środa, 30 kwietnia 2008

blues

    Dom uśpiony taki wokół mnie... Drań przez sen posapuje, koty niczym dwa kłębuszki na fotelu, ciepłe światło lamp bocznych i tylko niekiedy jakieś ciche dźwięki z daleka, spoza kręgu domu mojego, uśpionego takiego...
A ja siedzę na podłodze z podkulonymi nogami, sączę winko ulubione, kreślę palcem zarys idealnego kształtu na szkle i zatapiam się w... klik i jest mi dobrze tak bardzo, ogromnie... I ten wokół mnie spokój i blues...
... i mąż... wreszcie też...

wtorek, 29 kwietnia 2008

erotycznie

    Jak ja lubię załatwiać sprawy urzędowe z facetami! Normalnie aż chce się z nimi... rozmawiać. I to bez wyjątku. Są rzeczowi, kulturalni, uprzejmi. Są również wzrokowcami. Wszyscy. To ich cecha wspólna. A skoro są wzrokowcami, to...

... i tu mogłabym Was zanudzić, jak to delikatnie kładłam opalizujący cień do powiek i konturówką podkreślałam usta... bo dzisiaj właśnie miałam jedną taką sprawę do załatwienia. I wiedziałam, że osobą decyzyjną jest mężczyzna. Normalnie żyć nie umierać.
Ale faktycznie: umalowałam się bardzo starannie, wyciągnęłam broń tajną czyli szminkę karminową, na nogi wjechały pończochy ze szwem z tyłu i obcasy najwyższe, jakie mam :)
Włosy ułożyłam, ale nie związałam w węzeł, coby po szyi się plątały razem z wisiorkiem w dekoldzie... i...

... i dokumenty złożone, pozytywnie rozpatrzone, sprawa w toku!

A ponieważ ja naprawdę lubię, kiedy stukot obcasów mnie wyprzedza i babcie patrzą na mnie lekko zgorszone... to szłam pewna siebie ogromnie, bo: klik

PS. No bo jak to mówią blondynki: skłon i wyprost :)

poniedziałek, 28 kwietnia 2008

sporty ekstremalne...

    ... pani ostatnio uprawia...
W piątek pani weszła do sklepu zabawkowego z draniem. Ciekawie było... Wyszliśmy z zestawem do golfa i helikopterem na kiju... Czemu na kiju? Nie pytajcie mnie. Ja nie wiem. Dobrze, że drań wie. I zakup tego to nic w porównaniu z doniesieniem tego do domu. Razem z innymi zakupami oczywiście. Wygodnie mi było...
W sobotę natomiast poszła pani z draniem na targ i kupiła sobie na wstępie samym osiem sadzonek kwiatów. Pani sobie przecież potrafi skomplikować czynności pozornie proste...
Ale wczoraj to pani przeszła samą siebie... Wzięłam sobie bowiem pod opiekę oprócz drania, również czterolatkę. I to na plac zabaw...

Jestem przekonana, że głowę mogę już spokojnie obracać o sto osiemdziesiąt stopni, a na stopach wyrosły mi oczy!

PS. Zejście po schodach w butach na płaskim to pikuś przy tym...

piątek, 25 kwietnia 2008

remake i bzy

    Poszłam dzisiaj z draniem do dziadków-pradziadków piechotką. Lato. Normalnie lato!!
I powiem Wam, że to lato zostanie już na pewno, ponieważ... ponieważ forsycje przekwitają, a bez zakwita. A to jest oznaka, że wiosna zagościła na dobre i lato ino mig będzie.
Niedługo zatem będę grasować po powiatowym i wwąchiwać się w cudze ogródki... Bo... ja bardzo lubię zapach bzu, a ogródka własnego nie posiadam...

U dziadków natomiast drań wyjął pudło ze zdjęciami. Takimi starymi ogromnie. I na jednym zdjęciu, takim jeszcze z Krakowa, była moja mama i ja. Drań złapał zdjęcie i się przypatruje zdziwiony, babcia patrzy i się uśmiecha, dziadek spojrzał i się roześmiał... patrzę zatem i ja - i widzę... No widzę siebie i drania...
Mama moja ćwierć wieku temu i ja obecnie mamy tak samo podpięte włosy, taką samą figurę, taki sam makijaż. Nawet takie same okulary słoneczne i takie same spodnie...
... i to jest po prostu... piękne :)

czwartek, 24 kwietnia 2008

odchudzanie się...

    Pani dzisiaj odchudziła się o jakieś 10 kilogramów...
A tak! Co się będę ograniczać? Jak już, to porządnie...

Otóż... kiedyś usłyszała pani, że prasowanie odchudza... A ponieważ "drugim z moich ulubionych zajęć domowych jest prasowanie - pierwszym natomiast jest bicie głową w futrynę do utraty przytomności", prasowania u mnie nie brakuje. Ja wiem, że systematyczność w tej dziedzinie byłaby rozwiązaniem, ale ja to jedynie wiem...
No i tak sobie prasowałam dzisiaj przez jakieś trzy godziny, słuchałam sobie klik i zastanawiałam się, dlaczego ślubny musi nosić koszule... I skąd właściwie ma ich aż tyle? I dlaczego wszystkie parą trzeba brać, bo inaczej trudno się prasuje... Potem zastanawiałam się, dlaczego do prasowania mam dwie sterty - jedna z ubraniami drania, druga z ubraniami ślubnego i dlaczego nie ma mojej sterty... I tym sposobem te trzy upojne godziny minęły mi nawet miło, tym bardziej, że stałam przy otwartym balkonie, a balkon mam od strony zachodniej, więc w słońcu pełnym stałam.
A i na balkon miło było popatrzeć kątem oka, ponieważ dzisiaj pani urządziła balkonu sprzątanie... Bez rękawic... Róże przesadzone, torfem dopieszczone, donice umyte, wykładzina wyczyszczona.. I w tym ferworze sprzątania balkonu, przyszło mi do głowy, żeby umyć styropian, którym donice były obłożone... Umyłam... Pani by nie umyła? Umyła pani, umyła... Gołymi rękoma umyła...

Teraz pani kremuje po raz setny dłonie i właśnie opowiada ślubnemu, jak to słuchała sobie dzisiaj dłuuuugo r.e.m.

środa, 23 kwietnia 2008

powietrze

    Dzień dzisiaj taki, jakie lubię. Słońce nieśmiałe jeszcze, ale już silne i mocne. I takie, jakby dzisiaj miało zagościć do wieczora. Powietrze... jest, ale jest miłe do oddychania. Myśli wyciszyłam ponownie i czuję jak energia zaczyna kumulować się pod moją skórą. A to zawsze dobrze się dla mnie kończy.
W dodatku zadzwoniła właśnie do mnie pani z biblioteki, że już załatwiła mi dostęp do kopii bardzo starego zielnika. A to dla mnie jedna z lepszych wiadomości.
Biorę zatem zaraz drania, biegnę do czytelni i... i mam nadzieję, że znajdę to, czego szukam.
klik

wtorek, 22 kwietnia 2008

Uszczęśliwienie kobiety nie jest trudne...

    ... należy tylko być: jej przyjacielem, partnerem, kochankiem, bratem, ojcem, nauczycielem, wychowawcą, spowiednikiem, powiernikiem, kucharzem, mechanikiem, monterem, elektrykiem, szoferem, tragarzem, sprzątaczem, stewardem, hydraulikiem, stolarzem, modelem, architektem wnętrz, seksuologiem, psychologiem, psychiatrą, psychoterapeutą.

Ważne, aby mężczyzna był również:
1. sympatycznym
2. wysportowanym ale inteligentnym
3. silnym ale kulturalnym
4. twardym ale łagodnym
5. czułym ale zdecydowanym
6. romantycznym ale męskim
7. dowcipnym i wesołym ale poważnym i dystyngowanym
8. odważnym ale misiem
9. energicznym
10. zapobiegawczym
11. kreatywnym
12. pomysłowym
13. zdolnym ale skromnym i wyrozumiałym
14. eleganckim ale stanowczym
15. cieplnym ale zimnym ale namiętnym
16. tolerancyjnym ale zasadniczym i honorowym i szlachetnym ale praktycznym i pragmatycznym
17. praworządnym ale gotowym zrobić dla niej wszystko (np. skok na bank)
18. zdesperowanym (z miłości) ale opanowanym
19. szarmanckim ale stałym
20. wiernym
21. uważnym ale rozmarzonym
22. ambitnym ale godnym zaufania i szacunku
23. gotowym do poświęceń
24. wypłacalnym.

Jednocześnie mężczyzna musi uważać na to, aby:
1. nie był zazdrosny, a jednak zainteresowany
2. dobrze rozumiał się ze swoją rodziną, nie poświęcał jej jednak więcej czasu niż danej kobiecie
3. pozostawił kobiecie swobodę, ale okazywał troskę i zainteresowanie gdzie była i co robiła
4. ubierał się w garnitur, ale był gotów przenosić ją na rekach przez błoto po kolana i wchodzić do domu przez balkon, gdy ona zapomni kluczy lub gonić, dogonić i pobić złodzieja, który wyrwał jej torebkę, w której przecież miała tak niezbędne do życia lusterko i szminkę.

Ważne jest również, aby nie zapominał o: jej urodzinach, imieninach, dacie ślubu, dacie pierwszego pocałunku, jej okresie, jej wizycie u stomatologa, rocznicach, urodzinach jej najlepszej przyjaciółki i ulubionej cioci.

Niestety, nawet najbardziej doskonale wykonanie powyższych zaleceń nie gwarantuje pełnego sukcesu. Kobieta mogłaby się bowiem czuć zmęczona obecnością w jej życiu idealnego mężczyzny oraz poczuć się dominowana przez niego i uciec z pierwszym lepszym...
                         ***
A teraz druga strona medalu...

Uszczęśliwić mężczyznę jest zadaniem daleko trudniejszym. Ponieważ mężczyzna potrzebuje :
1. seksu
2. jedzenia
Większość kobiet jest oczywiście tak wygórowanymi męskimi potrzebami mocno przeciążona.


Wniosek:
Harmonijne współżycie można łatwo osiągnąć, pod warunkiem, że mężczyźni wreszcie zrozumieją, iż muszą nieco ograniczyć swoje zapędy i pohamować swoją roszczeniową postawę!

PS. Takim oto dowcipem Magda umiliła mi poranną kawę. zastanawiam się jednak, jak wiele żartu w tym żarcie... :)

poniedziałek, 21 kwietnia 2008

o obcasach i o pani

    Pani w sobotę buty nabyła. Wiem, wiem... Ja doskonale wiem, jak to Freud tłumaczy. Jednak on wszystko tak tłumaczy, więc wiele sobie z tego nie robię.
Zatem nabyła pani buty... Buty inne niż wszystkie, które pani nabywała do tej pory. Do tej pory bowiem, pani nabywała buty jedynie na obcasie. Wysokim obcasie, ewentualnie na koturnie. Czasem nabywała pani i buty na obcasie płaskim, jednak pod warunkiem, że i one obcas miały taki minimum pięciocentymetrowy. No pani tak po prostu ma i już... I jest to dla ogółu niezrozumiałe absolutnie, jak i dla pani samej.
W sobotę natomiast pani nabyła buty obcasa pozbawione zupełnie. Płaskie. Dzielące stopę od podłoża cienką warstwą czegoś jedynie, ale obcasa nieposiadające w stopniu minimalnym. Pani w osłupienie ogromne wprowadziła tym faktem własnego męża osobistego, który zaniemówił na widok owych tym bardziej, że buty pani wybrała welurowe, o sportowym kroju. Coś tam co prawda ślubny próbował zadziwiony powiedzieć, że takiego typu buty to chyba bardzo dawno temu nosiłam, ale zamilkł wiedząc, iż stąpać tym samym zaczyna po lodzie niesłychanie cienkim.

Dzisiaj pani ubrała dwulatka i siebie wyszykowała, w nowe cichobiegi wskoczyła i na zakupy pognała. Pognała to nawet całkiem adekwatne określenie, ponieważ na pierwszych schodkach zaraz po wyjściu z mieszkania  pani nogi się w tych bezobcasowych zaplątały i pani przeskoczyła kilka stopni naraz, z trudem łapiąc równowagę.
Pani nawet zaklęła sobie w duchu szpetnie, niczym książę pan z jicinskiego zamku, łamiąc równocześnie jedno z przykazań dekalogu. Jakimś cudem udało się pani jednak opanować ruch stóp na schodach i jednocześnie zignorować uwagę drania, że w kapciach to się chodzi po domu.

A teraz oglądam buty i nowe i normalne moje i podejrzewać zaczynam, że mam schody źle wyprofilowane. To znaczy mam je wyprofilowane dobrze, tyle że tak obcasowo...

piątek, 18 kwietnia 2008

nietoksyczna

    Uff... uszło ze mnie całe powietrze. Razem z tymi nerwami moimi chyba wyszło. W dodatku jakoś tak i limfa sama z siebie się zaczęła zachowywać, jak powinna i jestem... jestem jakaś lżejsza i spokojniejsza i wyraźnie toksyn pozbawiona.
Nie mam ochoty na kawę. Nie mam w zasadzie ochoty na nic zupełnie poza herbatą zieloną z opuncją figową i na ananasa.
Herbatkę popijam, a na ananasa patrzę, bo jak tylko jeść zaczynam, to i na niego też ochota mi przechodzi...
I śmiać mi się chce, bo znowu jest piątek i znowu jakoś tak zbyt szybko... Ale dobrze, że już jest ten piątek.

karkołomnie

     A dzisiaj przekonałam się, że ptaki zaczynają śpiewać już o godzinie 4 rano. I to jeszcze jak o tej porze śpiewają! Normalnie jak nienormalne.
I nie mogłam już potem usnąć...
I sama już nie wiem, czy nie mogłam usnąć przez te ptasie trele, czy może mój organizm dokonał w ostatnich dniach karkołomnego dla siebie, bo raptownego przestawienia się na system pełni lata.

Chciałabym już lato i upały i taką duchotę i słońce. I to powietrze, które jakby powietrzem nie było, takie stojące w miejscu i gorące...
Zaczynam chyba coraz bardziej potrzebować słońca. klik
Agnieszka (05:50)

czwartek, 17 kwietnia 2008

odsłona druga tego, co już napisane zostało

    Nie potrafiłam ostatnio dobrać słów. Przypominały albo świąteczne króliki z adhd, albo ociekały przesadnym cynizmem. I jedno i drugie wyglądało marnie... Od zawsze składam się z emocji i na nich jadę, nimi się popędzam, a ponieważ nie potrafiłam o nich napisać, nie pisałam nic. To jednak również męczy. A może zostały już we mnie tylko takie, które dla siebie zachowuję?
    Kupiłam dzisiaj nowe perfumy. Znowu lekkie i z nutą cytrusów i pieprzu. Zbyt pozornie lekkie dla szatynki. A jednak intensywne i zostawiające ślad, który nie przytłacza. Nie chcę już przytłaczać.
Wyjęłam wczoraj wszystkie swoje wiosenne i letnie obcasy. Leżą jak ulał. Nawet te, których od kilku lat na stopy nie nakładałam. Klamerki błyszczą tak, jak powinny. I niosą... same, gdzieś. Dokąd? Nie mówią. Zdjęłam z nóg czerń. Kolor noisette jest nawet ciekawszy. Dużo ciekawszy. Nogi są delikatniejsze. Czuję się delikatniejsza. Nie muszę już być silna i zdecydowana.
    Odbyłam dzisiaj dwie ważne rozmowy. Dobrze się stało, chociaż i jedna i druga miały inny scenariusz, niż przewidywałam. Jest dobrze. Jest lepiej. Mam ochotę na Preisnera i rozmowy i ulubione i wcale nie na sen i czuję, że oddycham. Przeponą... klik

Co robi kobieta wkurzona na męża?

    Hm... Robi awanturę. Wścieka się. Martwi? Zastanawia nad sobą i światem. Pije dużo kawy. Wyżala przyjaciółkom? Robi bardzo dużo rzeczy mniej lub bardziej głupich, ale to potrafi ocenić z perspektywy czasu dopiero. A rzeczy owe zależą od jej charakteru, temperamentu, możliwości i stopnia rozwścieczenia. Niezależnie jednak od osobowości, chyba każda wpada wcześniej, czy później na pomysł, aby ślubnego najzwyczajniej w świecie zrujnować finansowo. W mniejszym lub większym stopniu, ale jednak...

Nie zrobiłam awantury. Nie powiedziałam ani jednego słowa. Nie wściekam się, nie tłukę talerzy, nie zastanawiam nad światem. Odstawiłam kawę. Oszczędziłam przyjaciółki.
Wybrałam się za to dzisiaj na masaż. ayurvedyjski, który mi nieco temperament wyciszył. Z gabinetu kosmetycznego zaś pognałam do sklepu z bielizną i sprawiłam sobie prezentów kilka.

Drań został właśnie odprowadzony do dziadków, ja sączę ulubione wino, czekam na ślubnego i słucham... klik

Od teraz ogłaszam strajk włoski - wszystko będę robiła skrupulatnie i osobiście.
Po kolacji natomiast obejrzymy  "Metroland"...

... ten masaż faktycznie potrafi zdziałać cuda...

środa, 16 kwietnia 2008

seria dowcipna

Syn pisze list do matki:
"Droga Mamo! Urodził mi się syn. Żona nie miała pokarmu, wzięła mamkę Murzynkę, więc synek zrobił się czarny."
Matka odpisuje:
"Drogi Synu! Gdy Ty się urodziłeś, również nie miałam mleka w piersiach. Wychowałeś się na krowim, ale rogi ci wyrosły dopiero teraz."

                    *
- Jaka jest najszybsza droga do serca mężczyzny ?
- Przez klatkę piersiowa, ostrym nożem.

                    *
Córeczka budzi się o trzeciej w nocy i prosi:
- Mamo, opowiedz mi bajkę.
- Zaraz wróci tatuś i opowie nam obu.

wtorek, 15 kwietnia 2008

procesor

mężuś: widziałaś to, co ci w linku przysłałem?
ja: a co w tym linku jest?
mężuś: no laptopa właśnie dla ciebie wybrałem i wysłałem link, żebyś zobaczyła
ja: a po co mi parametry? i tak się nie znam
mężuś: zobacz
ja: brzydki, bo srebrny, ja chcę czarny
mężuś: czarnych nie ma, pytałem
ja: ma być czarny
mężuś: ważne to, co w środku
ja: niech środek do czarnego przełożą
mężuś: i śmiać się ze mnie będą przez miesiąc, masz tutaj dodatkowo czytnik linii papilarnych i dłuższy okres gwarancji
ja: zmień procesor i zwiększ pamięć to się zgodzę nawet na kolor różowy
mężuś: a nie znałaś się na tym faktycznie...
ja: spróbowałam kiedyś coś sprawdzić i się 'wciągłam"

    ... właśnie... od kiedy znam się na procesorach i kartach pamięci? Podejrzewam, że od tego samego momentu, w którym nauczyłam się wbijać gwoździe, skręcać meble, naprawiać lampki nocne, samej planować wszystko i załatwiać. W tym momencie, kiedy zaczęłam jeść sama śniadania, obiady i kolacje... Chociaż... chociaż nie! śniadań przecież ja nie jem...
Podejrzewam również, że jeśli nadal mąż mój własny i osobisty będzie tyle godzin dziennie w pracy, nabędę dużo więcej nowych umiejętności...
klik

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

klamra zdarzeń?

    Pogoda piękna dzisiaj i do spaceru prowokuje. Do takiego, co to chce się twarz do słońca wystawiać, a ramiona uwolnić od dotyku swetra.
Pogodę taką wykorzystać należy, więc z draniem na spacerze byliśmy.
I jakoś tak po parku i placu zabaw, skierowaliśmy się w stronę fontann. Niby jeszcze nie włączone i tym samym mniej ładne, ale zawsze miłe jakoś dla mnie ogromnie...
Siadłam na ławce, drań pobiegł z samochodem. Siedzę, odpływam we wspomnienia z miejscem owym związane i nagle - nomen omen - słyszę za sobą z boku pytanie, które jakaś dziewczyna drugiej zadała. Odwróciłam się ruchem dyskrecji pozbawionym i wpatrzyłam w dwie licealistki na murku siedzące, które w pełni zaufania do siebie świat sobie podporządkowywały...
    ... tylko ja nie je już zobaczyłam, a siebie i Karolinę, jak siedziałyśmy na tym samym murku lat temu trzynaście... z długimi włosami, w okularach lenonkach, dzwonach i swetrach luźnych okropnie. Przypomniałam sobie nasze plany i marzenia i zaufanie tak wielkie...
A kiedy rzeczywistość wróciła do mnie, jedna z nich drugiej zadała pytanie następne, prośbą o szczerość absolutną poprzedzoną... "Czy ja jestem ładna?" - zapytała mnie wtedy Karolina. "Jesteś - odpowiedziałam z przekonaniem po chwili zastanowienia - a ja?"...
Wstałam... zbyt osobista rozmowa tych dziewczyn i zbyt moja jednocześnie była.

... wtedy owym pytaniem prawdopodobnie rzeczywistość sprowokowałyśmy, ponieważ nagle wydarzenia potoczyły się kaskadą... zaskakując nas, zmuszając do podjęcia decyzji, zmieniając, oceniając w oczach swoich... klik

Drugi raz w ciągu zaledwie godziny Karolina wróciła we wspomnieniach. Po raz kolejny o lata świetlne do czasów licealnych się dziś przeniosłam.
Po raz kolejny zderzyłam czas miniony z planami zrealizowanymi...
Ciekawa tylko jestem, jakie wydarzenie klamrą te wspomnienia zepnie...

niedziela, 13 kwietnia 2008

czas

    Czas mnie ostatnio ściga i pogania i popędza i zbyt nachalnie każe zwracać na siebie uwagę... Czas biegnie u mnie w tempie zawrotnym...
I nawet nie pyta, czy może tak sobie ze mną poczynać!!...
Miarowym tykaniem wyznacza moje godziny dnia, moje obowiązki. Kontroluje moje myśli i nakazuje im płynąć szybciej, albo daje kilka minut wytchnienia - kilka, co do minuty wyliczonych... miarowym tykaniem...
Czas jakby szybszy, mniej łaskawy, zapędzony, któremu ciągle mało, za wcześnie, który musi się spieszyć.
Ja już chyba za nim powoli nie nadążam. Nie chę za nim nadążać... klik

piątek, 11 kwietnia 2008

posmak

    Wieczór taki średnio późny. Drań śpi słodziutko, koty zwinięte w dwa kłębuszki, ciepłe światło bocznych lampek. Wokół mnie taki absolutnie uśpiony dom...
Drobnymi łyczkami popijam wino portugalskie... Ma straszliwie cierpki smak. Ale w istocie jest pyszne, z nutką czegoś jakby gorzkiego co prawda, ale ta gorycz tylko dodaje posmaku...
Ślubny właśnie wrócił do domu. Z uśmiechem. Z bukietem ogromnym żonkili. Nadal pamięta, że żółte kwiaty lubię najbardziej...
Okazja? Nie ma okazji.

Właśnie uświadomiłam sobie, że dzisiaj jest piątek...!
Już piątek...? klik

ja, hedonistka...

    Zastanawiam się ostatnio nad sprawami pokory i pragnień, powinności i chęci faktycznych. Obserwuję siebie, podaję koleżankom chusteczki i ramię do wypłakania żalów, słucham kobiet przygodnych, spotkanych w parku, na deptaku, gdziekolwiek... A słucham uważnie i do siebie odnoszę i ze sobą porównuję. Jak to łatwo całe życie obcej osobie w trzech zdaniach streścić i kondycję własną ocenić prawidłowo...
Świat pełen jest kobiet, które w dorosłość wrzucone zostały. Takich, którym matki na drogę nie dały ani pewności siebie, ani świadomości własnej wartości. Takich, które cierpią, bo chcą, a boją się chcieć... Przecież już małej dziewczynce w głowę się wpaja, że ma być grzeczna i miła, dziewczyna zaś o porządności i skromności słyszy nie raz i nie jedna...
Nie jestem dziewczynką, ani dziewczyną... Z całą świadomością powiedzieć mogę, że delikatność cenię w sobie i wrażliwość niemałą, ale ani grzeczną, ani porządną nigdy nie byłam w oczach własnych. Takie nie istnieją przecież... A nawet jeśli któraś w ramy owe się da wpędzić, to cierpi i męczy się jej dusza i pragnienia tłamsi i spycha na dno, aż o wątrobę zawadzą. A kiedy już dłużej ukrywać nie może, wybucha z siłą zbyt wielką i zadziwia otoczenie, że mąż, że dzieci, że taka spokojna zazwyczaj, że nigdy niczego dla siebie nie chciała...
No właśnie!!...  Słucham opowieści o życiu, o troskach, o marzeniach, o chceniu tego i owego, o obawach i strachu przed oceną. Sama zagłębiam się w siebie i czasem demony w myślach znajduję... A jednak... A jednak o pragnieniach mówię i biorę od życia to, co na mojej drodze postawi. Słowa wyrzucam z siebie z siłą ogromną i szczerością zbyt szorstką do przełknięcia dla niektórych... I chcę. Chcę rzeczy zbyt wielu, do każdej dążę systematycznie i pewnie. Może pod wpływem chwili, może za sprawą egoizmu wrodzonego kobiecie siebie świadomej... Ale pragnę i pragnąć nie przestanę. Nie proszę, nie błagam, nie zaklinam...

a dzisiaj...

    ... zrzucę wszystko na podłotę. Tak. I niech się obraża, tak jak to ostatnio ma w zwyczaju, jak mu mówię, że jest tym na "m".
No bo jak tu na niego wszystkiego nie zwalić, kiedy człowiek siedzi prawie do północy i stuka w klawiaturę i nawet litery przeskakuje, albo tworzy jakieś dziwolągi, bo już oczy usypiają?
No a jak już w końcu się spać pójdzie, tak po kąpieli w milutkim łóżeczku się ułoży, to... To z tego zmęczenia usnąć nie można. No niewiarygodne... Zmęczona byłam tak bardzo, że chyba z tego właśnie zmęczenia sen mój poszedł sobie gdzieś...
I tak sobie patrzyłam, jak ten księżyc się przesuwa i znika mi z pola widzenia. I tak sobie mogłam porównać kolor nocy o godzinie pierwszej i o drugiej godzinie. Ha! nawet wiem, jaki ma obecnie kolor o godzinie trzeciej... A potem to już jego wyglądu ocenić nie mogłam, bo udało mi się wreszcie usnąć.
Ale to był sen w akcie desperacji zapewne, bo już bolało mnie dosłownie wszystko od leżenia i głowa od tego zmęczenia i świadomości, że jeszcze nie śpię...
A i sen sam w sobie też za mądry nie był. Tak coby mnie jeszcze bardziej zmęczyć chciał.

Za to jak już dzisiaj się obudziłam, to okazało sie, że w ciągu nocy wszystkie drzewa owocowe wokół mnie stały się białe! I są takie... piękne. Aż mam ochotę je dotykać :) Bo ja lubię drzewa dotykać... I jak pójdę z draniem na spacer, to się chyba nie powstrzymam... Ale jakby co, to mam wytłumaczenie - toż po takich męczarniach nocnych każdy wybaczy mi wszystko...

czwartek, 10 kwietnia 2008

chwilowo

    Mam chwilowy myśli dziki pęd, a to każda biegnie w inną stronę, każda dziksza od poprzedniej... Każda męczy mnie sobą i do innych myśli odsyła.
Kawa, której obiecałam już nie pić, wróciła do łask. Tylko ona potrafi te myśli jakoś pozbierać...

środa, 9 kwietnia 2008

pani...

    ... dzisiaj się zebrać nie mogła... Wszystko jakoś między palcami mi przeciekało. Wszystko to znaczy czas... Jakoś tak południe zrobiło się zaraz po śniadaniu, którego pani co prawda nie je, ale robi draniowi. A potem czas przeciekał między palcami nadal, ale pani miała już świadomość tego, że nie zdąży z wieloma rzeczami.
A jak się już udało wyjść z domu, zostawiając drania z dziadkiem-pradziadkiem, to pani wracała razy dziesięć, ponieważ drań uparcie otwierał drzwi wewnętrzne i walił rączkami w zewnętrzne przy wtórze wrzasków i płaczu. A płakał tylko dlatego, że chciał jeszcze jednego całusa i jeszcze jednego... Ale jak go dostawał, biegł się bawić z dziadkiem, zamykałam drzwi, schodziłam do półpiętra i wracałam ponownie... dać całusa kolejnego...
Kiedy pani miała scałowaną już całą szminkę i wymazane nią policzki, czoło i uszy, a drań miał mokrą od płaczu buzię, skapitulowałam...
Postanowiłam, że drań pójdzie ze mną...

A jak już wreszcie wyszliśmy, to... pani w kurtce zimowej wystąpiła, bo mi się już pomieszało wszystko...
Pani sobie wzięła również parasol, którego zazwyczaj nie bierze. Pani z rozpędu nawet ten duży złapała... Taaa... coby mieć coś nieporęcznego do niesienia. I jeszcze wielką donicę wiklinową sobie na wstępie zakupiłam... I miałam tylko wielką nadzieję, że nic na gazie nie zostało...
Parasol, drań i donica z rączką... Pani czuła się wyśmienicie - niczym nie obciążona, z pełną ruchów swobodą.
Ale załatwiłam wszystko... Chyba każdy dzisiaj się bał pani...

symulanctwo

drań: chiba boli mnie baldzo bziuśek...
ja: brzuszek????
drań: tak i chiba od pepśi...
ja: ale przecież nie piłeś pepsi!!
drań: i chiba dlatego boli mnie bźiuśek...

wtorek, 8 kwietnia 2008

ja statyczna chlorowana

    Teoretycznie jestem statyczna. Teoretycznie... Praktycznie natomiast sprawdziłam właśnie, czy przy stopach, tudzież butach nie wyrosły mi skrzydełka. Takiego bowiem natłoku spraw, które w ciągu tych dwóch dni załatwiłam i miejsc, które zechciałam zaszczycić swoją osobą dawno nie doświadczyłam.

A tak przy okazji mam nową maksymę życiową, która tak jakoś się mi sama stworzyła. Maksyma rozbrajająca w swojej prostocie... Jak się spieszysz, nie bierz do rąk środka do dezynfekcji zawierającego chlor. Wczoraj właśnie tuż przed wyjściem załatwiłam sobie nim spodnie ulubione, wyjściowe, wyprasowane w kant, pasujące mi w dniu owym jako jedyne... A polałam sobie je taaak malowniczo... Coś mnie bowiem podkusiło i od samiuśkich drzwi wyjściowych się wróciłam, aby sobie toaletę zdezynfekować... Ta... sobie zdezynfekowałam. I jeszcze jak ta głupia gapiłam się na czarne nogawki i sobie tłumaczyłam w duchu, że a nuż ten materiał się nie wybieli. Się wybielił... A dzisiaj się mi wybieliły ręce i odparzyły się nawet w okolicy obrączki, ponieważ się zapędziłam, złapałam znowu środek ów chlor zawierający, aby go do zlewu w kuchni wlać i tak mi spieszno było, a założenie rękawiczek zabrałoby mi zbyt wiele czasu...

Czyli jakby to powiedzieć... wszystko w normie i ja to ja :)

niedziela, 6 kwietnia 2008

zapomnialam napisać!

    Siedzę sobie wczoraj niczego nie przeczuwając, a tu miga mi w prawym dolnym rogu chmurka od nieznajomego. Takie lubię najbardziej... Zazwyczaj spamem pachną. A tu okazuje się, że nie spam... W dodatku pisząca mówi mi, że moje powiatowe, to jej powiatowe. No nie! Toż to niby możliwe, a jednak nieprawdopodobne. A nieznajoma funduje mi kolejną dawkę emocji i pisze do mnie "pani" po czym oświadcza, że ma wrażenie, iż się znamy z zamierzchłego dzieciństwa. No... i jak tu nie zaniemówić?
Zaniemówiłam zatem... no tak prawie, ale jednak.
A tu argument kolejny, że blog od początku samego przeczytany i wyjścia nie mam za bardzo, żebym ja nie była mną... No i okazało się, iż faktycznie - ja to ja, a nieznajoma, to znajoma i to faktycznie z zamierzchłego dzieciństwa. Lubię takie niespodzianki.

Okazuje się jednak, że mimo naszego dorastania, kształtowania siebie, charakteru, światopoglądu, mimo wpływu otoczenia i doświadczenia życiowego... mimo tego wszystkiego jesteśmy tacy, jak w dzieciństwie i nie jesteśmy w stanie zmienić tego, co w nas tkwi w postaci najczystszej.

złoty kompas

    Zaczęło się niedzielne popołudnie. I jak to zazwyczaj w niedzielę bywa - trochę senne i jakieś takie ciszę przed burzą wydarzeń nadchodzącego tygodnia zapowiadające.
A ja od wczoraj mam głowę nabitą dajmonami i pyłem...
Tak, dobrze napisałam: dajmonami i pyłem. Obejrzałam bowiem wreszcie "Złoty kompas". Baśniową przygodę. Bardzo baśniową i bardzo chwilami realną, chociaż umiejscowioną w świecie alternatywnym, gdzie ludzkie dusze przybierają postaci zwierząt i stają się dajmonami.
Baśniową atmosfera stworzona jest dzięki olbrzymiej erudycji kulturowej autora, odwołującego się do archetypów Junga, gnostycyzmu, filozofii i teologii.

Lewituję zatem między światami, sięgam po Junga na nowo i zastanawiam się, jakiego dajmona bym miała...
Miło mi dzisiaj jakoś tak... Wieczór natomiast spędzę przed "Kronikami Spiderwick".
Ale się fantastycznie klimat mi wypełnia :)

sobota, 5 kwietnia 2008

niech...

    Zaczynam oddychać. Może jeszcze trochę mniej świadomie, może nie do końca jeszcze pewnie... Ale jednak. Priorytety biorą górę? A może rozsądek... Nie wiem. Ciągle jeszcze rozsądek przycicha, a emocje wdzierają się na jego miejsce. Ale już mniej mogą, już mniej ważą wagą słów i wagą przyjemności. Miłe... delikatne... niby już tylko we wspomnieniu, a jednak jeszcze kilka strun drga i coś jeszcze niby mogą. Już tylko niby, ale miło tak przy nich, w nich jeszcze odrobinę.
Oczy otwieram i widzę postać. Konkretną, realną, prawdopodobnie bez dzieła przypadku przypisaną.
... i niech tak zostanie...

podstęp

    Wczoraj popołudniu ułożyłam się wygodnie na łóżeczku, przykryłam kocem mięciuchem, a pod głowę wzięłam stertę poduszeczek. Ale przyjemnie! Mężuś się przejął moim ostatnim ciśnieniem i wczoraj miał dzień urlopu a ja dzień odpoczynku. Powiedzmy, że dzień... Ale popołudnie faktycznie. Leżę zatem i czytam pismo dla czarownic udomowionych. Czytam, miło, wygodnie, ciepło, mięciutko, ciemnawo... Do lampki kroków pięć, ale taaaak miękko... Ślubny w pokoju dziennym siedzi przy komputerze, drań obok bawi się oglądając równocześnie bajkę. Zerkam na nich, zerkam na lampkę... Wołam ślubnego...
- Włączysz mi lampkę, bo mi tak wygodnie i miło, że nie chce mi się ruszyć?
Mężuś przychodzi śmiejąc się ze mnie, upewnia się, którą dokładnie lampkę włączyć, włącza i chce czmychnąć. Zawracam go od drzwi i proszę jeszcze o całusa.
- Wiedziałem! Wiedziałem, że mnie podstępnie będziesz dzisiaj wykorzystywać...

no i wszystko jasne...

    ... się stało...
"Ha! - powiedział mężuś - mówiłem ci, że to są bestie. Sama zobacz, jakiś właściciel kota z poczuciem humoru pokazał, co w nich jest prawdziwego."
Zobaczyłam... i wszystko już teraz rozumiem. Zwłaszcza to, dlaczego czasem ślubny i koty w milczeniu obok drzwi na siebie patrzą klik i to, dlaczego czasem mężuś coś w nocy do kotów gada, podczas gdy one zwinięte w kłębuszek ślicznie śpią klik...

piątek, 4 kwietnia 2008

gofry

    "Ale ładnie zapachniało" wyrwało mi się, kiedy wczoraj z najszczęśliwszą i draniem szliśmy wzdłuż ciągu sklepików. Najszczęśliwsza pociągnęła nosem "to gofry, chodź kupimy"  zarządziła już wyraźnie na nie zakodowała... i tym bardziej na nie nakręcona, im głośniej drań z ich perspektywy się cieszył. Nie dało nic tłumaczenie, że nie mam ochoty, że tylko mi zapachniało. "Może nie wiesz, że chcesz" rzuciła rodzicielka moja w przestrzeń. Nie ważne, że ona ich nie lubi, drań nie zje, bo nie lubi również, a ja nie dam rady, bo wielkie i słodkie, a im bardziej słodkie, tym mniej mi smakuje... Jeszcze tylko krótka przepychanka, która z nas ma płacić i... i tu wydawałoby się, że wszyscy troje zjemy gofra, na którego żadne z nas nie ma ochoty... Ale nie! Pani w okienku wytrwale wstukiwała coś na kasę i wstukiwała, rzucała inwektyw i wstukiwała dalej... Stoimy, czujemy już lekko przypalone gofry, a pani stuka na kasie dalej... No to sugeruję, że może zrobi już te gofry. A ona na to, że nie. Nie może. Musi nabić na kasę, a kody nie wchodzą. Popatrzyłyśmy z najszczęśliwszą na siebie z minami takimi tuż przed wybuchem śmiechu... no i czekamy. Gofry cuchną coraz mocniej, pani stuka... No to ja dzielnie próbuję po raz drugi, sugerując, że może zapłacę, ona zrobi gofry, a na kasę nabije potem. Pomyślała i się zgodziła. Daję banknot, a pani bierze kartkę i długopis i liczy... No i problem... Dwa gofry po 3,30 i jeden za 1,50. No policzyć się bez kasy tego nie da... Normalnie nie możliwe. Wreszcie pani nam zawierza, przyjmuje wyliczone przez najszczęśliwszą 8,10, która już miała obiekcje, czy kobietka będzie umiała mi wydać i... pani robi gofry...
I tu cudem nie parsknęłyśmy śmiechem. Wyobraźcie sobie spalone ciasto gofrowe, na to pacnięta bita śmietana i łyżeczką nałożony dżem jagodowy. Dlaczego jagodowy? Nie wiem, nie pytała nas...
Grunt, że częściowo stopiona bita śmietana spłynęła na tacki, tworząc malowniczą plamę dzięki konfiturom...
Wyrzuciłyśmy cudaki do najbliższego kosza, straciłyśmy około pół godziny... humor mamy na najbliższe tygodnie, a ja obiecuję już nigdy nie chcieć gofra... Chociaż zaraz... zaraz... ja go przecież nie chciałam...

czwartek, 3 kwietnia 2008

masz zły dzień - zadzwoń do synowej...

    ... własnej. Taaak... do własnej koniecznie, bo cudza to jeszcze by coś odpysknęła, a własna się pohamuje. Cudza to nawet odpowiedziałaby ci dosadnie.
Nietaktem możesz wykazać się wielkim. No wiesz - takim co zazwyczaj...
A zadzwoń najlepiej wieczorem. Wieczór jest bowiem porą do tego najlepszą. Zwłaszcza późny. Wyładujesz wtedy nerwy bezkarnie, a ona będzie mieć wieczór popsuty złymi emocjami. No i usnąć nie będzie mogła. A to już sukces ogromny.
A żeby wkurzyć ją maksymalnie, zadaj pytanie. Zadaj je w stylu ironicznym. Ironicznym i opryskliwym. W taki sposób, żeby krew się zmroziła. A pytanie najlepiej niech dotyczy sprawy, która ciebie absolutnie obchodzić nie powinna. Po co się ograniczać do półśrodków? Jak uderzać, to z wysoka. A niech ma! Wszak to tylko synowa.
Taaa... co sobie żałować będziesz. Zadaj pytanie takie, co to zaboli najbardziej. Wiesz przecież doskonale, jakie zadać i jak. Wiesz, bo przecież ona przed tobą tajemnic nie ma. Bo po co niby ma mieć? Naiwna i głupia, to można się wyżyć raz na jakiś czas. No na tej można, bo już nie raz ją w ten sposób załatwiłaś i wiesz, że się znowu po kościach rozejdzie. Bo ona uzna po kilku dniach niesmaku, że wiek, że matka, że coś tam jeszcze i znowu uśmiech powróci i szczerość, bo dziecko, bo mąż, bo rodzina...
I pamiętaj - awantury nie rób. Nie dlatego, że powodu do awantury nie masz. To w sumie przecież nie powód... Nie rób awantury, bo wtedy to jej nie wzruszy i emocje twoje leczyć będzie. Bądź silna i opanowana, uderzaj celnie i zimno. Taaa... no wiesz przecież, jak to zrobić należy.

środa, 2 kwietnia 2008

(od Viktorii) definicja odważnego mężczyzny

    Jaka jest definicja odważnego mężczyzny?
Jest to facet, który wraca zalany w trupa do domu, pokryty na ca
łym ciele szminką różnych kolorów, pachnący damskimi perfumami,  który podchodzi do żony, daje jej soczystego klapsa w tyłek, a potem mówi: "Ty jesteś następna, grubasku..."

wreszcie...

    ... udało mi się prawdziwie wypocząć. Mimo rozbieganych jeszcze myśli, a raczej biegających stale wokół tematów dwóch, z których jeden bardziej męczący od drugiego.
Odpoczęłam i wyspałam się w sposób absolutny.
Po raz pierwszy od wielu dni spałam. Spałam wtulona w ślubnego, bez wtulonego we mnie drania (który od ponad miesiąca śpi sam, ale dopiero dzisiaj nie przebiegł w nocy do nas), z kotami wtulonymi w same siebie obok mnie, a nie na mnie.

Po takim śnie zdrowym i miłym, bez tych wszystkich upiorów własnych nocnych to i kawa rano nie jest potrzebna, i dzień pochmurny wydaje się mniej przykry...
Rano?... Hm... rano już minęło...

wtorek, 1 kwietnia 2008

Goya

   "Gdy rozum śpi, budzą się upiory."