niedziela, 19 stycznia 2014

ulungu hafanana

    W piątek minął tydzień od dziewiątych urodzin Drania. Niesamowite... Kiedy on zmagał się z piłką i piłeczką na dwóch różnych treningach jeden po drugim pod czujnym okiem trenerów i rodzica płci męskiej, ja zasiadłam na wygodnym fotelu fryzjerki Agaty. Lubię ją za samo imię. Kolor nieco mniej platynowy, ale ponoć jest dobrze. Włosy nieco krócej, ale tak chciałam. Masaż głowy rewelacyjny. Odpoczęłam. Po powrocie czekał na nas szampan zakupiony przez męża mojego własnego i osobistego. I ulubione. To były pierwsze urodziny, do których Drań podszedł tak świadomie. Odliczał dni, asystował przy zamawianiu sali oraz tortu, ustalaniu godzin przyjęcia, projektowaniu zaproszeń etc. A w piątek odliczał godziny i minuty do swojej magicznej 20:30, zatem życzenia musieliśmy złożyć mu na parkingu przed blokiem, a szampana piliśmy jeszcze w butach, szalikach i przedpokoju. Ja też te godziny i minuty odliczałam już od samego rana. U Agaty natomiast miałam niezachwiane poczucie, że dzieje się coś wielkiego. Cieszę się, że urodziny to taka magia dla niego i ewidentnie obchodzić je będzie entuzjastycznie jak ja swoje. Potem sącząc ulubione zaczęłam pisać notkę, ale to chyba nie była odpowiednia czasoprzestrzeń. Dzisiaj słowa łatwiej brzmią. To pierwsze urodziny Drania, kiedy nie odczuwam mentalnie krok po kroku napięcia i ekscytacji z odrobiną strachu. Widać odeszły w momencie, kiedy on stał się świadomy swojego istnienia i zrozumiał, jak wielkie jest ono i niezwykłe. Taaak... w tym będę go utwierdzać.
    Dzisiaj obejrzeliśmy "Grawitację". Zdjęcia fantastyczne. I znowu zaczęłam się zastanawiać, jak bardzo czasem nie uświadamiamy sobie, że to co zwyczajne okazuje się być najbardziej wartościowe.
No właśnie i tak bardzo przy okazji wczoraj byłam na studniówce. Odczuwam ją jeszcze dzięki lekkiemu zmęczeniu i niedospaniu, bowiem tuż przed ósmą dziecko obudziło mnie całusami i informacją, która godzina.
- Mamusiu, wstań i nie budź taty, to sobie tak cichutko porozmawiamy. Zobaczysz, będzie fajnie! - powiedział Drań na tyle głośno, żeby obudzić i mnie i ślubnego i na tyle sugestywnie, że wstałam tylko ja, aby istotnie poszeptać. I faktycznie było fajnie. I absolutnie nie obchodził mnie fakt, że takie słowo nie istnieje. Te szepty poranne weszły już niejako w rytuał dni wolnych. Niezwykle rzadkich w naszym życiu zwłaszcza w weekendy. W sobotę tydzień temu o godzinie ósmej byliśmy w drodze na turniej. W niedzielę za tydzień będziemy w drodze do Lublina na mecz. Sukces za sukcesem. W maju w Poznaniu piłkarski turniej międzynarodowy odbędzie się ku naszemu zaniemówieniu. A potem drugi... tenisowy. Z trenerami przeszliśmy na "ty" zaraz po zsynchronizowaniu terminów. Swój prywatny terminarz obarczam mnóstwem dodatkowych wpisów, notatek i pozornie dziwnych informacji. Znajduje się w nim i przepis na ciasteczka z płatków owsianych. Magia normalnie i w dodatku czarna... nie wierzyłam, że płatki, mąka, masło i jajka wymieszane na totalną ciapę suchą niemiłosiernie pozwolą stworzyć coś tak smacznego. Za oknem szklanka. Łyżwy szykują się na debiut. Moje również. Ćwierć wieku odpoczywały, zatem remake podobny do debiutu. Budzę się. klik