czwartek, 31 lipca 2008

Pani...

    ... dzisiaj w lekkim pośpiechu musiała się naszykować do wyjścia. Pośpiechu w sumie to pani by nie miała takiego dzisiaj, gdyby wczoraj pani sąsiadki nie zagadnęła, czemu jej bliźniaki do drania pobawić się ostatnio nie przychodzą. Miła być chciałam i uprzejma... No to sobie dzisiaj rano sąsiadka z dziećmi przyszła i na kawę. A kawy pani nawet spragniona była dość bardzo, chociaż nie takiej, jaką zaserwować mogła. Rano sobie bowiem kawę zrobiłam, mleko wlewać zaczęłam, a tu mi chlup i zsiadłe mleko, które dzięki konserwantom zsiąść się nie powinno w żadnym razie, do kubka kawy wpadło. W dodatku takie kupione wczoraj i w lodówce trzymane bez otwierania wcześniejszego.
I jak sąsiadka moja po godzinach trzech poszła, to ja jak ta ze smyczy spuszczona pod prysznic pognałam. A jak już pod prysznic się wsadziłam telefon trzymając w zasięgu ręki, ponieważ niejako spóźniona byłam, to z tego zaaferowania nie spojrzałam, jaką buteleczkę szamponu otwieram i dopiero jak mi dziecinnie i oliwkowo zapachniało, do przytomności umysłu wróciłam...
W zasadzie to mnie tak różne przypadki losowe spotykają ostatnio (jak choćby ten, że się własnym, osobistym, od lat wielu używanym dezodorantem poparzyłam), że oliwka na włosy wylana wcale abstrakcją dla mnie by nie była. Ale tym razem oliwki nie użyłam, tylko szampon dziecinny i... I teraz niech się wszystkie inne szampony skryją pod ziemię. Dawno tak błyszczących i miękkich włosów pani nie miała, które się ułożyć dają i jakieś takie subordynowane w ogóle są i ładne takie...

na wesoło...

    ... czyli z e-maila od Tanyi mądrości życiowych na dzień dobry kilka :)


* Czerwone wino jest dobre dla zdrowia, a zdrowie jest potrzebne, żeby pić wódkę.

* Ile razy znajdę klucz do sukcesu, to zawsze znajdzie się jakiś dupek co zmieni zamek!
                   
* Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem; toż to nie piwo.

* Ja to mam takiego pecha, że nawet jak mi kamień z serca spadnie, to trafia mnie w stopę...

* Nie mam problemu z alkoholem, mogę go pić zawsze.

* Nie jestem leniwy. Mam zawyżone wymagania motywacyjne.

wtorek, 29 lipca 2008

balkonowo

    Czytam. Siedzę na balkonie. Wieczorami stoję oparta o barierkę i wykonuję trzy czynności równocześnie: czuję zapach kwiatów moich, obserwuję ludzi idących niespiesznie ulicą i łapiących na przekór coraz krótszego dnia jego uroki, oddycham. Odpoczywam. Dobrze mi. Uwielbiam przełom lipca i sierpnia.

sobota, 26 lipca 2008

głupich nie sieją...

    ... czyli jak spędziłam ostatnie dwa dni...

Zaplanowaliśmy zmianę mebli w pokoju drania. Ładne miał do tej pory co prawda, miodowego koloru szafę i jeden segment. Ponieważ jednak pani czasem myśli za szybko, wczoraj miały być przywiezione mebelki klonowe. Dla drania. Ślubny wyszedł z pracy wcześniej i miał się zjawić w domu po godzinie szesnastej, co stanowi w naszym domu święto, albo oznacza sytuację awaryjną wielce, w zasadzie to nawet krytyczną. Ja natomiast do popołudnia miałam siedzieć, czytać książkę i czekać cierpliwie na jego przyjazd. On miał mebelki wnieść, skręcić i ustawić. Plan mieliśmy doskonały...
Pani nawet rano grzecznie na sofie usiadła i czytać zaczęła. Ba! pani nawet z zainteresowaniem czytała! Jednak około godziny jedenastej zaczęłam zerkać na to, co wokół mnie i coraz bardziej mnie moje otoczenie kusiło... A potem to już poszło samo... Szafę i segment opróżniłam z zawartości, drugą szafę również opróżniłam z zawartości, szafy dopchałam do progów przeciwległych pokoi i... okazało się, że z nadstawkami przez drzwi nie przejdą, a nadstawek nie zdejmę. Cofnęłam je zatem od progów i wystawiłam segment na środek pokoju drania - jak szaleć, to z bałaganem na całego, a potem komody z naszej sypialni ustawiłam w drugim przedpokoju pod lustrem, dopchnęłam szafy do progów ponownie i... zastukałam do sąsiada, aby mi nadstawki zdjął. Zarzekałam się, że resztę zrobię sama, ale sąsiad ignorując mnie zupełnie, zawołał znajomego swojego, który szczęśliwym zbiegiem okoliczności u niego gościł akurat i razem ignorując mnie i moje zapewnienia przenieśli szafy, ustawili nadstawki, przenieśli segment i upewnili się, że niczego więcej sama nie ruszę. Dziwni jacyś... przecież już ruszyć nie było co nawet... Nigdy nie zrozumiem toku myślenia facetów jednak...
Poukładałam wszystko, starannie odkurzyłam, umyłam parapety i ogarnęłam to, co nawinęło mi się pod rękę i oko. Potem ogarnęłam spojrzeniem swoje dzieło i zadzwoniłam do ślubnego, żeby go poinformować, że mamy cudną miodową sypialnię, a nie w kolorze gruszy jak do tej pory, przedpokój wcale nie jest zagracony tymi wysokimi komodami, a tapczan drania i mata przy nim przybita są już w nowym miejscu. Nie wiem, czemu mąż mój własny i osobisty nie chciał ze mną rozmawiać. Pewnie były jakieś usterki na przekaźnikach, czy czym tam, bo akurat burza była, ale musiał mnie słyszeć wyraźnie, ponieważ w drodze do domu kupił sąsiadowi to i owo w podzięce.
A potem stanęły mebelki w pokoju drania.

... a potem zaczęłam się kręcić po mieszkaniu i upewniać, czy ślubnemu się podoba... No upewniałam się... Niech chociaż jednemu z nas się podoba, ponieważ mnie jakby się podobać przestało. Nawet postanowiłam go na noc nie stresować moim spostrzeżeniem, ale sam się zorientował. Ponoć za często to samo pytanie zadawałam...
                            ***
    Dzisiaj rano wyjęłam wszystko z szaf, segmentu i komód. Ślubny przeniósł to, co sam dał radę, dopchał szafy do progów przeciwległych pokoi i zastukał do sąsiada, który na dzień dobry stwierdził, iż wczoraj wiedział dokładnie, że skończy się to tak właśnie...
Szybko się z tym uporali. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ja w tym czasie miałam siedzieć i czytać książkę, albo zajmować się kwiatkami na balkonie. Kompletnie nie mogę zrozumieć męża własnego i osobistego chwilami - przecież mogłabym im pomóc.

Właśnie skończyłam układać wszystko i wieszać i odkurzać i przecierać. Wszystko wgląda jak należy i pasuje do siebie jak ulał.
Nie podobają mi się jedynie te mebelki klonowe w pokoju drania... Co robić jednak... ślubny zaparł się, że ich nie odwiezie i przemieszał je z meblami miodowymi, co znacznie ociepla pokój i całkiem nieźle się komponuje. Chyba odkrył w sobie predyspozycje do dekoracji wnętrz. Wolę już jednak nie wtrącać swojej euforii, że mało kto może sobie od czasu do czasu odkurzyć za masywnymi szafami, tudzież komodami... Chyba ślubny by się tym nie zainteresował - właśnie włączył meczyk jakiś i otworzył heinekena. Obok niego siedzi drań i ćwierka do telefonu relacjonując najszczęśliwszej ostatnie wydarzenia: "wiesz babciu, mam nowe mebelki, duzio mebelków mam teraz". Nie wiem tylko czemu ślubny tak głośno ślinę przełyka podczas tej relacji. W sumie to chyba się cieszy, że mnie się podoba... A przynajmniej cieszyć się powinien, bo ja na przykład cieszę się, że jemu się podoba...
Ale coś mi się wydaje, że z seksu to dzisiaj jednak nici. Jestem za bardzo zmęczona.

środa, 23 lipca 2008

jestem uzależniona...

    ... od japonek. Czyli butów. Hm... w zasadzie, czy to buty są?... O! i tu się można poważnie zastanawiać. Zabrzmiało to strasznie. Wiem. Toż japonki takie bezobcasowe są... No niestety... nikt nie jest doskonały - ja również, toteż pod wpływem perswazji (bardzo silnej zresztą), jaką na mnie wywarła najszczęśliwsza, nabyłam w miesiącu maju japonki. Ręka moja podczas płacenia zadrżała co prawda, ale kupiłam. Kupiłam, założyłam i... i uznałam, że są super. Super na plac zabaw z draniem, wyjazd do puszczy i na odludzie, czyli wieś. Super były też na finlandię z podłotą (a niech się wścieka, że piszę - zawsze się irytuje, kiedy o nim wspomnę, więc czynię to sportowo i z radochą niemałą). Na szybkie wyjście do sklepu na rogu też czasem super były. Były... ponieważ się wczoraj popsuły. I dopiero, kiedy się popsuły, okazało się, że były wygodne i w moje nawyki wpisały się same i dostatecznie silnie, żebym dzisiaj wyruszyła na poszukiwanie następnych. Oczywiście znalazłam... tylko, że nie japonki, ale buciki na jesień na obcasie w kształcie ulubionym i z paseczkiem. Ale pewnie japonek drugich takich już nie znajdę... Nie ma... Nie wyprodukują więcej. W akcie zatem desperacji dzikiej - a było to podczas, gdy ślubny ważną rozmowę negocjacyjną toczył i przy warunkach swoich obstawał ponoć dzielnie i nieustępliwie, ja napadłam na reportera. A tak. Po drodze był... Sam kusił, żeby na niego napaść... Napadłam i kupiłam bluzeczki trzy, ponieważ okazało się, że i od nich uzależniona jestem... Ano... jak to mówią: spróbowałam i się wciągłam.... W sumie jedno więcej uzależnienie różnicy nie robi.
Teraz sobie siedzę przy komputerze, szperam w internecie, caberneta sączę, koty miziam, na nogach mam nowe buciki, ślubny patrzy na bluzeczki trzy (wszystkie rozpinane) i słucham... klik

PS. Bardzo lubię swoje uzależnienia, pielęgnuje je świadomie i przestać nie mam zamiaru :)

wtorek, 22 lipca 2008

czy aby, czyli nocne gdybania o niczym

    Jak pani się przestawia organizm na czas letni i spać pani nie może, to wtedy wszystko jak na złość idzie... Chłopaki usypiają wcześniej, w telewizji albo gołe panie, albo telesprzedaż, ewentualnie ślubne pogotowie i powtórki. I w takich chwilach się pani zawsze waha, czy wstać i poprasować, czy może wziąć koc i iść na sofkę poczytać książkę, którą dzisiaj wypożyczyłam z biblioteki. Ale przecież na sofie w nocy, to jak na wygnaniu, natomiast w sypialni oświetlenie skąpe - a niech już ślubny śpi. Ponoć musi. I nawet koty jeszcze do mnie nie przylazły. Bestie... tylko usnę to się zaraz pojawią nad głową i za plecami.
Normalnie szok... Weny do pisania też nie mam, za to okularów do czytania jeszcze nie zamówiłam, chociaż już je na nosie mieć powinnam, pić natomiast mi się nie chce... A tak to miałabym pretekst, żeby wstać i coś zrobić.
No i ile można w nocy siedzieć i dziubać korektę?... I ile można tych e-booków czytać? Bezduszne takie. Można jeszcze co prawda informacje przejrzeć, ale o tej porze to dowiem się co najwyżej ploteczek o gwiazdach filmowych i niekoniecznie ploteczek ze świata polityki. Co z resztą o tej porze obchodzi mnie tak, jak zeszłoroczne projekty sukienek koktajlowych. Mogłabym jeszcze wprawdzie zahaczyć myślą o przemeblowanie mieszkania, które odbywać się u mnie będzie w piątek. Podobno... Wszystko jednak jeszcze może ulec zmianie, toteż się i nie nagrzewam. Baaa... nie próbuję nawet jeszcze manewrować z meblami, żeby w piątek mieć więcej czasu, a to już jest oznaka mojej cierpliwości wielkiej i opanowania.

Hm... czy aby na pewno nie chce mi się pić i czy aby na pewno nie dam rady spędzić chociaż godziny na wygnaniu pod kocem...?

poniedziałek, 21 lipca 2008

coś o mojej (anty)koncepcji

    Zmiany człapią u mnie za zmianami, kolejne zmiany przynosząc oraz decyzje długoterminowe. Dawno nie miałam tylu rzeczy do przemyślenia. Również tych niby pozornie błahych, a jednak wcale nie takich nieistotnych i oczywistych.
Mąż mój własny i osobisty podszedł bardzo entuzjastycznie do mojego powrotu do pracy. Prawdopodobnie jedynie moja praca papierkowo-urzędowa przerażała go i nie zachęcała. Jeśli mam być szczera... mnie również ta możliwość nie przyprawiała o wycie z radości i zawrót głowy. Zwłaszcza kiedy miałam przed oczyma wizję siebie siedzącej nad stertą umów i ustaw przez około 10 godzin dziennie. W takim rytmie można zgubić przecież i emocje i siebie, i nawet chęć do życia. Może zatem zna mnie on aż za dobrze i wiedział, że pewnych decyzji podejmować nie powinnam?...
Ale decyzje już podjęte i to te, które spełnić mi się pozwolą nie gubiąc mnie i moich emocji po drodze. Tylko... tylko musieliśmy dzięki nim wspólnie podjąć decyzję następną. Pozornie śmieszną, biorąc pod uwagę, że życie mamy ustabilizowane i od bardzo dawna o pewne sprawy martwić się nie musimy. Teraz jednak okazało się, że sytuacja niejako sama wymusza (o ile odpowiedzialnie chcę do decyzji podjętych przez siebie podejść) wybór jakiejś metody antykoncepcji. I wbrew pozorom ani decyzja, ani wybór proste nie są. Temat śmieszny być może... Pamiętam również, że ileś tam lat wstecz problemu nie było - poszłam do lekarza i bez żadnego zastanawiania się poprosiłam o tabletki. A teraz siedzę i rozważam wszystkie za i przeciw i robię przegląd po wszystkich dostępnych środkach antykoncepcyjnych. I... dochodzę do wniosku, że nie dość, że jest ich drastycznie mało, to jeszcze wszystkie są zbyt inwazyjne i skierowane jedynie na organizm kobiety. Czytam opinie i lekarzy, i kobiet piszących na forum i widzę, że niestety wybór jest taki, że w zasadzie żadnego wyboru nie daje...

niedziela, 20 lipca 2008

bez przekonania

    Właśnie skasowałam trzeci początek postu. Nie wiem, co chcę napisać. Chociaż... właściwie to ja doskonale wiem, co chcę napisać, ale nie mam żadnej koncepcji, jak to w słowa ubrać. Zwięźle zrobić się tego nie da... A może wystarczy, jeśli napiszę, że od dzisiaj zaczynają się znowu moje wieczory z laptopem oraz dnie z książką, komunikatorem i telefonem? Można bowiem powiedzieć, że właśnie dobiegły końca nasze mini wakacje, bogate w zmiany i decyzje spektakularne. I jakoś nie chce mi się jutro do starego rytmu dnia wracać... Bardzo. Pani odpoczęła i zrelaksowała się. Czuję również, że jakby i dowcip pani i cynizm się stępiły. A może jeszcze na wakacjach są? Chociaż dzisiaj już pani dokładnie przejrzała pudełka z butami na wysokich obcasach i wskoczyła w sukienkę cienką, więc może przystosowuję się do warunków szybciej, niż mi się wydaje...

sobota, 19 lipca 2008

w krzywym zwierciadle

    Od czwartku próbujemy obejść naszą rocznicę ślubu. Próbujemy i próbujemy i... się nie daje. A to niezapowiedziani goście, a to teściowie z planami innymi niż nasze, a to znowu coś jeszcze innego. Niby wszystko ustalone wcześniej, niby wszystko na ostatni guzik dopięte, a jednak i tak każdy po swojemu do naszej było nie było sprawy podchodzi.
Jak to mówią: są takie chwile w życiu żółwia, kiedy musi dać komuś w mordę, a ja poczułam właśnie, że są takie dni w domu drzwi otwartych, kiedy drzwi się nie otwiera, albo zamyka za sobą i wychodzi nieoglądając za siebie... W czwartek nie wypaliła ani kolacja przy świecach, ani to, z czego śmiał się podłota (cokolwiek na myśli miał, bo wykropkował), od wczoraj do dzisiaj przewinęło się przez nasze mieszkanie większość znajomych, a ci co się nie przewinęli jeszcze, zapowiedzieli swoje wizyty w ciągu najbliższych trzech tygodni. Od czwartku do dzisiaj kupiliśmy kilka win, wiele piw, a ja na szybko zrobiłam ileśtam sałatek z tego, co się dało szybko porwać, pokroić, wysypać i polać sosem włoskim, greckim, z ziół ogrodowych, albo jeszcze jakimś. A nikogo nie zapraszaliśmy... Zaprosiliśmy tylko rodziców na jutro do lokalu. I właśnie jedni zadzwonili, że przyjść mogą w liczbie pojedynczej, a drudzy zaproponowali, żebyśmy w naszym mieszkaniu posiedzieli i... zamówili pizzę. Ale kto powiedział, że będzie łatwo...klik 

...w sumie już jadąc do ślubu samochodem z popsutym rozrusznikiem wiedzieliśmy, że może będzie dobrze, może będzie źle, ale na pewno zawsze będzie wesoło i trochę jakby w krzywym zwierciadle...

damsko-męskie i małżeńskie

ja: dlaczego zawsze jak tylko w domu coś popsute to ja winna jestem?
ślubny: bo zaraz po kotach się plasujesz

piątek, 18 lipca 2008

komu oddać dziecko...

    ... stało się nagle pytaniem mojej znajomej... Zaprzątnęła sobie nim głowę. Może to i słusznie, że o tym myśli, jednak sprawa drastyczna w swojej wymowie jest i nigdy nie odbiorę jej inaczej...
Ona nie jest przyjaciółką moją... W kwestii przyjaźni jestem konserwatywna bardziej niż w sprawie miłości i... i jeszcze kilku innych. A jednak przyszła do nas dzisiaj i z jakimiś takimi łzami podeszłymi oczami po jakimś czasie wykrztusiła w czym rzecz... A rzecz... no cóż... rzecz dość drastyczna... Odkąd nasz znajomy na pierwszy i ostatni zawał sobie pozwolił, została sama. Bliski znajomy. Bardzo bliski. A ona bliska dzięki niemu. Pamiętam, jak kiedyś mu powiedziałam, że i ona, i jego dzieci zawsze i o każdej porze u nas pomoc znajdą i nie jako pomoc to poczytam.
Na wielki krok dzisiaj ta dziewczyna zdobyć się musiała... I nie wiem, czy mnie podobne słowa by przez usta przeszły. One bowiem nawet uszami wpadając, w gardle więzną...
Nigdy nie sądziłam, że usłyszę kiedyś pytanie, czy w razie śmierci czyjejś, dzieckiem tej osoby się zaopiekuję i pokocham je, bo jej bliskich już nie ma i znajomi jedynie zostali. Pytanie z nóg zwalające i dające do myślenia... Dające do myślenia również z aspektu takiego, dlaczego ona o tym myśli właściwie...? I dlaczego akurat mnie na matkę potencjalną wybrała? Czy dlatego, że drań rok młodszy jedynie, czy dlatego, że jej córeczkę lubię ogromnie? Zimną kobietą jestem bardzo i mam tego świadomość pełną... Stąd moje pytania do siebie i do niej i w przestrzeń... I jednocześnie po głowie kołaczą mi słowa magicznej, która nam dziecko w ciągu trzech lat najbliższych wróżyła...
Temat trudny i bez decyzji odpowiedź ostateczną dających. Wiem jednak, że do tematu wrócimy... W czasie niedługim zapewne...

damsko-męskie i małżeńskie... plus koleżeńskie

Luiza (do ślubnego): a ty nie lubisz wina?
ślubny: a czy ja wyglądam na kogoś pozbawionego instynktu samozachowawczego? taka butelka ma pojemność drastycznie małą przecież...

                            ***
Luiza: tak myślę sobie czy jutro się przefarbować na blond...
ślubny: farbuj się dziewczyno, farbuj!

czwartek, 17 lipca 2008

damsko-męskie i małżeńskie

ja: a po co to tak instalujesz i usuwasz i znowu instalujesz?
ślubny: boosszzeeee... jak ty mało wiesz o windows... tobie to byle się firefox otworzył
ja: firefox wie dobrze, że dla niego lepiej, by się otworzył
ślubny: to prawda... jak się nie otworzy, w informatyka się bawisz... ja też się tego boję, że któregoś dnia pod moją nieobecność on się nie otworzy...

                            ***
ślubny: o czym tak myślisz i myślisz?
ja: problem mam...
ślubny: problem?
ja: nie wiem, czy mam kupić czarnego Watermana, czy srebrnego Diplomata
ślubny: a jaka to różnica?
ja: Waterman to Waterman, Diplomat to Diplomat - czarny to czarny, srebrny to srebrny
ślubny: kup dwa...
ja: a jak ja dwoma pisać będę?

                         ***
ślubny: cholera... obrączki zdjąć nie mogę...
ja: a po co masz ją zdejmować?
ślubny: na niej datę wygrawerować kazałem... ale zdjąć nie mogę i teraz nie wiem, czy kwiatów kupić dużo czy dużo...

wtorek, 15 lipca 2008

"Wakacje są fajne...

    ... szkoda tylko, że trzeba potem wrócić do tej budy..." - powiedział ślubny, kiedy w zeszłym tygodniu jechaliśmy autobusem i ja niemyśląc usadowiłam się na skrzyni między siedzeniami obudowującej koło. Czy coś tam obudowującej. Ludzie, którzy zasadniczo w środkach komunikacji miejskiej nigdy nic nie słyszą, niczego nie widzą, na nikogo nie zważają, tym razem zerknęli na mnie. Zerknęli w dodatku tak przez duże "Z". Zerknęli na mnie tym bardziej, gdy ślubny zdanie dokończył słowami "pani profesor". I tu zaczęła się dwoistość słów jego. Po pierwsze: babcie, które poza hałasem i stukotem okien niczego słyszeć nie powinny, dostrzegły, że pod sukienką nie mam stanika, a i sukienka nie do kostek jest. Dostrzegły również, że mam na palcu obrączkę, a to już zupełnie dyskwalifikuje mnie do takiego stroju, jak również do siadania nie na siedzeniu. Chociaż pewnie, gdybym na siedzeniu usiadła, też byłoby źle, bo przecież w większości im źle w autobusach robi się zawsze. Ale jakoś na nie uwagi zwracać mi się nie chciało... A niech mają kobieciny chwilę dzikiej rozkoszy słownej, niech tam sobie już w tych głowinach układają opowiadanie, które sąsiadkom wygłoszą. Zwróciłam natomiast uwagę na to, że ślubny powiedział tak do mnie po raz pierwszy... I chyba tym słowem rzeczywistość mi zaczarował, ponieważ dalsze wydarzenia potoczyły się migusiem i zadziwiająco pozytywnie...
Zadziwiająco, ponieważ kiedy radziliście mi, abym marzenia z drugą, dobrze płatną pracą pogodzić spróbowała, jakoś nie wierzyłam sama, że to się w ogóle połączyć zdoła. Udało się! W dodatku tutaj na miejscu, bez konieczności dojazdów. Może to za sprawą czarów ślubnego, może za sprawą chcenia wielkiego, a może dzięki temu, że na swojej drodze ludzi szczerość ceniących spotkałam, którzy świat widzą w perspektywie szerszej. A może w myśl powiedzenia pewnego...

    "Cieszę się, pani profesor, że razem będziemy pracować" powiedziała do mnie dzisiaj pani dyrektor przydzielając mi klasy. Ja też się cieszę. Ogromnie. A moja radość wielka i dzika tym bardziej, że dostałam klasy humanistyczne z wiedzą o kulturze.

                            ***

    ... wakacje są fajne... I właśnie znowu je odzyskałam. A teraz robię klik i rozśpiewana zmykam na spacer i kolację ze ślubnym, który dzisiaj zabrał mnie na zakupy i nawet nie pilnował za bardzo niedopiętych guzików, spódnic sięgających połowy kolana i wysokich obcasów... Fajne te wakacje ;)

niedziela, 13 lipca 2008

ciśnienie wakacyjne

    "I panią ciśnienie dopadło, bo taka pani niewyraźna..." powiedział mi kilka dni temu mój ulubiony pan z warzywniaka. Nie ma co... spostrzegawczy facet. A jak miło z rana taki komplement usłyszeć. No i co niby pani na to miała odpowiedzieć? Ano... dopadło i panią. Ciśnienie. Ciśnienie takie szeroko pojęte. No bo jak dopaść nie miało, jak tu ślub za ślubem, wesele za weselem, wieczór za wieczorem, a do tego ślubny na urlopie w domu. No i jak tu ciśnienie ma się nie pojawić, migreny nie przynieść i zaowocować burzami, a potem wyjazdem?
Bo pani w tym roku tak sobie czmycha w ostępy puszczańskie, albo sielskie wiejskie. W puszczy pani czyta i do drzew się tuli i w mikroklimacie oraz meandrze Wisły pławi, na wsi pani psy dokarmia i polewa się wodą ze szlaucha. I jest pani dobrze. Tym bardziej, że już są wiśnie i czerwona porzeczka. I... brak internetu. I jak tak pani ostatnio zasiadła na leżaku z laptopem to sensację wywołała niemałą. W samej sobie również... no bo jak to: pani siada, pisać chce, a tu sobie może co najwyżej w Wordzie popisać, albo tabelkę zrobić, a czytać... no czytać to te pisma dla udomowionych, bo e-booki w domu i na terenie powiatowego dostępne jedynie.
Ale wczoraj to i wodociągi ciśnienie odczuły, ponieważ na wsi sielskiej wiejskiej woda zakręcona została z powodu ciśnienia zbyt dużego wynikającego z podlewania ogródków i została nam taka studzienna jedynie. Lubi pani wodę ze studni. Bardzo pani lubi... No ale ogólne ciśnienie nagle się pojawiło powrotu do domu... I do internetu. I kilku zobowiązań.
I dzisiaj pani znowu ciśnienie leczy - duszno, głośno, koty tupią, sąsiedzi za ścianą, brak wiśni... ale przynajmniej woda ciepła w kranie, kawa pod dostatkiem i po wpisaniu www, owe www się pojawia.
I pani już jest pewna - w ostępach żyć by chciała i boso biegać, jeść korzonki, bo mięso jakoś przełknąć się nie chce, jak za ogrodzeniem perliczka przemyka, woda ze studni być może i ubikacja z serduszkiem, ale warunek jest jeden, determinujący i absolutnie konieczny: pani musi mieć coś więcej niż office'a w dostępie całodobowym. I wcale nie o pasjansa mi tutaj biega...

środa, 9 lipca 2008

damsko-męskie i małżeńskie

ślubny: na wysokości piersi odpiął ci się guzik bluzki...
ja: nie się odpiął, tylko ja go nie zapięłam
ślubny: i tego właśnie się obawiałem...

poniedziałek, 7 lipca 2008

wyślij męża na zakupy...

    ... to wróci z drugim dzieckiem...
Jak to możliwe? Możliwe. Tak po prostu... Przekonałam się o tym dzisiaj, kiedy to ślubny wziął drania i poszli do sklepu. Na zakupy. Na duże zakupy. Sami, żebym ja odpoczęła. Poszli i długo nie wracali. Oj długo, długo nawet nie wracali. Zdążyłam w tym czasie mieszkanie wysprzątać, załatwić kilka spraw i ułożyć sobie włosy, a ich jak nie ma, tak nie ma. Zaczęłam się nawet już lekko niepokoić, aż tu nagle, kiedy stałam sobie w kuchni i kawę parzyłam, a myśli moje gdzieś o lata świetlne ode mnie krążyły, niespodziewanie usłyszałam klucz w zamku, śmichy chichy w przedpokoju i podwójny stukot małych nóżek. Zamykam oczy, otwieram i widzę drania biegnącego w moją stronę z dwuletnim synkiem sąsiada. Buzie roześmiane, łobuzerstwo wyraźnie na nich wypisane. Fajnie - pomyślałam i naszykowałam ciasteczka oraz soczki. Sprzątnęłam odkurzacz, niepatrząc minęłam pokój drania pole bitwy w ciągu kilku minut przypominający i siadłam przy komputerze, słysząc w tle odgłosy zabawy samochodami, klockami, cyferkami, żołnierzykami i zamkiem. Chyba nawet do zabawy zdążył dołączyć już okręt, piraci i zwierzątka.
Drań z syndromem trzylatka oraz synek sąsiada z syndromem dwulatka świetnie się dogadali ze ślubnym, który syndrom chcęmiećdrugiedziecko od jakiegoś czasu wyraźnie przejawia i zabawie przewodzi.

"Prawda, że się cieszysz?" szepnął właśnie ślubny, który przyszedł mnie pocałować w czubek głowy. Cieszę się. Jasne, że się cieszę. Czemu mam się nie cieszyć? Ale cieszę się tym bardziej, że za dwie godziny będę już na spotkaniu i to nie ja będę sprzątać tą furę zabawek.
"Bo on tak siedział pod tą kamienicą i nie miał się z kim bawić... " - tłumaczy w przelocie ślubny wyjmując kolejne pudło ze sprzętem dla dzieci.

Taa... wypuść męża samego z domu... Chociaż w sumie to nawet dobrze, że mąż mój własny i osobisty nadal potrafi mnie czymś zaskoczyć. Drań w swoim żywiole, synek sąsiada również. Uff... nawet nie wiedziałam, że drań ma tyle zabawek...

PS. Szykuję się - trzymajcie kciuki za mnie :) Za ślubnego również...

niedziela, 6 lipca 2008

pani...

    ... jest dotleniona, opalona, bez kleszczy. Ale i zmęczona nadmiarem świeżego powietrza też pani jest.
W dodatku pani jest obecnie szwargocząca po niemiecku i na każdym kroku w owym języku mówi. Sześć lat niemieckiego nie używałam...
Ale jest lepiej, niż byłam skłonna przypuszczać. Chociaż świadoma braków jestem również.

Weekend minął mi miło, rodzinnie, w ciszy i na werbalizowaniu świata w języku innym niż ojczysty. Dziwne nieco uczucie. Zbyt dużo czasu jednak upłynęło i to, co kiedyś oczywiste, stało sie teraz egzotycznym... Drań przyglądał mi się uważnie, robił wielkie oczy i chwilami chciał płakać, bo nie wiedział, o co mi właściwie chodzi.

Uff... od piątkowego wieczoru ślubny ma urlop. I tak jeszcze przez dwa tygodnie będzie. Drań przeszczęśliwy. A ja już powoli nie ogarniam w domu żywiołu...

czwartek, 3 lipca 2008

alfabet mój...

    Łańcuszki blogowe mają jednak coś z plotki... No bo jak inaczej wytłumaczyć, że zignorowane wracają? Co więcej - ignorujesz w kwietniu alfabet życia, a w lipcu wraca do ciebie alfabet charakteru...

A - imię moje, magicznej, organoleptycznej, ambicje
B - babcia moja, bez biały, bezinteresowność
C - córeczka, którą mieć bym chciała za lat kilka, czerwień, czerń, cynamon, ciekawość (olbrzymia ciekawość)
D - dom z dużym ogrodem i sadem - który jest moim marzeniem, duma, drobiazgowość, delikatność
E - emocje - zawsze ich za dużo u mnie, erotyzm
F - filmy Krzysztofa Kieślowskiego, filologia, Francja, fascynacje (od zawsze liczne)
G - guma do żucia (ziołowa) - zawsze mam przy sobie, góry - Bieszczady, gadatliwość
H - humanistyka, poczucie humoru
I - irracjonalizm, impresjoniści, indywidualizm
J - jedzenie - lubię gotować, joga, jazz
K - kwiaty - koniecznie żółte, bo takie lubię najbardziej, koty, książki, kuchnia środziemnimorska, Klimt, kaszmir, krytycyzm wobec siebie
L - labrador - mój wymarzony pies, lustra, lubczyk, lojalność
Ł - podłota, łagodność
M - mama, medytacja, imię ślubnego, miłość, Mucha
N - nieważkość, niecierpliwość
O - ogród - uwielbiam ogrody, obcasy wysokie, ogromna świadomość siebie, opera, optymizm, orientalne przyprawy
P - imię drania, Poświatowska Halina, punktualność, przekorność
R - róże herbaciane - moje ulubione, Kraków (nie wiem czemu kojarzy mi się z "r"), radio, realizm, religia, rock
S - storczyk, sentymenty, stare fotografie, starodawne meble, szczerość
T - tulipany, których nie polubię nigdy, tolerancja
U - Ustka, do której uwielbiam jeździć, usta - zawsze zwracam na nie uwagę, uważność
W - wino czerwone wytrawne, wytrwałość
Z - zegary antyczne, zadziorność

Do zabawy zapraszam: ziarenka piaskowe, Wiolę, Viktorię, Tanyę i Szczura z Loch Ness :)))

środa, 2 lipca 2008

pani...

    ... dzisiaj wzbudziła sensację na placu zabaw.
Pani dzisiaj mianowicie zaraz po wejściu na plac zabaw postanowiła zdjąć z nóg swoje klapki japonki. Na owym bowiem przybytku uciech dla dzieci nie ma ani jednej kępki trawy, a na cały teren wysypany jest jasny piasek. Normalnie plaża...
Pani zatem zdjęła klapki, schowała je do plecaka i chodziła boso.
I chyba to ta nagość stóp w taki nastrój cudowny panią wprawiła i w chęć do zabawy, że w końcu pani siadła razem z draniem w ogromnej piaskownicy i kopałam z nim doły, robiłam babki, budowałam zamek. Dopiero po jakiś dwóch godzinach pani się zorientowała, że mam ze sobą pisma dla czarownic udomowionych i nawet spisu treści w nich nie zobaczyłam. Co więcej... Te pisma wcale mnie nie obeszły i bawiłam się dalej.

A może to nie tyle nagość stóp, ale sprawa masażu jakim one się na tym piasku poddały...?

I nawet tylko dwie sprawy mnie dzisiaj zdziwiły - matki histerycznie krzyczące na dzieci oraz to, że po powrocie do domu nogi miałam w stanie idealnej czystości, natomiast piasek dosłownie wszędzie...

wtorek, 1 lipca 2008

Dlaczego mężczyźni kochają zołzy...

    ...?
Książkę o takim tytule zobaczyłam właśnie na wystawie księgarni. Do środka jednak nie zajrzałam. Ani do środka księgarni (w tym tygodniu mnie w niej jeszcze nie było), ani książki. Jeszcze... Ale tytuł dał mi do myślenia. A raczej wyobraźnię poruszył. Mocno poruszył. Ja w ogóle ostatnio taka poruszająca się nieco bardziej chyba zrobiłam... I tak idąc spacerkiem do domu z draniem jedzącym loda, doszłam jednocześnie do wniosku, że...
... że faceci zołzy lubić zwyczajnie muszą, ponieważ zołzy po prostu nie są nudne. Zołzy są szczere i świadome siebie. I wiedzą, czego chcą. A co chcą, to sobie biorą i biorąc najpierw o sobie myślą, a potem o świecie. I takie spokojne są te zołzy. Czemu bowiem mają nie być spokojne, jeśli emocje z siebie na miejscu zawsze wyrzucają? A jak już tak raz dziennie wybuchną i wywalą co na duszy, to i spokojne... I takie wyrachowane, ale i rachować potrafiące. Robią to co chcą i kiedy. I tak szczerze z uśmiechem idą do przodu i drażnią otoczenie dużym poczuciem humoru. A że specyficzne dosyć ono... no toż zołzami przecież są...

Ale co gorsza... Z tego myślenia to mi wyszło, że nie dość, że ja zołzą jestem rasową, to mi z tym dobrze ogromnie. W dodatku samymi zołzami się otaczam. A mam je w liczbie trzech. Jedną odkryłam niedawno i odkrywam nadal, ale zołzą jest niezaprzeczalnie, bo za dobrze się rozumiemy.

I tylko tak sobie myślę jeszcze, że w sumie to nawet nieważne, czy ci mężczyźni tak te zołzy kochają czy nie... W zasadzie to już sprawa drugorzędna nawet. Kto bowiem za facetami trafi, skoro oni z Marsa są...

PS. Jutro idę kupić książkę z samej ciekawości, czy się zgodzę z autorką.

na przekór

    Mam dzisiaj świadomość stuletniej kobiety, która wie...

A jeszcze kilka godzin temu napisałam  podłocie, że jest mi dobrze. Bo było mi. Było na przekór temu lękowi wewnętrznemu, który czasem się we mnie pojawia i nigdy nie jest bezpodstawny...
Odpowiadam sobie właśnie na wiele pytań, odpowiem i Wam zatem na jedno. Na to, które pojawia się w co drugim komentarzu i e-mailu. Skąd znajduję zdolność do takiej radości życia? Odpowiedź jest prostsza niż mnie samej się wydaje - znajduję ją na przekór całej pozorności i bólowi, które dotykają mnie od tak dawna, że nawet nie potrafię wyznaczyć linii demarkacyjnej dzieciństwa egoistycznego i nie wiedzącego od dzieciństwa z empatią będącą pozornym spokojem i brakiem pytań, bo tylko to dawało najszczęśliwszej poczucie, że ja nie wiem i jestem szczęśliwa. Byłam szczęśliwa. Zawsze. Tylko obok szczęścia był zawsze ból i dorosłość, do której ludziom nawet w moim obecnym wieku daleko niejednokrotnie. To nauczyło mnie radości z tego, że świat po prostu jest i mogę go zobaczyć.

    Mam dzisiaj świadomość stuletniej kobiety, która po raz kolejny ramiona otwiera szeroko dla matki własnej. Ale dzisiaj i babcię w nich mieszczę. Mam świadomość kobiety stuletniej, która wie, że empatię dzisiaj musi działaniem wyrazić i wreszcie podjąć decyzję, do której one nie dojrzały...

Tylko... ciężko być starą kobietą, która wie...
klik