Zatem albo ja osą nie jestem, albo przysłowie mija się czasem z prawdą, użądliła mnie bowiem wczoraj osa właśnie. Z impetem i bezczelnie. W dodatku obok pachy... No co za bestia i niewychowany owad. A na domiar złego, użądliła mnie ani nie w cukierni, ani nie w parku, na targu, przy kwiatach, na balkonie etc., lecz w... sklepie elektrycznym. Być może wściekła taka była, bo do elektrycznego wleciała, a tam nic poza lampami i lampkami? A może coś mi zasugerować chciała, ponieważ żądło wbiła we mnie w momencie, kiedy płaciłam za lampkę, którą ubzdurał sobie drań. Umówmy się, że lampka była mu bardzo potrzebna, ta konkretnie oraz że jest wspaniała, jak on twierdzi. W sumie patrząc na jej cenę przy tworzywie, z którego została wykonana - powinna być fantastyczna. Jest jak długa tuba, wlewa się do niej destylowaną wodę, a w niej pływają trzy kolorowe rybki i dwie kulki, które są unoszone bąbelkami - te z kolei są podświetlane mieniącymi się kolorami. No... światła to ona raczej nie daje, ale przy opcji: akwarium, albo lampka, lampkę wybrałam bez mrugnięcia okiem. I kiedy akurat płaciłam za ową użądliła mnie ta przebrzydła osa. No udziabała mnie. Aż krzyknęłam... Z elektrycznego pognałam więc do apteki, dzwoniąc po drodze do najszczęśliwszej i ślubnego, żeby ich poinformować w razie gdybym na jad osy uczulona była, ale ślubny zapytał o lampkę, a najszczęśliwsza kazała smarować się czymś tam. Tak oto się o mnie martwią... Zainteresował się jednak mną drań. Albo jest zatem dzieckiem empatycznym, albo dostrzegł absurd zakupu. Tak czy owak zapytał mnie wieczorem, czy mam jeszcze czerwony ślad po użądleniu przez osę. No i tak mnie to moje dziecko tym pytaniem rozczuliło, że wpadłam w słowotok, który zakończyłam faktyczną radością z faktu, że to mnie osa użądliła a nie jego. No i chyba drań empatię po ślubnym odziedziczył jednak, ponieważ rezolutnie stwierdził, że on jest małym chłopczykiem przecież, a małych chłopczyków osy nie widzą...
No tak... mnie niestety dojrzała bestia owadzia...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz