam się szczelnie pierzynką. Nie lubię marznąć. Chłód jest przyjemny i ożywczy, ale marznąć nienawidzę. Pierzynka magiczną się nie okazała jednak. Nie zasnęłam. Wybiłam się ze snu. A może nie były to sny na tyle ważne, aby je śnić do rana? I tak sobie leżałam opatulona pierzynką obok śpiącego ślubnego, słyszałam sapanie drania dochodzące z jego pokoiku i czytałam i słuchałam (trochę bluźnierczo będzie z tym klik) i się całkiem dobrze bawiłam.
A ta dobra zabawa to mi się chyba nawet tak od wczorajszego wieczora udzieliła. Bo wieczór miły był. Niesamowity. Z Margarytką i Zielonookim. Znajomości blogowe po przeniesieniu ich do rzeczywistości są jeszcze wspanialsze. Co potwierdziło mi się po raz kolejny ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz