niedziela, 31 sierpnia 2008

Pani...

    ... wczoraj tonęła w stertach papierów, podręczników, pomysłów własnych i przepisowej niemocy wobec nich. Ślubny dzielnie przynosił mi kolejne czerwone, zielone, białe, jaśminowe, chryzantemowe i różane herbaty w filiżankach białych. Przyniósł mi nawet i jakąś taką bez smaku wyraźnego również.
Pani natomiast pisała, kreśliła, dopisywała i ogólnie rzecz biorąc nastawiona przyjaźnie do otoczenia to nie była. Ślubny coś tam szeptał o kolacji i ulubionym poza domem, ale do mnie z tuby mówić trzeba było, więc siedziałam i dziubałam piórem po papierze, a on wolał nie mieć kłopotów. Zadzwoniła Luiza. Odważna z niej kobieta. Taaa... Zadzwoniła i pyta, co słychać. Chyba miała właśnie wolną godzinkę, bo wysłuchała nowości u nas. A na koniec zapytała, czy przyjdziemy. Wiadomo wszak, że nie przyjdziemy, bo ja dziubię. Ale Luiza twarda jest. Zasugerowała, że ma jabłka i śliwki własne dla nas, a śliwki są duże słodko-gorzkie z kwaskowym posmakiem i absolutnie przepyszne. No... śliwki to śliwki. Papieraninę odłożyła zatem pani na bok, i poszliśmy spacerkiem szybkim po te śliwki i na godzinkę na kawę. Godzinka przerodziła się co prawda w godzin kilka, śliwki pyszne, a i owszem, zmieniły się częściowo w ciasto ze śliwkami, a dodatek do kawy stanowił nie cukier (bo pani nie słodzi) a toskańskie, wytrawne, czerwone.
Dobrze, że ślubny o pościeleniu łóżek przed wyjściem pomyślał, bo tak mi się po tej smakowej mieszance umysł rozjaśnił, a instynkt dopasował, że po powrocie do domu z marszu zasiadłam do stołu z paterą pysznych śliwek i zapisywałam, zapisywałam i zapisywałam, i... dzisiaj swoje zadowolenie z owych zapisków potwierdzam, a jestem po kawie jedynie, a humor mam przedni klik :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz