niedziela, 4 lutego 2007

zatrucie dwulatka, szafa gdańska i kurczące się mieszkanie

    W nocy z piątku na sobotę ujawniło się w dwulatku jakieś wstrętne coś - wirus jelitowy, albo zatrucie chipsikami, od których nie można było drania odpędzić w piątek. Dziecko męczyło się przez całą noc, a my zmienialiśmy pościel i ręczniki. Mężuś zdrzemnął się odrobinkę, bo rano pracuś do pracy musiał podążyć, a ja całą noc piątkowo-sobotnią spędziłam na rozmyślanich egzystencjalnych i robieniu prania. Dranisko leciało przez ręce i strachu napędził mnóstwo. Całe szczęście, że bez gorączki się obyło. Te bowiem dwulatek ma powyżej czterdziestu stopni (przy ząbkowaniu dały się nam one we znaki). No i tym sposobem ma dwulatek za sobą pierwszą w życiu anginę (w listopadzie) i pierwsze w życiu zatrucie. Biedulek mój kochany...
Za to w sobotę rano przyjechał dziadek-pradziadek w celach zwiadowczo - rozpoznawczych, bowiem do babci-prababci dotarły już wieści, rozchodzące się w rodzinie owej w tempie niesamowicie szybkim i najszczęśliwsza babcia na świecie, co by mi pomóc. Myślałam, że się zdrzemnę godzinkę, ale bezpieczniej było tego nie robić - a nuż bym padla i nie dałabym się dobudzić do wieczora?... Dwulatek cały dzień przedrzemal sobie, bo padnięty był bardzo. A my sobie popijalyśmy miętę, kawkę, melisę, kawkę, herbatkę, wodę... i plotkowałyśmy.
Nagle jakiś łomot na klatce dał się usłyszeć, potem drugi, potem jakby ktoś siekierą o ściany rzucał, a potem dzwonek do drzwi. Rzecz jak najbardziej nietypowa, ale w mojej kamienicy nic mnie nie zaskoczy, więc poszłam zobaczyć kto zacz. Otóż jak się okazalo Ziutek wtaszczył na nasze piętro szafę gdańską - bez rozkręcania na części, cobym mogła ją sobie obejrzeć. A ponieważ doszły wieści również do niego, że Piotruś chory, postanowil wnieść szafę, bo weekend i gardła suche, a ja bym dziecka nie zostawila, żeby zejść na dół w celach oględzin szafy. Rezolutny i bardzo zaradny ten mój sąsiad... Dałam 10 zl w garść i zabroniłam szafę do domu wnosić. Na schodach miała stać i czekać na mężusia, którego uprzedziłam, żeby się nie denerwowal na mnie i nie był zły i zaznaczyłam, że Ziutek w razie czego ją sobie zabierze. Jednak szafę ciut przetarłam, żeby na mężusiu wrażenie lepsze zrobiła. Potem trzeba bylo tylko przeforsować, gdzie ma stać owa. Mężuś zbyt szczęśliwy nie był, bo ciężka i do odrestaurowania, ale dokładne oględziny sprawily, że zrozumial jej zalety - oryginalna, z rzeźbieniami, mosiężnymi rzeźbionymi zameczkami i zawiasikami. Cudo malinowe numer dwa. A w dodatku kolor mahoń z pięknie błyszczącą politurą. No idiotą trzeba być, żeby antyku najprawdziwszego nie poznać, a mężuś idiotą nie jest... No i tym sposobem sąsiad poproszony o pomoc został i cudo malinowe stanęło w salonie. Z jednej strony (w środku) ma półki, a z drugiej pałąk, ale i z tej drugiej stolarz nam półki dorobi i szafa będzie slużyć za komodę - barek, bo i wysoka nie jest i na taki cel się nadaje.
Dzisiaj teść mój drogi zawitał do nas z ranka samego. On mnie rozumie doskonale, bo i on ma ciągoty do staroci, pozachwycał się i pomoc w restauracji poprzysiągł... ladny ten mebelek bardzo, tylko jeszcze ze dwa pokoje by się nam przydały, bo nasze 80 metrów zaczyna sie już kurczyć powolutku...
    Dwulatek śpi w naszej sypialni, mężuś czuwa obok i skoki ogląda, a ja biegnę się do nich przyłączyć i książkę poczytać. Ja też się kiepściutko bardzo czuję i mam chyba to samo co dwulatek. Dobrze, że najszczęśliwsza wieczorem się po moim głosie zorientowała, że dobrze ze mną nie jest i dzisiaj z samego rana przyszla zorientować się w sytuacji, no i obiad zrobila przepyszny. Ja podzibalam, dwulatek podziubala, a mężuś swoją teściową kocha jeszcze bardziej... Chyba sie obawiał, że niedziela minie bez jedzonka...
Oj, jak mi jest niedobrze i wszystko mnie boli... Taki dwulatek to ma dobrze. A ja muszę cierpieć po cichutku i nawet nikt na rękach nie ponosi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz