sobota, 24 lutego 2007

dobra energia i mój duch osobisty zaadoptowany, czyli czwartkowa wizyta Agaty magicznej

    Koniec tygodnia przedweekendowego obfitował w spotkania towarzyskie. A raczej w odwiedziny moich przyjaciółek. W czwartek odwiedziła mnie Agata magiczna, natomiast wczoraj przyjechała Aśka. Ale po kolei...
W czwartek przybyła Agata. Nie widzialyśmy się ponad dwa tygodnie. Wszystkie bowiem znaki na niebie i ziemi sprzeciwiały się naszemu spotkaniu i istne kłody pod nogi nam rzucały... Ale udalo się wreszcie i jak to zazwyczaj z nami bywa nie bez powodu dopiero teraz Wreszcie zakończylam urządzanie sypialni i (no prawie) salonu. Agata weszła i odetchnęła z ulgą, bo już myśłała, że moje spontaniczne manewry meblowe pozbawią mnie intuicji i feng shiu ;) A poza tym myślała, że coś mnie pozbawiło wyczucia estetyki. Z naszych rozmow telefonicznych może i tak wynikało... Ale okazalo się, że nasza prywatna czarownica stwierdziła, że jest ok. Feng shui prawidlowe, przepływ energii nie zakłócony, a w dodatku styl i nowoczesność idelanie połączone. A! zdziwila się nawet, że udało mi się jej "gołą babę" połączyć z Klimtem i nie ma dysonansu. No i jak tu się nie cieszyć? Za to po wejściu do salonu Agata rzuciła się z wypiekami twarzy na mój fotel cudo-malinowe, klapnęła z całych sił i krzyknęła, że to najcudowniejszy przedmiot jaki kiedykolwiek widziała i najmocniejsze źrodlo dobrej energii, jakie można sobie wymarzyć do domu! (Dla nie wtajemniczonych w mojego bloga polecam poprzednie posty, które mówią o Agacie i o meblach w naszym domu.) W zasadzie sprawdziło się to, co przeczuwaliśmy... Ano fotel według Agaty ma jeszcze swojego właściciela, który jest nam bardzo wdzięczny za uratowanie jego ulubionego siedziska i jeszcze przez jakiś czas ów właściciel z nami pomieszka. Wysłuchałam całą historię mebla, a najśmieszniejsze, że prawie wszystko przeczuwaliśmy... No to teraz mamy w domu swojego prywatnego dobrego duszka... Ok. Jak już Agata dała się ściągnąć z fotela i posadzić przy stole i ciachach mogłyśmy podyskutować o różnych zajmujących rzeczach. Tzn. o badaniu tomograficznym, jakiemu Agata została poddana ze względu na rożne dolegliwości. O  tym, że neurolog Agaty postawiła ostatnio nową diagnozę i powiedziała, że ma juz dosyć jej jasnowidzenia i aury i że Agata jest opętana i pani doktor zamówi za nią mszę. Agata twierdzi, że msza pomogła, ale raczej na opak, bo dopiero teraz chodzi podminowana i zła:) No i wlaściwie postanowiła teraz byc wstrętną, podlą i niedobrą, bo dobro do tej pory jej nie popłacało. Ale dla nas ma się nie zmieniać. No fajna ta neurolog, nie ma co... Na mój gust Agata nie ma objawow opętania. No może ciut magiczna jest, ale to lata nauki i praktyki, warsztatów i oczywiście predyspozycje. Jak kto chce niech wierzy, jak kto chce niech się śmieje, ale magiczna to ona jest! Ale żeby odrazu opętana albo nienormalna!? Co to to nie. A! zapomnialabym! Agata jeszcze jedną rzecz zrobiła. Wzięła długopis i pomazała mnie na ramieniu. Tzn. nie tyle pomazała, ile runy mi napisala. Runy mają wzmacniać związki, miłośc przyciągać i w ogóle wszystko ma być w tej dziedzinie cudne. Ponoć działa. Zaznaczyła tylko, że w razie drugiego dziecka u nas, reklamacji nie przyjmuje. (No i w razie rozwodu, gdybym się w kimś innym zakochała, również nie.) Kazalam zatem runy uściślić, ale może i skutkują... Mężuś za to poprosil o runy na pieniądze. Stwierdził nawet, że gotow cały się wymazać. Ba! wytatuuje się nimi. Runy runami, ale i bez nich mężuś musi jednak mnie bardzo kochać, zważając na całe moje otoczenie i zapatrywania... Natomiast dwulatek podpatrzył, jak ciotka mamę dlugopisem mazała i bardzo mu się to musialo spodobać, bo teraz łapie dlugopis (ten sam) i zapamiętale pisze mi po dloni, sobie po rączce a i tatusia swojego wczoraj nawet nie oszczędził. A ja nawet nie mam mu jak tego zabronić, no bo co powiem? Że ciotka kopnieta i ja, a tak się normalnie nie robi? Oj... dylemat...
Za to wczoraj druga ciocia dwulatka do nas zjechała. Aśka nas odwiedzila. Miała na dwa dni przyjechać, ale mężuś się na dyżury zamienil i wolną sobotę sobie skołował (bez konsultacji z żonką) i plany trzeba było radykalnie zmieniać. No i ciocia może i więcej niż ciut rozżalona wyjechała wczoraj wieczorem, a nie dzisiaj. No trudno... Trochę pogadałyśmy i narazie starczy. Jak lody splyną a wilki stadami grasować przestaną, a naszą ziemię slońce opromieni, cicocia na pewno do nas przyjedzie i już wtedy na pewno na dwa dni zostanie ;) Poki co i tak pogadałyśmy. Więcej i tak byśmy nie zdołaly wykrzesać ze swoich mózgownic... Pisać o tym nie będę, bo cenzura tego by nie zniesła... No tak czy siak - wszystko gra, plany ma nowe, cel wytyczony, a ludzie sukcesu zgromadzeni w roli znajomych, co by ją motywowali. Miło było i cieszę się, że udalo nam się zobaczyć.
Ale i tak najszczęśliwszy jest dwulatek. Dwie ciocie i to dzień po dniu! Fiu, fiu... A najbardziej zadowolony, że ciocie niczego sobie i cy mają, a to u niego obecnie priorytet wysoki. Oj łobuz z niego rośnie przeokropny...
Biegusiem teraz pędzę na fotel, coby energie pozytywną wchłaniać. Ducha sia na bok postawię, bo za ciasno być nam jednak może. Książkę może jakąś poczytam, bo dwulatek do spania utłamszony. A no i runy sprawdzę, czy się aby nie starly... Najszczęśliwsza juz nawet sie z tego nie śmieje, chociaż jeszcze mnie słucha. No dobrze... Ja i tak wiem swoje... A niektóre rzeczy po prostu istnieją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz