wtorek, 28 kwietnia 2009

coś Leśmiana

    "A słowa się po niebie włóczą i łajdaczą -
I udają, że znaczą coś więcej niż znaczą!"

piątek, 24 kwietnia 2009

ze smaczkiem i posmaczkiem

    O tym, że lubię piątki napisałam już razy sto? Bardzo prawdopodobne... Lubię. Są takie typowo piątkowe. Kiedyś miały miły inny posmak, ale i teraz ich smaczek nie jest zły. Hm... może nawet lepszy? A dzisiaj to nawet taki z nutą vermouthu... A tak właśnie. Wieki nie piłam. No to mam. Ha! No i majem pachnie. Niekoniecznie trunek. Trunek, to tak szczerze mówiąc, nie ma z majem nic wspólnego. Powietrze ma. Dużo. Kwitną drzewa owocowe i wszystko ma inny wymiar. Nie chce mi się siedzieć w domu. Skrzydła znowu mi wyrastają. Wolno, bo wolno, ale jednak. Znowu planuję. Planujemy.
Wczoraj byli u nas Margarytka i Sąsiad mój z powiatowego. Ulubione było zatem też. Hm... trunki się leją? Nie... raczej sączą. Mile sączą. Powoli tak, na smaczek... klik
    A czy pisałam już, że zaczynają się moje ulubione miesiące? Pisałam? Niemożliwe, żebym pisała... Przecież ja tutaj tajemnic nie zdradzam za często. Taaaaak... czuję się powoli dopieszczona pogodą i jeśli tak dalej pójdzie, to kto to wie, co to będzie? Sama nie wiem... Już mnie wystawy kuszą i perfumy nowe zakupione i buty dzisiaj przymierzałam. Koturny. Chyba oszalałabym przy moim wzroście, ale są takie... No takie, że po prostu grzechem było nie przymierzyć... Taaak... zdecydowanie byłby to grzech. Ale i one grzechu warte, więc...

czwartek, 23 kwietnia 2009

jak pani do fryzjera poszła i jak pani od fryzjera wróciła

    "A wiesz, dzieci z mojej grupy to takie normalne mamusie mają..." powiedział dzisiaj drań przytulając się mocno. Co prawda, to prawda. Normalne wszystkie. Uczesane, wygładzone, uładzone, sztywne. To musi być straszne. Chociaż kiedy wczoraj usłyszałam od fryzjerki, żebym się nie wystraszyła, bo widok może być szokujący, a ona przecież doskonale wie, że ja tak łatwo w szok na fotelu fryzjerskim nie wpadam i kiedy zobaczyłam siebie z włosami żółtymi o wściekle pomarańczowych pasmach, tej nudnej i monotonnej normalności zapragnęłam. Po kolejnej godzinie patrzenia na siebie, śmiać mi się zachciało, bo nie miałam parasola, za oknem salonu lał deszcz, a ja nadal miałam dwa wściekłe kolory, z których jeden przypominał odcień tycjański, o którym co prawda zawsze marzyłam. Hm... wczoraj marzenia się najwyraźniej zaczęły mi spełniać, ale jak na złość w tym momencie przestały mi one odpowiadać. Tym bardziej, że zamierzałam być platynową blondynką, byliśmy umówieni na wieczór, a ślubny myślał, że ja sobie robię platynowe, ale tylko pasemka. No bywa... Poważnie zaniepokoiłam się jednak dopiero wtedy, kiedy fryzjerka zadzwoniła do swojego męża i poprosiła, aby jej przywiózł rzeczy, bo na 21 chodzi na fitness. No do 21 co prawda brakowało jeszcze godzin trzech, ale ja miałam kolejną mieszankę wybuchową na włosach i już w zasadzie byłam przekonana o tym, że platyny to ja nie chcę i albo tniemy tak, jak poprzednio i kładziemy ten sam kolor, albo na obecną długość kładziemy kolor orzecha włoskiego, ale bałam się jeszcze to powiedzieć głośno, a kiedy na odwagę zebrałam się, bo kość ogonowa wchodziła mi już we wszystko, w co mogła, okazało się, że wyszła platyna. Tak po prostu niemalże wyszła. Ile to się człowiek nacierpieć musi...
No a blondynką być łatwo może i nie jest, ale jak lekko... A ślubnemu przeszło, bo wprawiony. Z resztą... klik

piątek, 17 kwietnia 2009

Imponujący ślad po obrączce...

    ... - zagadnęłam na powitanie prawieznajomego, z którym prawie przypadkowo spotkałam się dzisiaj.
Poza tym śladem, który był zaskakujący jako ślad i jako ślad, który w ogóle się pojawił, bo mam i miałam już dawniej dziwny talent do zawierania znajomości z facetami, którzy akurat tego kawałka metalu unikali dość zdecydowanie, wcale się nie zmienił. A kawa w jego towarzystwie smakowała tak, jak smakowała wtedy, kiedy piliśmy ją ostatnio... dawno temu. I tak, jak smakować powinna. Kawa. Ulubione nie ze wszystkimi znajomymi smakuje tak, jak powinno i nie ze wszystkimi lubię je pić. Kawa z niektórymi jest czasem nawet wygodniejsza... Ten sam cynizm, to samo poczucie humoru i nastroju. Ten sam uśmiech i ta sama gestykulacja, której pozornie nie ma. Chyba faktycznie każdy z nas ma w sobie zakodowany profil ludzi, których wybieramy na znajomych, znajomych bliższych i znajomych bardziej.
- Zdjąłeś ją przed chwilą, czy przed kilkoma chwilami? - Jestem dociekliwa? Nie... Raczej zainteresowana. Lubię wiedzieć tak zwyczajnie i po prostu, ale jeśli ktoś nie chce odpowiedzieć, szanuję to. A w pamięci już wieki temu dziwnie wyraźnie utkwił mi obraz kolegi ślubnego z roku, który bawił się z nami w Proximie na koncercie Tiltu. Ten akurat nie miał nic przeciwko obrączce na własnym palcu w bardzo młodym wieku, ale równie ochoczo ją zdjął zaraz po przekroczeniu progu klubu. "Po co wszystko odkrywać?" No ale właśnie w tym rzecz, że ona sama w sobie wygląda ładnie - ślad po niej już wygląda brzydko.
- Imponujący? Wy zawsze zostawiacie ślady. Niektóre są imponujące. Niektóre pozornie nie. - Taaak... i w tym względzie się nie zmienił. Podział na biel i czerń i niezliczone odcienie szarości. Szarość ma swoje zalety, to prawda. Wielokrotnie się o tym przekonałam na własnej skórze. Nie wszystko da się do bieli zaklasyfikować, nie wszystko od razu jest czarne... Ale biel i czerń jest wygodniejsza. Bezpieczniejsza. O tym też się przekonałam.
- A twoja nie zostawia śladu?

    ... zostawia. Wyraźny. Gładki. Biały. Szeroki. Lubię ten ślad.

                                  ***
    A teraz sączę ulubione i rozmawiam ze ślubnym. "Jak spotkanie?" na wstępie zabrzmiało co prawda patetycznie, zazdrośnie i pozornie bez zaciekawienia. A przecież on ma taki sam ślad. Nawet wyraźniejszy niż ja. Kiedy trzymam go za rękę, lubię czasem podważać ten rzekomy tylko kawałek metalu i patrzeć na wygładzony, biały kawałek skóry, który jest tylko mój. Może dlatego lubimy zostawiać ślady? Może faktycznie tylko niektóre są widoczne? Wiemy o tym oboje. Ale i oboje wiemy, że odrobina zazdrości dozowana od czasu do czasu ma swój urok.

    ... pyszne to ulubione dzisiaj... I sączy się leciutko, leciuteńko, niepostrzeżenie... Śladowo niemalże tak... I nie wisi już w powietrzu burza, a ono samo pozostało parne. Lubię takie wieczory klik

czwartek, 16 kwietnia 2009

w zwolnionym tempie

    Byłam dzisiaj z draniem na długim spacerze. W parku. Na drzewach są liście w całej okazałości! I kwiaty też są. Na tych owocowych. Są też kwiatki w trawie. Na trawę bowiem również zwracam ostatnio uwagę - zazwyczaj szukam w niej czarnego, skaczącego i szczekającego naszego cudaka. 
Odpoczywam. Jednak zwolnienie było potrzebne i draniowi i mnie... Wczoraj miałam odruch zerkania na zegar i myślenia, co robiłabym w tym momencie. Dzisiaj za to byłam poza zasięgiem zegara i poza zasięgiem telefonu. I było mi z tym bardzo dobrze.

niedziela, 12 kwietnia 2009

o szpitalu, coli, kąpieli i myśleniu wytężonym

    - Chyba pora zwolnić proszę panią - powiedziała pani doktor na pogotowiu ratunkowym, na które pognaliśmy z draniem.
"Dlaczego ludzie boją się używać Dopełniacza i tym Biernikiem tak szastają na prawo i lewo" - pomyślałam w pierwszej chwili. W drugiej zastanowiłam się, dlaczego mówi to do mnie, skoro to dranisko chore jest...

... a potem to już miałam kilka dni na zastanawianie się o tym i o owym i o tamtym też. Drań leżał bowiem półprzytomny pod kroplówkami, bo rotawirus zagnieździł się zbyt potężnie w jego organizmie, zbyt nagle i zbyt silnie go osłabił.
Zwłaszcza nocą miałam o czym myśleć, bo w nocy światło było gaszone i czytać nie mogłam, a spać mi się nie chciało. Jeść z resztą też nie. No i doszłam do wniosku, że jednak kawa mi do życia potrzebna nie jest. Z braku laku ponoć i kit dobry, więc bezkolizyjnie dała się ona zastąpić colą, którą to przemycać się dało - kawa była zakazana. Dziwne, że do tej pory nie lubiłam coli... Odgazowana trzymała mnie na nogach długo. Gazowanej nie piłam. Jakieś zboczenie mieć trzeba. Doszłam też do wniosku, że na krzesełku plastikowym da się bezboleśnie siedzieć przez dni kilka. Lepsze to nawet niż spanie na łóżku szpitalnym obok drania, bo od metalowej ramy bardzo bolało to miejsce, co już szlachetną nazwą pleców nie jest. A jakoś nie miałam tyle asertywności, aby drania przepchać dalej.

                                  ***
Jesteśmy już w domu. Drań wzmocniony bardzo i skowronka przypominający, ponieważ lekarze wczuli się bardzo w jego leczenie, a pielęgniarki "kochanie" do niego mówiły. "Kochanie" za to oglądał bajki na laptopie, jak już skupić się miał siłę, układał puzzle, słuchał "Chatki Puchatka" i robił miny. Kroplówka mu się spodobała, bo był dzięki niej ważny. Taaak... ponad 20 razy ważny był. A welfron to motylek. Taaaak... Ja za to przeczytałam ponownie sagę i opowiadania Sapkowskiego.
Zrobiliśmy sobie znaczy kilka dni dla siebie tylko... I wcale nie byłoby tak najgorzej. W zasadzie to nawet lepiej by było, gdyby naszego samnasam zgony w izolatkach obok nie zakłócały...

                                  ***

    Kąpiel z olejkiem jaśminowym już była. Ślubny obiecuje zaraz wymasować mi wszystko. Ciekawe... No i czytam właśnie, że wino czerwone sprzyja myśleniu. Hm... to jednak ulubionego teraz nie posączę. Nie chcę myśleć do rana...

... a jednak silna psychicznie to jestem. I stwierdzam z całą stanowczością, że koleżanka mówiąca, że jelitówka fajną chorobą jest, bo " masz problemy przez trzy dni, zwolnienie na tydzień i chudniesz 5 kg" myliła się bardzo... klik

niedziela, 5 kwietnia 2009

dźwięk

     W uśpioną i rozleniwioną ciszę mojego domu wdarł się dźwięk. Dźwięk i ruch. I rytm. Właśnie wtedy, kiedy obiecywałam sobie, że już nigdy więcej, ślubny przyniósł do domu sznaucera. Maleńkiego. Spisek z najszczęśliwszą uknuł. Drań pocieszył się szybciutko, bo i maluch przemiły. Mnie było trudniej się przemóc, ale tego chyba było mi trzeba. Spacery z rana są wspaniałe. Świat z innej perspektywy, niż okienna i bez kubka gorącej kawy wygląda nieco inaczej. No i ta kawa i ten kubek lepiej potem smakują. Przydały się również cichobiegi.
Pogoda dodała mi sił. Wreszcie. Chociaż wczoraj mogłam zbyt wyraźnie poczuć skurcz i rozkurcz serca. Wcześniej nie zauważałam tej funkcji owego. Śmieszne uczucie.
Pogoda cudna. Świat wygląda inaczej. Ludzie wyraźniej mówią. Chłód nie ziębi. No i znowu mogę gonić króliczka, a nie łapać go... :) klik