Będąc z najszczęśliwszą w szpitalu miałam okazję przyjrzeć się szpitalowi i scenom sytuacyjnym. Tak zupełnie z boku. Z boku, bo już wydarzenia czerwcowe zahartowały mnie do tego stopnia, że nie przeraził mnie ogrom bólu, ignorancji i wstydu. Nie przeraził mnie nawet zgon kobiety leżącej dwa łóżka dalej niż najszczęśliwsza... Nie zdenerwowały mnie pielęgniarki, które na każdym kroku podważały zalecenia lekarza, gdy ten zdążył tylko oddział ratunkowy opuścić.
Nie mogłam jednak przejść obojętnie obok jednej kobiety... Babci takiej na oko dziewięćdziesięcioletniej. Wyraźnie przez życie doświadczonej. Takiej, która nie raz musi wybierać, czy zrobić obiad, czy opłaty...
Nie o biedę jednak idzie mi. Nie tą materialną bynajmniej. O uczuciową...
Kobieta mogła być przed północą do domu wypisana... Mogła, bo jej nadciśnienie się unormowało. Mogła... Lekarz zapytał czy mieszka sama i czy ma rodzinę... Długo nie odpowiadała. A potem szepnęła, że ma. Ma córkę i zięcia.
Lekarz zostawił ja na noc w szpitalu, bo babci nikt odebrać w nocy nie chciał... Zostawił, bo babcia była bez kluczy do mieszkania, bez okrycia wierzchniego i pieniędzy.
Została na łóżku szpitalnym do rana, bo jak powiedział lekarz drugiemu: przecież wiesz, że rodziny starszych często nie odbierają...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz