wtorek, 28 lipca 2009

ilinx i burza, czyli lubię ślubnego

    Pani stoi na balkonie i pije ulubione. Miło tak wrócić na swój balkon i wychylając się przez barierkę widzieć chodnik. Taki zwyczajny, szary chodniczysko i platany, które są coraz większe. Mieszkanie pachnie swoim zapachem, koty łaszą się bardziej niż przypszczałam i miauczą, jakby chciały nas porządnie okrzyczeć za długą nieobecność. Jak było? Bujało. Taaak... głównie bujało. I spać nie mogłam, bo bujania nie lubię. Huśtawki wcale w ilinx mnie nie muszą wprowadzać. Nawet młyn diabelski raczej drażni niż rozdrażnia. Mam zmysły nastawione nieco inaczej. Chociaż nie sądziłam, że zniosą one burzę i konieczność stanięcia do pomocy chłopakom przy składaniu żagli. Nie sądziłam, że jakoś ani o kapok się troszczyć nie będę, bo jednak mi ruchy krępował, ani o bujanie, ani o deszcz, co to lał się po twarzy i moczył nawet bieliznę w dżinsach, ani o to, ile minut zajmie ślubnemu wyłowienie mnie z wody w razie gdyby. Burza tamta była fantastyczna. A niedawno i nad powiatowym jakaś przeszła. Spokojnie tak przemknęła. Nawet jej na tym balkonie nie zauważyłam. Pelargonie zmarniały nieco. I nie ma komarów. Zimno znaczy wieczorem już. No właśnie... powiatowe jakby zmysły usypia. A może to i lepiej? W końcu to o ilinx idzie, nie o mimicry. Nawet jeśli wezmę pod uwagę, że włosy ścięłam na króciuteńko i nie jestem już blondynką. Wygodniej. Lubię wygodę. W życiu zwłaszcza. Równowagę żywiołów, jakiś skrawek własnej podłogi i tylko kilka razy dziennie ekstrema. Bez nich zbyt nudno. Patrzę na matę. Pies z głową w dół kusi, ale nie mam siły rozciągnąć mięśni. Dzisiaj wystarczy balkon i klik.

sobota, 18 lipca 2009

o tym, kto się boi czego...

    ... czyli Kazimierz jest nasz. Co prawda komary gryzą mnie okropnie, ale dobrzy ludzie chyba już tak po prostu mają, że cierpieć muszą. I dzielnie to znosić też muszą. A natrętne komarzyce bronią wytrwale dostępu do każdej jednej kępki krzaków, a tu krzaczory prowadzą do każdego celu. Trochę to utrudnia... No taka baszta na przykład ten i tamten staje się niedostępna. W sumie to dostępna była tyle razy już, ale czemu to niby teraz chmara komarów czyha na mnie tu i tam i to w biały dzień, ha? Ludzie trochę się dziwią, kiedy co jakiś czas wyciągam z torebki woreczek z pokrojoną cebulą i zaczynam się nacierać. A niech im... Jadę tą cebulą na kilometr pewnie, ale ukąszenia nie pieką. Z dwojga złego wolę cebulę... A ludziów jak mrówków, więc się i dziwić ma kto. Ale na statku to dziwiliśmy się my... No bo jak tu się nie dziwić, kiedy odbijamy od brzegu i słyszę za plecami z lewa:
- No cześć, dzwonię, bo w Kazimierzu jestem. No ładnie tuuuu. Bardzo ładnie tu. Pięknie jest. No ładnie. Wszystko ładne. A teraz to statkiem jadę. No mówię ci: statkiem. No coś ty. Nie bój się. Nie sama. Taaak... dużo ludzi tu jest. No coś ty - nie dostawaj zawału. No ładne widoki są na tym statku. Tak. No a ile tych ogórków zerwałaś dzisiaj? - I kiedy nie wiedziałam, czy mam się dusić śmiechem, czy dławić płaczem, panie z prawa dołożyły:
- Jak już wyjdziemy ze statku to zjemy coś. Głodna jestem. Może na ogórki małosolne pójdziemy?
- Jak byłam w Wiśle, to były małosolne dobre. Po cztery pięćdziesiąt były. Tam to było ładnie...
- Tutaj też pewnie dobre są, bo tyle ludzi, to się starać muszą.
- A jak byłam w Wiśle to zdjęcia robiłam i akurat wtedy nasza kadra ćwiczyła. Ale chude to jest, mówię ci! No i raz to zdjęcie zrobiłam i potem patrzę, a na tym zdjęciu z tyłu to taki czorny idzie i taki podobny do kogoś. Stary patrzy i mówi: ty to ten T. jest.
- No co ty??? - Nooooo to tam faktycznie pięknie było... - Rozmowę pań przerwał niestety kapitan, który ogłosił, że zaraz z prawej strony za wiatrakiem to dom Olbrychskiego. Wszyscy zawołali łaaaaaaa i zgodnie na lewo pobiegli, tudzież głowy w stronę lewą obrócili. Gapią się wszyscy i gapią i zdjęcia robią wiatrakowi, a kapitan mówi, że teraz to w prawo patrzeć mają, bo zamek w Janowcu będzie widać, to wszyscy w prawo głowy bach! Aż dziw, że łajba się nie rozkołysała. Chociaż w sumie, to dobrze, bo wtedy ja bym musiała zwis klasyczny przez burtę zrobić... No i panie z tyłu do rozmowy wróciły:
- Zaraz aparat mi padnie.
- A to nie wzięłaś baterii? Ja to miałam wziąć, ale pomyślałam, że pewnie weźmiesz, to ja dźwigać nie będę...
- A no jakoś nie pomyślałam, ale coś skołuje się.
Nawet miałam ochotę się odwrócić i ten aparat zobaczyć, co to takie ciężkie baterie ma, ale normalnie strach mnie ogarnął i wolałam patrzeć przed się i wtedy słyszę:
- Ty zostaw ten wiatrak. Janowiec zrób. Jak padnie to Janowiec będzie, a  wiatrak to i tak stary.
Stary to stary. Janowiec nowiutki przecie, więc sprawa zrozumiała dla wszystkich jest. I wtedy pani od jeżdżącego statku dojrzała, że mija nas statek Viking:
- O popatrz tam to zadaszenie mają i okienka takie na dole. Dwa pokłady tam są? A tu tak gorąco. A dlaczego tam mają dach, a tu nie ma nic? No... Vikingowy to lepszy od piratowego.
Jestem pewna, że Piwowarski chociaż raz musiał płynąć statkiem z Kazimierza do Janowca i trafić na taką ekipę. Ja rozumiem, że upał... Ja rozumiem też, że i emocje jakieś tam i może... Ja rozumiem, że wakacje... Normalnie wszystko rozumiem. Ale bać się powoli zaczynam już. Tych jeżdżących statków chyba najbardziej. I tych komarów to też już się boję.
No i zapomniałabym! Ślubny też się boi... że ta moja morska choroba to nie taki kit wcale. Dziwny on jest. Toż sam widział, że z żaglówki to mnie jak zwłoki, albo zewłok trzeba było i biegusiem przez pomost na brzeg prowadzić. No ja rozumiem, że żaglówka i jacht to sprawy dwie zupełnie. Ale niech mi ślubny zagwarantuje, że spać to będziemy przy motorze pracującym. Nie zagwarantuje mi przecież. No nie, bo ja to go znam i takie rzeczy wiem. No to jak ja mam mu obiecać, że ja dam radę? No jak ja się już bać zaczynam panicznie i jakoś już nawet słuchać nie mogę, że to takie hop siup i wielkie nic, bo mi się spodoba. Booosszzeeeee jaki mi się uparty ten ślubny trafił. No i pływający taki. Jak on taki pływający, to czemu on nie marynarz jest? Tego to ja już kompletnie nie wiem, ale pytać się nie będę, bo jeszcze się obrazi, albo zastanowi. To ja już wolę go na miejscu nawet z tymi dzikimi pomysłami. I że niby to ja pomysły dzikie mam. No bo taką lampę dzisiaj dojrzałam. Lampa jak to lampa - stojąca, duża, z abażurem. No w sumie to ja wiem, że lamp mamy dużo, ale i ta gdzieś by się dała ustawić, a on mówi mi, że jak dzikus się zachowuję na widok staroci. Ale w Kazimierzu możliwe jest wszystko, więc niech sobie gada. A ja znowu anioła szukam. Teraz musi być taki, żeby do tego ostatniego pasował. Jeszcze nie znalazłam... A właściwie to piszę, bo czasu na pisanie teraz nie mam... klik

piątek, 17 lipca 2009

w zwierciadle nie(co)krzywym

    Dzisiaj ten dzień, kiedy ślubny budzi mnie bukietem i zapachem kawy. Drań nie wierzy, że ja pobrudziłam sukienkę na wstępie wiązanką od Madzi, a samochód się popsuł i nie było czasu, żeby rodzic mój płci męskiej go naprawił. Więc jechaliśmy popsutym. Drań w ogóle w mało rzeczy nam wierzy. Taki racjonalista mały, a ja nabieram pewności, że jednak mamy wesoło i w nieco krzywym zwierciadle. Ale nie jest monotonnie.
Upał. Jedną nogą jestem w powiatowym, drugą w stolicy. Od jutra Kazimierz jako miasteczko moje magiczne będzie nas mamić, a potem... potem pani będzie walczyć w falami i jak znam ślubnego to mi pewnie każe z wiadrem iść po kilwater. klik

piątek, 10 lipca 2009

"ech mała" czyli o wiśniach i planach

    Jak określić smak wiśni... Że niby gorzka jest... i kwaśna...? A co z sokiem, który taki słodki jest i lepki bardzo, kiedy się go z dłoni zlizuje? Lubię wiśnie. Moje najsłodsze lato w owocu i nawet poplamione dłonie mi nie przeszkadzają, kiedy wysysam pestkę ze środka tego niby gorzkiego konfucjonizmu w pigułce. Smakuję lato. Rozsmakowuję się ponownie w Osieckiej i jej wspomnieniach o sobie samej. "Wino piją ludzie szczęśliwi. W każdym razie mniej nieszczęśliwi niż ci, którzy piją wódkę. Wino pije się po to, żeby rozjaśnić życie. Wpiąć kolorowe pióra we włosy. Rozkręcić karuzelę psychiczną (...) wino piją ci, którzy lubią żyć."* Lubię żyć. Nikt za mnie go nie przeżyje, a nie chcę potem żałować, że je jedynie oglądałam i krzyczałam, że jest piękne. Taki mój egoizm prywatny... Czy jest piękne? Pytanie zbliżone do tego o wiśni... Przyjedź - powiedziała wczoraj ciocia Jasia. - Bo skorzystam ciociu - odszeptałam... A w sumie czemu nie? Lubię Grochów, chociaż pozornie nie ma w nim nic do lubienia. A jednak ja mam swoje zdanie na ten temat. Lepiej mi się tam mieszkało, prościej, niż na Sulkiewicza. Taaak... prostota i szczerość mają jednak swoje plusy dodatnie. Plusów ujemnych w nich jest bowiem tylko kilka. klik
*Agnieszka Osiecka, Rozmowy w tańcu, Warszawa 1993

niedziela, 5 lipca 2009

Gdzie diabeł mówi dobranoc...

    ... a zaczęło się od tego, że znajoma nas spontanicznie zaprosiła. Nie do siebie w dodatku, a do swojego ojca. My zaś bez zastanowienia i gdybania, czy wypada, pojechaliśmy. Na wieś. No... pani wieś to zna tak w ogóle i wie z grubsza, jak ona wygląda, ale takiej to pani jeszcze nie widziała. Diabła co prawda też nie widziałam, ale wieczorem jak ta głupia cieszyłam się, że jest elektryczność, bo mogłam dzięki niej naładować akumulatorki do aparatu, którym dokumentowałam wszystko. Nawet babcie siadające na ławeczce przy ścianie domu nie swojego. Bo na tej wsi to ogrodzeń nie było takich tradycyjnych i ściany domu były przy ulicy, wejścia do nich od podwórka. I malwy wszędzie. No i ławeczki takie staroświeckie, a ściany bielone i nierówne. Bielone! A zabudowania gospodarskie z kamienia łączonego z cegłą bardzo jasną i okiennice wszędzie. Drań umorusany ganiał, kociaki tulił, psy dokarmiał, pięty miał czarne, a policzki różowiutkie. Ponoć dzieci dzielą się na te czyste i te szczęśliwe... Drań był zatem baaaaardzo szczęśliwy.
No i jak tak posiedziałam tam, boso ganiałam, ale w koralach i drugiego dnia wypiłam nie kawę, a mleko od krowy i włosów nie ułożyłam i w ogóle to jak z samego rana w koszuli na podwórko wyleciałam, to tak się w tej koszuli z tym mlekiem na te cuda zapatrzyłam, że wiercić ślubnemu w brzuchu dziurę zaczęłam o takie jedno zabudowanie i taki ogródek. No ja bez gazu mogę i z wodą ze studni, byle by te kamienie takie były i okiennice...

Normalnie fajnie tak, jak diabeł mówi dobranoc, babcie wiedzą wszystko i drań taki umorusany, a ja mogę boso i w samej koszuli... A do rzeki się chodzi "prosto za te stodołe"... klik

czwartek, 2 lipca 2009

notturno, czyli jest dobrze

   Deszcz zawisł w powietrzu... W powietrzu zawisło nawet powietrze. Wtopiły się w nie śmiechy dzieciaków pijących piwo pod parasolami, muzyka, którą ślubny wertuje i na nowo odnajduje, zapach pelargonii i bezruch róż. Chwilowo w powietrzu zawisły nawet komarzyce polujące na krew... Jak ja ich nie lubię. Hiszpańskie wino, które uparcie kupował ślubny, mając w nosie moje smaki odnośnie tego, jest aromatyczne, lekko gorzkawe i delikatne, idealnie na dzisiaj. Zmieniają się i smaki? Hm... Opaliłam się już i czuję jakby od środka miała drugie słońce, które przypala każdy jeden centymetr mojego ciała. Ślubny się rozkosznie rozanielony zrobił. Zawsze lipiec nastraja go tak, czym tylko potwierdza moją tezę, że jednak faceci są dużo wrażliwsi i bardziej romantyczni od nas. Maleńczuk zmysłowo śpiewa tango notturno. Głos ma jak bóg młody. Właśnie zapaliłam latarenki na balkonie. Płomienie prawie nie drgają. No i po co mi deszcz? Jest dobrze... klik

środa, 1 lipca 2009

zabawa w arbuza

   Nie wiem, ile człowiek może zjeść arbuzów, ale ja dużo. Lubię. Słodkie, soczyste, można zmrozić. Pychota! Nie jem nic poza nimi. No jeszcze mocno słone pomidory. I wino. Ulubione. Wieczorem. Z wodą mineralną. Niebo w ustach. Upał. Czuję, jak mi się na powierzchni skóry skrapla ten gorąc i w postaci potu pokazuje się w okolicy krtani. Łaskocze. Za dwie godziny będzie u mnie Aśka - jedna z naszej piątki, bo właśnie zadzwoniła, że "mam jutro wolny dzień i dawno się nie widziałyśmy, więc mogę?" Może. Zawsze. Jak jeszcze kilka innych osób. Pewnie zaraz wsiądzie do pociągu. Ulubione chłodzi się. Arbuz też. Nie mam pomysłu na kolację. Sofę odkurzyłam dokładnie. Balkon będzie odpowiednio naparowany i nagrzany po całym dniu słońca, aby na nim usiąść i tak pogadać o wszystkim i o niczym. To o niczym jest nawet ciekawsze... Ej kiczi kiczi kiczi aleale cziczi...