... nastały i tutaj. Flamenco zaczęło mnie przytłaczać. Wielokrotnie wchodziłam na ten blog, aby coś napisać i odruchowo przyjmowałam męczącą mnie manierę słowną, odruchowo zaczynałam pisać językiem przypominającym ezopowy. Wbrew sobie. I za każdym razem kasowałam wpis. Nie był mój.
Chyba zbyt nagle, ale jednak pojawiła się we mnie lekkość. Inna, mniej duszna. Może bardziej infantylna, a może mniej świadoma siebie. Nie wiem jeszcze. A może to akurat ta właściwa? Nie drobię już kroczków, ani nie idę pod prąd. Idę lekko. Zmieniam wiele. W zasadzie wszystko. Chwilami ciekawa jestem, kiedy sama swojej rzeczywistości nie rozpoznam. A może to ja się wewnętrznie tak bardzo zmieniłam, że moja rzeczywistość okazała się klatką dla kogoś innego? Mąż mój własny osobisty patrzy i mnie nie poznaje. Ale widzę w jego oczach radość ,że zaczęłam kilka spraw odpuszczać, a kilku czepiłam się z całej siły. Dostrzegł tę lekkość, którą i ja czuję w sobie i postanowił dotrzymać mi kroku. Cieszę się, bo myślałam, że nie znajdziemy wspólnego kroku tak szybko, o ile w ogóle.
Być może miał rację podłota pytając mnie wtedy, kiedy postanowiłam zmienić wszystko u siebie, czy wiem, czego chce ślubny. Nie wiedziałam. Wtedy jeszcze nie. Teraz już wiem - on chciał tych zmian, które rozpanoszyłam w naszym życiu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz