niedziela, 11 lutego 2007

właściwa perspektywa

    Wczoraj po śniadaniu przyjechała do nas droga ze swoim kochanym małżonkiem, ojcem mojego mężusia, a moim drogim teściem. Przyjechali głównie w celu oględzin stołu, który wydawał mi się porządnym i klasycznym meblem, ale niestety był doprowadzony do takiego stanu, że można było jedynie zobaczyć nacięcia i rzeźbienia, ale już dokladne wzory trzeba było niemalże wymacywać. No i co z tym zrobić? Wyrzucić szkoda, a wstwić takie coś do pokoju albo kuchni to szaleństwo estetyczne, zbyt śmiałe dla mojej wyczulonej psychiki. A ponieważ mój drogi teść i ja rozumiemy się w kwestii hm... staroci(?), przyjechał ocenić i pomóc podjąć nam wlaściwą decyzję. Na pierwszy rzut oka stwierdził to samo, co ja. Natomiast na drugi rzut oka odkrył dodatkowe walory stołu... Stół został zatem rozbity, tzn. rozlożony, ale elementami łączącymi nie byly gwoździe ani śruby tylko jakieś spoiwa drewniane - nie znam się na tym. Grunt, że został rozłożony, co by go wygodnie przetransportować do babci mojego mężusia i tam przy sprzyjającej aurze wiosennej, będzie na świeżym powietrzu oszlifowany, oczyszczony, polakierowany itd. itp. No to dobrze.
Ale nie o tym chciałam pisać... W piątek wieczorem dwulatek zacząl kichac z taką siłą, jakby szykowała się duża impreza w domu, więc złapałam za kuper i na noc nasmarowałam maścią wszystko, co można było. I lepiej jest, ale musialam mojej drogiej opowiedzieć całokształt owego kichania. Otóż mężuś po powrocie z pracy zawsze pytał o ogrzewanie kuchni. No bo według niego to chyba zbędny luksus... A jak robiliśmy remont przed wprowadzeniem się do tego mieszkania, rodzice nadzorowali całość i uznali piec kaflowy w kuchni za rzecz absolutnie zbędną, brzydką, staromodnowygodną i go zburzyli. Teraz my za to bolejemy, bo tym sposobem zabrali nam ogrzewanie kuchni i klimat, który piec w niej tworzył. Niby węgiel trzebaby było tam ładować, ale mnie i ta perspektywa się podobala, a ciepełko szłoby i na kuchnię i na łazienkę i na przewdpokój, a teraz musimy te części mieszkania ogrzewać piecykiem olejowym i jest zimno i nijako. No a mężuś stresuje się kosztem ogrzania (zupełnie przecież zbędny luksus to wszak) kuchni. W czwartek złapałam nerwa i postanowiłam, że w piątek nie włączę, niech zobaczy jaka lodówa się robi. Mężuś zobaczył istotnie, ale to dwulatek odczuł rzecz na swoim nosku... No i gdy tak referowalam drogiej sprawę ową, mężuś poczuł się urażony i z miną wielce obrażonodumną przestał się do mnie odzywać. Takie to przecież męskie i dojrzałe... A potem wróciliśmy do tematu i w kuchni wywiązała się dyskusja, w której oboje swoje racje wykładaliśmy. Niby grzecznie i bez krzyku, ale rozmowa zwabiła dwulatka zajętego dotąd jakąś super zabawą. No i stanął sobie malutki człowieczek z boku, oparł się o drzwi i ze smutną minką nam się przyglądał. Zrobiło mi się straszliwie głupio i przykro i było mi jednocześnie wstyd. Ale najbardziej zrobiło mi się żal małego szkraba, który stał i ze smutną minką nas obserwował. Zaczęłam się zastanawiać, że dzieci napięcie w stosunkach między rodzicami muszą wyczuwać z ogromną precyzją i że owe napięcia najbardziej odciskają się na ich emocjach.Do końca popołudnia robił wszystko, żebyśmy cały czas byli razem. Razem musieliśmy robić wszystko, a on nadzorował i pilnował, zajmowal nas swoją osóbką bardzo, bardzo.
Rzecz niesłychanie dla mnie ciekawa. Nie jesteśmy małżeństwem kłótliwym i będącym w stanie wojny, a jednak dziecko cierpiało...
Cała sprawa wróciła dzisiaj do mnie, jak brałam prysznic. Przypomniał mi się mój horoskop astralny, zrobiony może cztery lata temu przez osobę, która mnie nie znała i niczego o mnie nie wiedziała. W zeszłym roku Agata postawiła mi tarota i powiedziała słowo w słowo... Po horoskopie żartoiwaliśmy z mężusiem z przepowiedni, a raczej z tego co ponoć nieuniknione. Według horoskopu czeka mnie drugie malżeństwo, a przed nim rozwód. Agata potwierdziła najpierw wszystko, a potem oświadczyła, że to tylko karty, a człowiek ma potężną świadomość i nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak mocno potrafimy wpłynąć na wszystko. I uznała, że wszystko zależy od nas, nie od kart czy układu ciał niebieskich... O horoskopie mężuś wiedział, ale o kartach niczego mu już nie powiedziałam i całość postanowiłam wyprzeć z pamięci. Dzisiaj jednak, jak stałam pod przysznicem wróciło wszystko... Uwierzyłam jednak w siłę swojej świadomości i postanowilam, że gwiazdom i kartom zrobię niespodziankę i plany pokrzyżuję... Drugiego mężusia nie będzie, bo pierwszy jest cudowny i do rozwodu nie dojdzie. A wszystko przez to, że nie wyobrażam sobie, żebym mogła spokojnie patrzeć na taką smutną twarzyczkę dwulatka... Nigdy więcej nie dopuszczę, aby on taką staszliwie smutną i przejętą minkę zrobił!
Mężuś dostał zakaz rozmów poważnych, zanim szkrabuś spać nie pójdzie. Oj przejęłam się bardzo, bardzo... Jak widać dzieci są bardzo czułe na najdrobniejsze napięcie rodzinne i cierpią przeogromnie. Może dlatego, że są takie bardzo wrażliwe, a może dlatego, że widzą świat z właściwej perspektywy?...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz