piątek, 16 lutego 2007

lakshmi

    Poszłam dzisiaj do mojej kosmetyczki, co by się upięknić na jutro. A tak naprawdę, żeby sobie brewki wyregulować.Nie mogłam się do niej dostać przez jakiś czas, ponieważ miała problemy z lokalem, a wlaściwie jego właścicielem i działalność została zawieszona na kilka miesięcy. Dzisiaj byłam zaskoczona, bardzo zaskoczona. Lokal nowy przepiękny! Wszystko jak należy! No i zakres usług rozszeszony. (Wprawdzie 30 m2 a 200 m2 to zupelnie inna sprawa i możliwości inne...) Jednym słowem: ho, ho, ho!
Zostałam wprowadzona do bardzo eleganckiego pokoiku, zapewniającego absolutną dyskrecję, uwaliłam się na fotelu zabiegowym i wdychając olejki aromaterapeutyczne zaczęłam gadać i gadać i się zachwycać i wysluchiwać ploteczki i żale z ostatnich miesięcy. Nawet przez to bólu nie poczułam... Za to regulacja brwi trwała godzinę ;) No co?... Obie lubimy sobie pogadać, a klientką stałą jestem i przewalam tam pieniąchy... Ale najmilej zostalam zaskoczona na koniec. Otoż pani Marta poinformowala mnie, że wspolnie z Emilką postanowily rozszerzyć działalność o zabiegi i kosmetyki lakshmi i mogę już z tego skorzystać! Czyli ayurwedę mam bliżej, niż niedawno jeszcze myślałam... Jak się szczęśliwie składa? A do domu dostałam całą pakę próbek kremów, serum, peelingów, maseczek, toników  i jeszcze raz kremów. Uf.. Super. Tylko będę musiała zacząć zrdadzać moją panią od kosmetyków Tołpy... Wyszłam zrelaksowana i wypoczęta. Nie musiałam się stresować, że brwi będę miała czarne a nie brązowe, czy że linia brwi będzie się gięła w miejscu dla niej niedozwolonym. Poszłam, położyłam się i nic nie musiałam tłumaczyć. Na koniec jedynie spojrzałam w lusterko, żeby zachwycić się sobą ;) Jednak to prawda, że swojej kosmetyczki, fryzjerki, stomatologa i ginekologa nie powinno się zmieniać. Oczywiście pod warunkiem, że jest się zadowolonym z efektów.
Ha! mężuś został dzisiaj już zawiadomiony o moim zadowoleniu i wysłuchał (pewnie jednym uchem) o wystroju gabinetu, usługach i kosmetykach. Nawet się nie zdziwiłam, że nie komentował tego wszystkiego. Ale pewnie już się boi, że zaraz wszystko będę chciała wypróbować... No prawdę mówiąc, chciałabym...
Najszczęśliwsza widząc mój entuzjazm czmychnęła szybciutko do domku. Bała się zapewne, że mój entuzjazm przerodzi się w czyny i jeszcze dziś męża zrujnuję a w dodatku pociągnę ją ze sobą na jakieś zabiegi. Zapowiedziała się, że przyjdzie jutro na godzinę 17. Dwulatek rozanielony, bo pobył sam z babą Anią i nie może się już doczkać jutra. Zaplanował pewnie niezłe zabawy, typu rozrzucanie wszystkiego.
Na jutro wszystko już gotowe, a wszyscy psychicznie nastawieni. Nam brakuje jedynie prezentu ;) Niby detal... Mężuś twierdzi, że nabędziemy go bez problemu jutro. Oby się nie mylił... W przeciwnym razie niezły kłopot by się nam zrobił.
Oj... Chyba zaczynam już odczuwać tę przedweselną gorączkę. Humor mi się poprawil, myśl o ciociach-klociach mnie nie złości, na tandetę już się nastawiłam. Nawet ból gardła przechodzi... Dwulatek pierwszy raz puszcza nas gdziekolwiek samych, a gardlo mnie nie boli, więc jak się wyluzuję, to pewnik, że jęzorem coś chlapnę niewyparzonym... A może wszystko pójdzie dobrze?
Ojejjejku!... Jak miło się zrelaksować...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz