Dla drania. Dla nas również. Torba z wyprawką przedszkolną stoi zapakowana po suwak, a worek z tenisówkami, uszyty przez babcię - prababcię z wyszytym kolorową muliną imieniem oraz nazwiskiem, wisi na wieszaczku. Drań śpi. Dzisiaj półtorej godziny wcześniej poszedł spać podniecony i szczęśliwy, że to jutro już. Ślubny natomiast jakby ni z tego, ni z owego pępowina mu wyrosła... markotny jakiś taki i lekko przerażony, czy nasze dziecko aby na pewno sobie da radę. "Bo on taki delikatny i uczuciowy" marudzi mi ślubny. Drań jutro miał być przez niego zaprowadzony. W piątek zaszły zmiany. Zaprowadzam go ja. Może to i dobrze - ślubny jeszcze by go nie zostawił, albo przesiedział w przedszkolu kilka godzin robiąc dziecku obciach. A ja... jakoś albo nie dociera do mnie, albo jestem mniej uczuciowa, chociaż jak tak z boku patrzę na to rosnące z każdym dniem dranisko, to sama jakoś nie wierzę - tak niedawno się urodził. Ech... chyba uczuciowa jestem i ja jednak, ale bardziej racjonalna w tym konkretnym wypadku przedszkolnym.
Właśnie uprasowałam maluchowi koszulkę w kratę czerwoną i dżinsy, naszykowałam sweterek i upchnęłam w kieszonkę chusteczki higieniczne. Teraz zaczynam szykować wszystko dla siebie. Bo jutro i ja mam wielki dzień. A raczej przeddzień. Ale równie wielki. "Mamusiuuuu... jutro ja idę do przedszkola, ty do szkoły, a tata do pracy?" upewnił się drań przed zaśnięciem po raz tysięczny. No tak... teoretycznie to mamy wszystko obcykane. W praktyce okaże się jutro :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz