środa, 21 lutego 2007

sytuacja straszliwa sama w sobie

    Wczoraj mężuś drogą na mnie nasłał, ale pewnie nawet nie zdawał sobiesprawy, jak bardzo historia może się zagmatwać. Pod wpływem zbieguróżnych okoliczności oczywiście.
Siedziałyśmy sobie z drogą i plotkowalyśmy (o weselu, żeby wszystko było jasne...) a ja czułam, jak wracają mi sily witalne. Mężuś, który miał wrócić później, bo miał akurat wczoraj dyżur w pracy ni z tego, ni z owego zadzwonił, że coś się dzieje i niby jest już w pociągu, ale stoi gdzieś i nie rusza z miejsca. Ponieważ owy monopolista nasz jest i mnie nie obcy, nie przejęłam się tym faktem. Opóźnienia w pkp to reguła.Trudno - zje obiad jeszcze później i tyle. Ale mężuś po upływie kilkunastu minut znowu zadzwonił (przeszkadzając okrutnie w ploteczkach) i głosem mocno zirytowanym poinformował mnie o swoim nieszczęściu. Ktoś się bowiem rzucił pod pociąg i kolej stanęła. Nie dość, że się rzucił, to samobójstwo okazało się skuteczne i sznur pociągów (mężuś był w piątym właśnie) stał i czekał na policję, pogotowie, prokuratora i nie wiem sama kogo jeszcze. Po kilku kolejnych minutach doniósl, iż słuchy chodzą, że pociągi będą jednak puszczać drugim torem, więc jest nadzieja, że niedługo ruszy z jakiegoś zapomnianego przez Boga miejsca.
Nie ruszył przez kolejne dwie godziny... Droga zirytowana niezaradnością swojego dziecka, a ja zirytowana niezaradnością kolei (co będę przy drogiej na mężusia narzekać...) zaczęlyśmy się zastanawiać jak wyciągnąć ofiarę losu z tej opresji. Wydawało się to nawet łatwe - wysiądzie, dostanie się na dworzec pks i wróci autobusem. Jednak mój mężuś nie byłby sobą, gdyby sytuacja i tak już trudna, nie mogłaby się dla jego skromnej osoby zawikłać jeszcze bardziej. Otóż...., ażeby wsiąść do pks trzeba kupić tzw. bilet przejazdu, na to natomiast są potrzene pieniądze, które zazwyczaj nosi się w portfelu. A ten właśnie został w domu... No i czekaliśmy więc... Pociągi ruszyły! Ale zaraz stanęły. I wtedy zmusiłam mojego mężusia, tonem głosu złagodzonym obecnością drogiej, do podjęcia jakiejś decyzji, bo czekanie na cud wydawało mi sie głupotą. Mężuś ma w mieście owego zdarzenia swego brata i postanowił przenocować u niego. Jak tylko droga usłyszala o swoim pierworodnym, westchnęła i załamała się do reszty. Wolałabym, żeby mężuś wrócił, ale ponieważ przetupał w pociągu bezczynnie trzy godziny, co było robić. Na początku mógłby wsiąć w autobus, a ja tutaj bym zaplaciła. Mógł też wcześniej do braciszka pognać, a nie sterczeć, jak ten głupi! No ale obecność drogiej skutecznie hamowała moje emocje i mężusiowi się nie oberwało.
Potem mój teść kochany przyjechał i zaczęła się debata, co zrobić teraz ze mną. Jak bowiem wszyscy wiedzą, bardzo się duchów boję i spać sama nie mogę. Droga zatem męża swego do domu odprawiła, a sama postanowila spać ze mną. Miło było. Pogadalyśmy sobie. Skutecznie przewertowałyśmy wszelkie aktualności regionalne, a droga dodatkowo przepytala swego pierworodnego... No jak to mówi Agata nie-magiczna: ufaj i kontroluj...Dziwne tylko, że obie na to wpadłyśmy :) (No a Agata magiczna jutro przychodzi, więc i ona coś mi szepnie...) Oj podła jestem i wiem o tym... Mężuś się wczoraj namęczył, a ja się z tego śmieję. Ale nie mogę sobie tego odmowić, jak przypomnę sobie nasze wczorajsze niby to dyskretne, a w efekcie bardzo zgrane reakcje. Potem pościeliłam drogiej sofkę i dałam wygodną koszulkę nocną. Niech się droga wyśpi, skoro tak dba o  mnie. Pewnie niebiosom dziękowala, że syneczka przez najbliższe dni nie zobaczy, bo by mu nagadała zdrowo za niemyślenie podstawowe.
    Dzisiaj już mężuś do domku wraca. Głodny i niekoniecznie wyspany w takich wygodach jak jego matka :)
   A tak w ogóle, cała sytuacja wczorajsza nasunęła mi kilka refleksji. Sytuacja straszliwa sama w sobie. Ile trzeba mieć siły, albo co musi się stać, żeby człowiek zdecydował się na taki krok? Biorąc pod uwagęrównież fakt, że pociąg może mocno okaleczyć, ale nie pozbawić życia. I dlaczego wlaściwie ktoś wybral taką formę śmierci? Ja bym pewnie nałykała się jakiś środków usypiających, ale nie potrafiłabym tak do ostatka trwać w zamyśle i świadomie zrobić krok ku czemuś, co mnie zabije. W dodatku była to śmierć na oczach kilku tysięcy osób. Długo nie mogłam zapomnieć słów mojego teścia, który stwierdził, że szkoda mu bardzo maszynisty i jedynie jego, bo musi być w strasznym szoku, zwlaszcza jeśli ten czlowiek patrzył mu się w oczy... Coś przerażającego. Jednak samobójca nie jest tak do końca tchórzem... Możei boi się życia, ale na pewno nie boi się śmierci. Biedny ten maszynista. Okropne. Oj... żeby móc tak po prostu wyprzeć z pamięci pewne myśłi i obrazy, które się człowiekowi nasuwają...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz