poniedziałek, 19 lutego 2007

dziewcyno, dziewcyno ma...

    Sobota jednak w przygody obfitowała. Po śniadanku wyszliśmy zrobić zakupy i nabyć prezent. Prezentem miała być biblia, wydanie Jerozolimskie w skórzanej, wytłaczanej oprawie, a papier to cieniutki, bardzo delikatny pergamin. Miała być... Zawsze była... Akurat w piątek ktoś kupił trzy ostatnie egzemplarze. No tak, dlaczego mnie to nawet nie zdziwiło? Droga jak!... a i tak wykupili... Mężusiowi mina zrzedła, bo inne wydania aż tak atrakcyjne nie są. No i co było robić? Do ślubu zaledwie kilka godzin zostało, a my z niczym... Mężuś sobie ubzdurał, że może w innej księgarni będzie i nie trafiało do niego, że taki rarytasek tylko tu można dostać, wszak to księgarnia specyficzna - przykatedralna i jedyna taka w mieście naszym cudnym... Po drodze jednak przyszedł nam do glowy pomysł. Pomysł okazał się nawet nie taki głupi. Kupiliśmy dużą, ładną kasetkę, rzeźbioną i wytłaczaną, z drzewa czereśniowego (kolor zatem przypominający mahoń) i wypełniliśmy ją pieniążkami rozmienionym na grosiki. Oj ciężki był to prezent, ciężki...
A samo wesele? Trochę się pomyliłam w proroctwach, ale nie do końca ;) Ciocie wyglądały dużo bardziej elegancko. Reszta raczej standardowa. Za to osłabila mnie orkiestra. Mężuś się uśmiał straszecznie, a ja najpierw myślalam, że kielich wódy (:-) ) słuch mi otępił, potem myślałam, że to żart, a potem niestety musiałam to przyjąć za fakt i tyle. Chłopaki starali się bardzo, a i instrumenty do rzeczy były - saksofon, gitara, organy i tamburyn, ale potrafili wydobywać z nich niestety jedynie dźwięki mocno przyśpiewkowe. Ale muszę ich pochwalić! Spaprali nawet te piosenki, które stanowią taki szlagier, że zdawałoby się, że nie da się niczego w dźwiękach zepsuć. Im się to jednak udało. A dodatkowo piosenki miały posmak, że tak to określę -  egzotyczny, ponieważ wokalista miał bardzo wyraźną wadę wymowy. Na trzeźwo nie dało rady sprawy ugryźć, więc i bezalkoholowe napoje dobrze schodziły. W gruncie rzeczy wytańczyłam się i wybawiłam, a i uśmiałam przy tekstach typu: dziewcyno, dziewcyno ma..., mój psyjacielu, czy jesteś salona... No super. Na takim weselu jeszcze nie byliśmy. Ogólnie wsyscy jak wściekli się śmiali... Zupełnie jak saleni...
Wczoraj wróciliśmy do domku przed szóstą rano. Nie odespaliśmy, bo dwulatek już po dziewiątej zmusił nas do robienia śniadania. Za to dzisiaj musiałam odwiedzić aptekę, bo gardło boli mnie znowu okrutnie i przypałętał się do mnie katar.
Ale wesele wyszło nam na dobre, bo mężuś zobaczył się z rodziną po bardzo wielu latach i okazało się, że jego kuzyni są bardzo miłymi ludźmi. Miło było się z nimi pobawić i rozmowy też nie były jałowe. No i zapowiedziane są spotkania... Może znajomości okażą sie cenne? No salona to była noc, salona...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz