niedziela, 6 września 2015

pogderanki leniwe

    Narodowe czytanie zaczęliśmy już o 10 rano na skwerku w powiatowym (tym powiatowym służbowym) motywem przewodnim z filmu "Lalka". Towarzyszył nam sporawy krąg mieszkańców powiatu na rozstawionych przypadkowo krzesłach, mnóstwo zdjęć porcelanowych lalek oraz kadrów z filmu. Pogoda też była łaskawa, ponieważ pomimo zimna i ciężkich chmur nie spadła żadna kropla deszczu. Było miło. Happening w swojej prostocie spodobał się wszystkim zainteresowanym i tym, których zainteresowałam nim właśnie wczoraj. Byłam z siebie dumna. Tak, to były dwa trudne dla mnie tygodnie stawiające przede mną dwie duże imprezy i dwa duże wyzwania. Jest dobrze. Zaliczone, odhaczone, biegnę dalej. Na obcasach. Smukleją te ostatnie. Jakoś tak bardziej w szpileczki przechodzą. Ne przypuszczałam nigdy, że szpilki pokocham. Myliłam się bardzo.
A teraz piję aromatyczną kawę leżąc w łóżku i słuchając muzyki. Taki poranek leniwy, który przechodzi w jużnieporanek i jeszczenieprzedpołudnie. Chłopaki na turnieju. Trzymam kciuki? Jeszcze nie. Jeszcze to aromat kawy przykuwa moją uwagę i to lenistwo, na które zasłużyłam w pełni. Wczoraj po NC wylądowaliśmy u mojej rodziny na obiedzie, szarlotce, pogaduchach i dotuleniu. Takie chwile dają mi energię na wiele następnych, a drania utwierdzają, że ma ciocio - babcię i brata dziadka, czyli dziadka tylko nieco inaczej. Zaczynam odczuwać głód rodziny. Zostało mi jej tak mało, że każda możliwość obcowania z kimś, kto krwią jest ze mną powiązany, jest na wagę złota. Najszczęśliwsza jest na miejscu pierwszym, ale jakby to oczywiste. Podpowiatowa rodzina i chrzestna drania to dwa skrajne bieguny i ostatnie ogniwa pokrewieństwo potwierdzające. Brakuje mi ich na co dzień. Zabawne, jak człowiek podchodzi bezrefleksyjnie do życia - coś jest, bo jest i być musi. Dopiero brak pozwala zauważyć, że wcale nie jest to takie pewne.
    Zamknęłam "Damy złotego wieku" oraz "Tłumaczkę snów" odstawiając je na półkę z książkami, ale mając nadal w myślach, bo to te lektury, które każą mi stanąć w miejscu tu i teraz i zastanowić się nad światem w całości. Przede mną stale kusząca "Europa", którą czytam uważnie i niespotykanie wolno, trawię, doczytuję inne pozycje, aby mieć większe pojęcie na temat, o którym akurat dywaguję wspólnie z Davisem. "Toskańskie zapiski" pożarłam jednym tchem i mam świadomość, że te zapiski niby takie po prostu wryły się w moje myśli, a "Kwietniową czarownicę" mam jako wyzwanie. Szwedzka literatura jest dla mnie czymś, z czym się stale mierzę i czego nie potrafię przyjąć wprost. Zbyt surowa. A może tak właśnie wygląda rzeczywistość?
Telefon od męża własnego i osobistego wyrwał mnie przed chwilą z zamyślenia. Są już na miejscu. W telewizji zdjęcia z okolic Zakopanego, Giewont i Dolina Pięciu Stawów. To taki moment, w którym mam poczucie podziału jaźni.
Luluś się przytulił i usypia, kota mruczy i próbuje udowodnić, że to ona jest moja bardziej. Czyste niebo za oknem coraz bardziej zasnute chmurami. Cały dzień przede mną! klik