czwartek, 28 lutego 2008

musisz kupić mi, bo ja chcę!

    No tak... I właściwie nic więcej pisać już nie muszę. Taki oto komunikat nauczył się bowiem były dwulatek wysyłać w moją stronę.

Zawsze rozbrajały mnie sytuacje, kiedy matka ciągnie za sobą płaczące dziecko, niesie z trudem na ręku wierzgającego i rozkrzyczanego brzdąca, ewentualnie namawia do tego, aby maluch raczył się podnieść z ziemi i przestał tupać nogami. Rozbrajały mnie zawsze... dopóki sama nie zostałam mamą - od tego momentu cieszyłam się, że dwulatek nie uprawia tego procederu. Przechwaliłam los...

Nasz wtorkowy spacer polegał na szybkim truchcie od jednego kiosku do drugiego, bo przecież tam jest dużo zabawek na małej powierzchni i dzieci lgną do nich. Przy każdym kiosku natomiast była dyskusja między mną i draniem. Nie ważne, że ma już taki samochód czy taki - jest w kiosku, kupić zatem należy. Zwaliłam jednak jego zachowanie na obecność najszczęśliwszej. Wiadomo - babcia obok, to i swoboda w wysuwaniu żądań wielka...
Dzisiaj mieliśmy jechać do dziadków-pradziadków.
Przed wyjściem z domu zawarłam z draniem układ... Układ mówił wyraźnie, że ponieważ w tym tygodniu dostał już zabawki cztery (w tym dwie wymuszone), kupimy farby i blok, które zostaną u pradziadków i dołączą do jego zabawek, które już tam zgromadził. Lubi malować, ma farbki w domu, pomysł mu się spodobał. Przypomniałam również jego obietnicę, że nie będzie wymuszać żadnej zabawki. Rzecz jasna przytaknął. Rzecz jasna naiwnie uwierzyłam...

Powrót do domu był jednak koszmarem. Kiosk ruchu stał się bowiem dla mojego dziecka miejscem spełnienia wszelakich marzeń. Nie ważne, że zabawki są w nim raczej kiepskie, nieważne również, że niektóre już ma. Odpuścił kupno samolotu, kiedy przypomniałam, że ma w domu cztery i dwa helikoptery. Odpuścił kupno straży pożarnej (w domu są trzy), darował sobie samochód policyjny i erkę (tych też ma po kilka do wyboru do rozmiaru). Przytaknął, iż posiada pudło małych samochodzików, którymi się nie bawi od dawna. Zgodził się, że ma wiadro dinozaurów i  5 pistoletów. Kredki, mazaki, plastelina, bloki, zeszyty, malowanki - wszystko ma i ma również tego świadomość. A mimo to upierał się, aby kupić mu "cuś". Po prostu kupić. Nieważne co, byle kupić. Nieważne, że zabawkę jedynie doniesie do domu i bawić się nią nie będzie - kupić, muszę mu kupić.
Żądanie było jasne i głośne bardzo - muszę mu kupić. A dlaczego? A dlatego, że on chce. I to chcenie jest powodem wystarczającym.
Sytuacja zapętliła się do tego stopnia, że tak naprawdę to już ja odpuścić nie mogłam, bo dałabym draniowi furtkę do wykorzystania tego sposobu przy następnej nadarzającej się okazji. Ostatni zatem odcinek drogi pokonaliśmy przy wtórze głośnego płaczu i okrzyków, że on chce, a ja muszę. Przy bramie drań stanął okoniem i oświadczył, że on do domu nie wejdzie, bo mam mu kupić. Wniosłam go na trzecie piętro. Ha! nawet nie odczułam zmęczenia... Po wejściu do domu problem się nie skończył tak od razu. Zobaczyłam jeszcze tupanie nogami, rzucanie kapciem, usłyszałam też okrzyki pełne złości.

Zastanawiam się teraz, gdzie popełniłam błąd. I czy w ogóle jakiś błąd popełniłam. Może to jest kolejny etap rozwoju dziecka i próba ustalenia, kto rządzi...?
Jeśli tak, to łatwo nie będzie...
... ale chyba nikt mi nigdy nie powiedział, że będzie łatwo... Skąd zatem taka myśl u mnie się wzięła?

środa, 27 lutego 2008

PS. czyli coś o ciotce, kurczaku i sosie

    Dostałam przed chwilą maila z przepisem na kurczaka. Mail jest od... mojej ciotki. Ha! tak, od ciotki. Takiej ulubionej. I jak tak sobie czytam ten przepis, to lubię ją jeszcze bardziej :) No bo jak można nie lubić ciotki, która taki przepis przysyła:

"Przepis na kurczaka

Kurczaka bardzo starannie umytego układamy na dnie naczynia, najlepiej szklanego.
Dodajemy goździki i cynamon, skrapiamy cytryną.
Tak przygotowanego kurczaka zalewamy szklanka wina białego, szklanka wina czerwonego, dodając 100 g ginu, 100 g koniaku, 200 g wyborowej i 50 g rumu.
Potrawy nie musimy nawet poddawać obróbce cieplnej.
Kurczaka możliwie jak najszybciej wy...my bo jest ch...owy
    Natomiast... sos! Sos! Paluszki lizać!!!
PS. Kurczak musi być martwy bo inaczej bydle sos wypije.

Pani...

    ... zgubiła dokument. W zasadzie to nawet nie dokument, ale "papiór". W zeszłym tygodniu pani tenże odtworzyła. No i zgubiła ponownie... Czekał mnie zatem dzisiaj jeden z tych dni, co to ciśnienie podnoszą. A ponieważ wiedziałam, że łatwiej wizę amerykańską dostać, niż w powiatowym załatwić w urzędzie dokument od ręki, pani miała ciśnienie od rana samego.
No niechby pani chociaż miała szansę porozmawiać z jakimś facetem w tej sprawie... Ale nie, pani na to szans nie miała, więc musiała wysilić intelekt i załatwić urzędniczkę argumentacją niepodważalną. Załatwiłam. Zastanawiam się jednak, czy urzędniczki przechodzą jakiś specjalny kurs: jak być niemiłym dla petenta? To po prostu niemożliwe, aby gromadzić w jednym miejscu tak opryskliwe kobiety...
I jak już załatwiłam wszystko to okazało się, że jest mi źle. Tak potwornie źle. Bo pani też miewa takie dni, kiedy jest jej źle. Bez powodu, bo tak, bo sama nie wie czemu. I jak pani z podniesionym poziomem adrenaliny przemaszerowała przez pół powiatowego, wstąpiła pani na Planty... No i tam pani sobie siadła na ławeczce i pierwszy raz pani pożałowała, że nie pali. Bo chyba głupio pani taka zamyślona sama na ławce wyglądała...
Pani było źle, bardzo źle i pani podważyła wszystko w jednej sekundzie w swojej głowie.  Wszystko, bo pani też czasem już nie ma siły... na załatwianie wszystkiego samej, na bycie samej, na jedzenie samej, na robienie niemalże wszystkiego samej... klik

wtorek, 26 lutego 2008

sielsko i wiosennie

    Ilekroć latem na wieś pojadę, zawsze przeraża mnie ogrom pracy, którą tam trzeba wykonać oraz świadomość niebezpieczeństwa czyhającego na każdym kroku. Na moje dziecko zwłaszcza. Przeraża mnie tam co prawda wiele innych jeszcze rzeczy, ale przede wszystkim to. Każdego roku jeżdżę tam jednak i co roku przekonuję się, że ja to jedynie mogę sobie ziemię w doniczkach uprawiać bez strachu i niebezpieczeństw. Taaa...
Dzisiaj po spacerze z najszczęśliwszą, na którym dobitnie wiosnę poczułam, postanowiłam moim kwiatom wiosnę zafundować również.
Najpierw przydźwigałam do domu wielki wór ziemi z torfem z kwiaciarni obok mnie, nowe doniczki i odżywkę na bazie kompostu naturalnego...
Przesadziłam część kwiatów. Jakoś tak te największe poszły na pierwszy ogień. Pozawieszałam je i poustawiałam na miejscu, przygotowałam odżywkę i posprzątałam. Już sobie nawet ręce balsamem natarłam, siadłam i pomysł własny podziwiać zaczęłam, kiedy podkusiło mnie podlać je od razu.
Były dwulatek w tym czasie bawił się grzecznie zajęty kolorowaniem malowanek i rozkładaniem papierzysk na podłodze, więc w to mi graj!
Podlewanie zaczęłam od wielkiej hoi... Co jej nawozu będę żałować? Nalałam... i w tym momencie po mojej białej ścianie zaczęła ciec brązowa woda z odżywką wymieszana z ziemią. No to ja biegiem po ścierki. Ścierki złapałam i... no w sumie to znalazłam się przy kwiatku szybciej niż bym chciała, bo jakieś dwa metry przejechałam na plakacie Shreka, który drań ładnie sobie rozłożył na wykładzinie...
Bez mycia ściany się nie obyło... Podobnie jak bez smarowania kolana maścią przeciwbólową...

No... i po co mi wieś, jak ja się sama we własnym domu przy podlewaniu kwiatów i umorusam i uszkodzę...

niedziela, 24 lutego 2008

czerwone

A jednak noc,
noc i czerń,
    i zło.
Gdzieś pomiędzy
nimi jest coś
niekoniecznie złe
- niekoniecznie dobre,
po prostu CZERWONE.
Jest, pęcznieje, pęka,
rodzi się stając
przesytem czerwieni
na tle nocy, zła
czerni -
po prostu koloru.

urabianie siebie na wzajem

    Po ostatnich dniach poprawnych, aczkolwiek nie wylewnych, mąż mój własny i osobisty zaczął starać się. Nagle. Bardzo. Bardziej niż zwykle. Bardziej, niż bym to przyjęła za oznakę chęci pogodzenia się i zostawienia spraw naszych obecnych biegowi własnemu.

Dawno nie mieliśmy tylu miłych chwil w zgodzie absolutnej, co w czasie trzech ostatnich dni. Dawno do godzin nadrannych nie rozmawialiśmy przy ariach mojej opery ulubionej, po babskim filmie i miłej kolacji. Dawno nie mieliśmy sobie tyle do powiedzenia... Dawno nie było tak... słodko do granic przyzwoitości.

Może się pomyliłam. Może... chociaż nie sądzę. Jednak... jednak jeśli się pomyliłam, to niechcący osobisty dostał więcej niż się sam spodziewał.
... chciał muzykę, dostał libretto, chciał kolację dostał ucztę, chciał słowa dostał rozmowę... chciał kochanie... dostał sex...

... nie nakłonił mnie do zmiany podjętej przeze mnie decyzji... Ale ja przekonałam go o jej słuszności.

coś się kończy...

    Weekend mija małymi kroczkami. Był nieco inny od pozostałych.
Nowy tydzień przyniesie mi nowe decyzje i nowe sytuacje. Jestem jeszcze spokojna i opanowana. Czekam. Hm... chyba to dobry objaw.

...a weekend mężuś zapoczątkował w piątek filmem "Od kuchni" i bardzo smakowitą kolacją we własnym wykonaniu. Rewelacja - i jedno i drugie.
Czas upłynął mi na nadrobieniu zaległości kinowych, na dokańczaniu lektury wszystkich tomów pewnej sagi, którą postanowiłam sobie przypomnieć, na spacerach i na rozmowach.
Klasyczna... cisza przed burzą.

Były dwulatek jest już dostatecznie dobrze przygotowywany na panią opiekunkę i na przedszkole oraz na... wielogodzinny brak mamy w domu.
Mężuś spasował. Chyba, ponieważ po dłuższym zastanowieniu się nie wiem, czy ten weekend był przeprosinami za kilkanaście mniej lirycznych dni, czy raczej próbą zmiękczenia mnie i namowy do zmiany decyzji...

A ja... no ja właśnie przygotowałam teczkę. Sporawo tego. Trzy dyplomy, jedna licencja, zaświadczenia ukończenia kilku kursów, cv-ka, ostatnie świadectwo pracy i plik opinii. Wygląda to... pokaźnie. Leży na stole i czeka do jutra.
A ja poczekam jeszcze ze dwa tygodnie, zanim coś konkretniejszego Wam napiszę.
Teraz sama jeszcze czekam na bieg wydarzeń i na ostateczną ich wersję.

... i tak chyba trochę mi jednak szkoda...
A może to nieświadoma obawa, że coś się kończy, coś zaczyna...?

piątek, 22 lutego 2008

częste mycie skraca życie

    Głowa boli mnie potwornie od wczorajszego wieczora. Może to ciśnienie, może coś... Nie wiem sama, ale boli obrzydliwie.
Przyjechał dzisiaj dziadek-pradziadek. Niby czemu nie miałabym się własnemu dziadkowi na ból głowy poskarżyć...? No niby czemu nie? No to się i poskarżyłam... Hm... i to był zwrotny moment w moim życiu... Tak... od tego mojego poskarżenia się na ból głowy nic już nie będzie w moim życiu takie samo...
Jak tylko bowiem dziadek usłyszał, że boli mnie głowa, wpadł w złość i zaczął tonem podniesionym wyjaśniać mi, skąd się to bierze.
Ale człowiek jest głupi - ja się chciałam do neurologa wybrać, a tu własny dziadek wie, co robić należy. I po co bym tam szła? Pewnie badania robić bym musiała i jeszcze jakieś leki by mi przepisał! A tu takie proste wytłumaczenie jest... Bardzo proste, bo jak to dziadek powiedział: "Wy to się za dużo myjeta. Zwłaszcza te głowy myjeta. I po co tak często je myjeta. A jak już umyjeta, to po co z domu wychodzita? No i po co je tak wietrzyta? Jak ja byłem w twoim wieku, to się człowiek pod studnią optoknął, albo w rzece popływał i zdrowy był."
No... nie mam żadnych argumentów na zbicie tego, co dziadek powiedział... Fakt niezaprzeczalny, że ma lat osiemdziesiąt pięć, śmiga wszędzie i wszystko sam załatwia w urzędach i nigdy nie chorował - gdyby nie liczyć nogi przestrzelonej w czasie wojny, która utrudnia mu chodzenie, byłby okazem zdrowia...

Hm... tylko do rzeki mam daleko, a i o studnie w powiatowym nie tak łatwo... Chociaż, chociaż, coś mi w głowie świta z taką jedną...
No i po co mi te olejki wszystkie? Ha! od jutra będę się optokać jeno...

dominanta w moim życiu

    Czasem pojawia się w naszym życiu pewna wartość. Taka, której nawet sobie nie uświadamiamy, albo nie zwracamy na nią uwagi. Albo zwrócić nie chcemy...?
A ona okazuje się być wartością o największym prawdopodobieństwie wystąpienia. I aż wierzyć nam się nie chce, że jej wcześniej nie zauważaliśmy. A kiedy już sobie ją uświadomimy i jej wpływ na naszą zmienną losową, to okaże się czasem, że jest to wartość, dla której prawdopodobieństwo ma wartość największą. I poprzez to, może i dla nas mieć wartość większą niż inne...
Istnieją różne dominanty w naszym życiu. Jedne są mniej ważne, inne bardziej. Wszystkie wpływają na nas, na nasze życie, dominują chwilą.
Dominanty są najróżniejsze... i różny wpływ mają dzięki różnej wartości.
Dobrze, że ktoś mi jedną z takich dominant potencjalnych o bardzo dużym prawdopodobieństwie wystąpienia uświadomił...
Życie zatem statystyce podobne.

czwartek, 21 lutego 2008

dzisiejszy dzień

    Spędziłam dzisiaj fantastyczny dzień. Od rana do wieczora niby czasu nie jest tak wiele, a ja czuję się tak, jak po kilku dniach wakacji.
Uwielbiam spotkania z Agatą organoleptyczną, ponieważ one zawsze dają możliwość intelektualnego wysiłku. Prowadzą do mądrych rozmów o teatrze, o filmie, o książce. A każda z nas lubi coś innego w tych dziedzinach, zatem rozmowa wzbogaca, pozwala wymienić poglądy, daje możliwość zachęty do poznania czegoś nowego.
Prowadzą do rozmów o życiu naszym i o dylematach w nim się pojawiających również. I czasem w trakcie tych rozmów pytajniki znikają same przez się...

O bardzo niewielu osobach mogę powiedzieć, że rozumiem się bez słów, że mogę bez zakłopotania teoretyzować i na własnych emocjach bez wstydu jechać, a organoleptyczna jest w czołówce owych...

A jak do tego dodam długi bardzo spacer oraz late, tiramisu i szarlotkę na ciepło z bitą śmietaną w miłym lokalu z (między innymi) mile jazzującą muzyczką... no to chyba każdy się domyśli, że nie jestem w stanie mojego obecnego stanu opisać...

PS. klik

środa, 20 lutego 2008

remake

    Mężuś wrócił dzisiaj do domku z cabernetem dla mnie i z napojem chmielowym dla siebie.
Toż to ponoć ważny jakiś meczyk być ma. Hm... ważny... meczyk...
Niech mu będzie. Chyba nawet ten ważny właśnie w tle już mam.
O ile mogę zrozumieć dwudziestu dwóch facetów biegających za piłką i ich zmęczenie, o tyle nie mogę zrozumieć podniecenia komentatora, który przeszkadza mi bardzo, ilekroć próbuję coś z akcji na boisku pojąć.
No dobra... komentatora mogę zrozumieć również... jak się postaram... Ale niech krzyczy ciszej. I ten tłum w tle niech nie bębni w to coś metalowe. Taaak... to coś metalowe i te gwizdy najbardziej mnie męczą...

PS. Tak patrzę sobie na to szczęście ślubne, co to w chwili obecnej świata poza telewizorem nie dostrzega i myślę, że to, co kiedyś o koszulce nocnej napisałam, mogę powtórzyć śmiało i dziś... To straszne.

wtorek, 19 lutego 2008

sobie...

    ... zaplanowałam, rozplanowałam, postanowiłam, umówiłam...
Tak... a mężuś mi zrobił psikusa i został dzisiaj w domku. Ni z tego, ni z owego. Bez uprzedzenia mnie o takim zamiarze. Ha! procederze wręcz.
No i co teraz? Tak się przecież żonie własnej nie robi...
Ale nie ma tego złego - były dwulatek zostanie w domku z rodzicem własnym.

PS. I ponoć ufaj i kontroluj to maksyma nie tylko kobiet... No dobra...  idę się upiększać :) klik...

poniedziałek, 18 lutego 2008

miły początek

    Kolejny tydzień zaczął mi się miło. I trochę jakby... nostalgicznie. Troszkę wspomnień, troszkę myśli błąkających się po głowie bardziej.
A poniedziałek i w nowiny dobre obfity.
Agata organoleptyczna przyjedzie na dni kilka, z czego cieszę się ogromnie. Najszczęśliwsza natomiast od poniedziałku przyszłego będzie miała urlop i to przez trzy tygodnie.
Może nawet magiczna znajdzie czas dla mnie...?
klik...

może...

     Myśli moje wirują ostatnio. Zbyt szybko. Zbyt często. Nie potrafię ich zatrzymać...
Może to dobrze, że nie potrafię.

w naszym łóżku...

    ... mamy duży i wygodny materac. Mamy również byłego dwulatka. Były dwulatek zagnieździł się w naszym łóżku i eksmitować z niego się nie daje.
Mamy dwa koty... Koty oczywiście pół nocy próbują do naszego łóżka się wtrążolić. Znaczy jedna próbuje, bo druga jak się już ułoży, to ruszyć się nie daje. A układa się zawsze i tylko na mojej głowie. Zawsze. W zasadzie to śpię jakby w czapce... Ale to jeszcze nie koniec cierpień moich. Pyszczydło mruczące wielce głośno kładzie mi na uchu i zaczyna swój mrukot. No i to jeszcze byłoby do zniesienia, w sumie człowiek wiele zniesie... Ale podczas mruczenia głośnego mi do ucha, ugniata moją głowę łapskami. Ponoć to jest zaznaczanie swojej własności. Miłe... Jestem własnością kota... Czasem to nawet próbuję z nią się szamotać, ale i tak ona wygrywa, więc po co mi to?... Tupie po mnie potem dłużej niż zwykle. I nie myślcie, że przed bestią można schować głowę pod poduszkę. Co to to nie! Nie dość, że duszno ogromnie, to macki kocie razem z pyszczydłem wędrują za mną pod ową...
Jak już się poddam i zaczynam usypiać, to w pierwszym śnie zjawia się druga z bestii. No ta co prawda nie mruczy zabójczo, ale potrzebuje dużo przestrzeni do spania. A przestrzeń ową musi znaleźć miedzy mną i mężusiem. Znaczy jak się mężuś ciut bliżej mnie położy, zostaje łapkami kocimi odpychany, w czym zresztą i pierwsza bestia drugiej bestii pomóc zawsze gotowa.
Jeśli usnę z warkotem przy uchu, ugniatającymi mnie łapkami i z dala od ślubnego, budzi mnie szorstki jęzor drugiej wariatki. Ona bowiem swoją własność jęzorem zaznacza wylizując mi dłoń wielce dokładnie i nieco boleśnie. Dzisiaj na przykład uparła się na płytkę paznokcia... Od spodu.
W tym czasie chłopaki śpią i sapią. Sapią głośno. A śpią układając się skosem. Takim symetrycznym w stosunku do siebie. I sapią... A koty mruczą i proceder bez skrępowania swój uprawiają...
I tak... śpimy. A w środku nocy łapię zawsze oddech zwalając z siebie ramiona ślubnego i tułów byłego dwulatka. Kładę się poniżej poduszek - a niech koty mają miękko i próbuję zaanektować część pierzynki.

Każdej nocy mam jednak i myśli optymistyczne... Pierwszą jest ta, że świńsko morskie śpi w swojej kuwecie i jeszcze mu do łebka nie przyszło, że mógłby się obok mnie uwalić. Drugą natomiast jest paradoksalnie wielka radość z tego, że jeszcze nie mamy upragnionego labradora... Na pewno celem jego egzystencji byłoby bowiem spanie w naszym łóżku... Na moich nogach zwłaszcza...

A od kilku dni chodzi mi po głowie jeszcze pewna myśl przewrotna... 
Eksmisja  byłego dwulatka jest w sferze rzeczy póki co niemożliwych. Natomiast jak rano mężuś wstaje, to w łóżeczku robi się dużo miejsca... No jak ma się dużo miejsca nie zrobić, kiedy sto kilko mniej w nim?? I tak sobie myślę i kombinuję, że... może to mężusia eksmitować na sofkę?...

PS. Jak ktoś wspomni o metodach Super Niani, pogryzę - obiecuję ;)
Agnieszka (08:54)

niedziela, 17 lutego 2008

męskie rozmowy...

    ... czyli wspomnienie wczorajszej wizyty u znajomych...

mężuś: to ja biorę dzisiaj od ciebie fifę 2008
znajomy: dać to ja ci mogę dzisiaj moją żonę, fifa zostaje w domu

                               *
znajomy: a dlaczego one absoluta vermutem popijają...
mężuś: boję się odpowiedzi... pewnie zaraz do kina się umówią

sobota, 16 lutego 2008

lubię ogromnie...

    ... poranki sobotnie. Takie, kiedy wszystko w spowolnieniu i rozplanowaniu na dwoje. Kiedy nie muszę wstawać pierwsza i na dzień dobry dostaję kawę ulubioną.
Dobrze, że tydzień zawiera w sobie sobotę!

piątek, 15 lutego 2008

i jeszcze coś z serii od Anety, czyli na wesoło :)


"Oznaki, że już jesteś dorosła/y...
1. Nie wyobrażasz sobie seksu w wąskim łóżku.
2. Masz więcej żarcia niż piwa w lodówce.
3. O 6.00 rano wstajesz, a nie idziesz do łóżka.
4. Twoja ulubiona piosenka leci w windzie.
5. Oglądasz TVN Meteo.
6. Twoi znajomi rozwodzą się i pobierają, zamiast rzucać i chodzić.
7. Ze 130 dni wakacji przechodzisz na 14.
8. Jeansy i sweter to nie jest już ubiór wyjściowy.
9. To Ty dzwonisz na policję z powodu zbyt głośnej muzyki u sąsiadów.
10. Rodzina swobodnie żartuje przy Tobie o seksie.
11. Nie wiesz, o której zamykają McDonalda.
12. Ubezpieczenie za samochód spadło, ale Twoje rachunki wzrosły.
13. Dajesz psu specjalne żarcie zamiast resztki z McDonalda.
14. Spanie na wersalce powoduje u Ciebie ból pleców.
15. Nie ucinasz sobie drzemek od południa do 18.00.
16. Kolacja i film to już całość zamiast początek randki.
17. Zjedzenie kubełka skrzydełek z kurczaka o 3.00 nad ranem spowoduje potężną niestrawność zamiast ukoić żołądek.
18. Do apteki idziesz po Ibuprom i Ranigast, a nie po prezerwatywy i test ciążowy.
19. Butelka wina za 10 zł to nie jest już "całkiem niezły alkoholik".
20. Właściwie to jesz śniadanie w porze śniadania.
21. "Nigdy już się tak nie nachlam" jest zastępowane przez "Nie umiem już tak pić jak kiedyś"
22. 90% czasu przed komputerem poświęcasz na pracę.
23. Czytasz tę listę, szukając desperacko jednego punktu, który by Cię nie dotyczył!!!!!"

normalny człowiek i ja...

    W zeszłym tygodniu walczyłam z zatruciem byłego dwulatka po zjedzeniu pomidora. W tym tygodniu natomiast noc z wtorku na środę spędziłam na praniu pościeli oraz podkładaniu mu pod buzię coraz to nowych ręczników. Na szczęście obyło się bez gorączki, ale nauczona doświadczeniem z tygodnia ubiegłego zrobiłam w myślach przegląd, co to Piotruś jadł w ciągu dnia. Padło na paprykę czerwoną. Okazało się w dodatku, że kupiona była tam, gdzie owe pomidory.
Namęczył się drań znowu. Namęczyłam się i ja niemało, bo pyszczydłem lało się jak z hydrantu. Nie ma się zatem co dziwić, że się wzięłam i zawzięłam na właściciela sklepiku.
A ponieważ - chociaż do tej pory pojęcia o tej cesze nie miałam - najwyraźniej urazę w sobie chowam długo i ten czas pozwala na urazy dojrzewanie, dzisiaj postanowiłam wejść do owego sklepiku i rzucić właścicielowi kilka uwag luźnych, acz dosadnych wielce.
No i gadam mu o tym zatruciu i jednym i drugim, a biedak oczy wybałusza i aż żal mi go było w momencie pewnym nawet, bo do głosu dojść nie mógł. A jak już do głosu doszedł i tłumaczyć się zaczął, to ja o sanepid zahaczyłam, to i on mówić dalej się bał nieco i w myślach dziękował prawdopodobnie niebiosom, że nikt poza mną w sklepie nie przebywa.
Akurat byłam w trakcie wykładu na temat etyki sprzedawcy artykułów spożywczych jak zadzwoniła znajoma, u której byliśmy w poniedziałkowe przedpołudnie. Pan wziął oddech, a ja telefon odebrałam. No i co słyszę?... Ha! słyszę mocno zmęczony głos pytający mnie, czy Piotruś czuje się dobrze, bo martwi się ona bardzo, że mogli go zarazić, ponieważ u niej w domu wszyscy od poniedziałku chorują po kolei na jakiś wirus żołądkowy...
No i mnie zamurowało...

Nie wiem, jak zachowałby się w tej sytuacji normalny człowiek..., ale ja najpierw skończyłam swój wykład, dorzuciłam treści o nawozach (o których pojęcia nie mam zupełnie) i dopiero pana pożegnałam...

czwartek, 14 lutego 2008

walentynkowe damsko-męskie rozmowy małżeńskie

ja: Kupiłeś mi dzisiaj korale. Bardzo ładne. Cztery rodzaje.
mężuś: Znowu robiłem zakupy w pełnej nieświadomości?
ja: Takie wychodzą ci najlepiej.

                                     *

- Wszyscy od wczoraj mnie pytają, gdzie dzisiaj wieczorem ciebie zabieram - znaczy mężuś zasugerował, że wieczorem wychodzimy.
- I co im nakłamałeś? - dałam do zrozumienia, że bardzo boli mnie głowa.

                                     *

ja: wieczorem przychodzi do nas twoja mama
mężuś: ma kobieta wyczucie
ja: a dzwoniłeś do niej, że coś planujesz?
mężuś: a nie mogłabyś zadzwonić i się pokłócić o coś?

                                  *

mężuś: BUUUUUUUUUZIAKI
ja: hihihihihihiiiii no dobra, bo jeszcze uwierzę
mężuś: oooossszzzz ty :)
ja: nie oszty tylko "kochanie" - dzisiaj taki dzień, co to masz być miły i kochać mnie publicznie
mężuś: oki :)

środa, 13 lutego 2008

znowu... pani...

    ... zaszalała...
Pani to w ogóle w tym tygodniu szaleje jakoś tak...
A z dzisiejszym szaleństwem to właściwie zaczęło się wczoraj tuż przed szaleństwem wczorajszym, jak pani po bieliznę do sklepu poszła i dobrać niczego nie mogła. Jak tu niby dobrać, kiedy albo rozmiar zły, albo fason nie taki...?
No to późnym wieczorem pani zasiadła z centymetrem, się wymierzyła i dawaj szukać na stronach. Wreszcie pani oprzytomniała... i na stronach znalazła co prawda, ale nie bieliznę, tylko... gorseciarkę.

Hm... pani dzisiaj po południu została fachowo wymierzona przez istotę, co to całe życie napierśniki szyje.
Pani ma dobrane napierśniki tak, jak nigdy w życiu jeszcze nie miała.

Pani uwielbia już swoją gorseciarkę...

poniedziałek, 11 lutego 2008

Pani...

    ... właśnie wróciła do domu...
Pani właśnie wróciła... z kina...
Pani właśnie wróciła do domu z kina, chociaż film skończył się dawno temu.

Pani właśnie wcina paluszki krabowe. Pani posmakuje sobie chyba jeszcze wczorajsze Bordeaux...

Pani... od kwietnia idzie do pracy.
I chociaż pani jeszcze tego na "papiórze" nie ma, to pani wcale się zapeszyć tego nie boi.

... pani ma nieco krzywo patrzącego na siebie mężusia...
Pani... się tym wcale nie przejmuje!

niedziela, 10 lutego 2008

a w niedzielę...

    ... to ja lubię smaki mieszać bardziej...
W zasadzie to ja to lubię codziennie. W zasadzie to ja to codziennie robię...
Ale w niedzielę robię to bardziej. Mam na to bowiem czasu więcej i staranniej dobieram, i dłużej, i dokładniej.
I mieszam i smakuję i dodaję i się wwąchuję... I lubię do drobiu dodać wędzonkę i jabłko i gruszkę słodką okropnie, a do całości papryczki chili... I lubię ten zapach, który się po domu rozchodzi. Zapach słodki i pikantny... Przełamany dodatkowo cynamonem z szarlotki i goździkiem z piernika.
I lubię jak mąż mój własny i osobisty razem z byłym dwulatkiem kręcą się niby niechcący po kuchni zapachem zwabieni i dowiedzieć się próbują co to i kiedy będzie.

Mmmm... a teraz zmykam smaki wchłaniać jeszcze przez skórę, póki w powietrzu zawisły i... przełamywać te smaki Bordeaux, które mężuś do obiadu otworzył...

piątek, 8 lutego 2008

Józek z Bagien

    Jak ja się cieszę, ze na świecie rośnie kawa!!!
Gorączka teraz przeobraziła się w 35,6, ale przyznam szczerze, że ta druga wersja odpowiada mi bardziej.
Póki co mój mózg przypomina papkę, więc nawet nic nie będę próbowała napisać. Po co niby udowadniać, że papka jest faktyczna?...
Dziękuję Wam pięknie za wsparcie.

A w podzięce macie ode mnie Józka z Bagien - klik

czwartek, 7 lutego 2008

jak jest za dobrze...

    ... to się zawsze coś stanie mniej dobrego...
I tym sposobem walczę od wczoraj przez całą noc z gorączką byłego dwulatka i póki co przegrywam.
W sumie to ona może i wcale taka dzielna i waleczna nie jest, mimo swojej wysokości, ale niestety Piotruś jej wytrwale pomaga i od prawie 14 godzin nie chce wziąć żadnego leku, który pomógłby mi ją zbić...
A to, co wlałam do pyszczydła na siłę, znalazło się na mnie.

Pozostaje mi zatem wierzyć w magiczną moc kompresów... No i wierzę z całej siły. Może faktycznie wiara czyni cuda?...

środa, 6 lutego 2008

lustro

    "Nie lubię twojego lustra...gruba w nim jestem..." usłyszałam od Aśki dwa lata temu. Dwa lata, czyli mniej więcej po tym, jak zamieszkaliśmy w powiatowym i w naszym mieszkaniu. Jakoś się tym nie przejęłam, bo lustro duże - wieeeelkie, w pięknej ramie, nadające charakter starodawny pierwszej części przedpokoju i wpasowujące się idealnie w klimat mieszkania. Poza tym Aśka jest zbyt naiwna, aby być realną i jednocześnie zbyt realna, aby być magiczną, więc się tym nie przejęłam.
Po jakimś czasie jednak nieświadomie zakupiłam drugie lustro, które w drugiej części przedpokoju zawiesiłam. Nie zwróciłam początkowo uwagi, że odbicie nieco inne daje i że włosy czy makijaż jednak w tym drugim sprawdzam... chociaż ono w mniej korzystnym oświetleniu. Po jakimś czasie okazało się również, że w lustrze identycznym jak nasz olbrzym u moich rodziców wszystko wygląda faktycznie, a to jednak zniekształca.
    Kupiłam wczoraj buty. Cudo. Z mięciutkiej skórki. Ciemno brązowe. Z paseczkiem i maleńką klamerką. Na wysokim obcasie, ale wygodnie wyprofilowanym. Buty, które wzięłam do ręki i wiedziałam, że moje będą - a to zdarza mi się raz na dekadę. Buty dla mnie stworzone, idealne. Patrzyłam w lustra sklepowe i nie mogłam się napatrzeć.
Wieczorem mężuś zdziwiony moją szybką decyzją chciał je zobaczyć. Założyłam - mężuś równie zachwycony.
Patrzę w lustro olbrzymiaste, a w nim... buty nijakiego koloru ze zbyt podciętym obcasem...

Nie lubię swojego lustra... A może w lustrze nie może się odbijać okno i katedra z niego widoczna...?

PS. Chociaż mam dzięki niemu wytłumaczenie, dlaczego czasem nie mam się w co ubrać przymierzając kolejne ubrania...

wtorek, 5 lutego 2008

kurs dla mężczyzn - na poprawę humoru dla pań :)

Kurs jest dwudniowy i obejmuje następujące zagadnienia:

DZIEŃ PIERWSZY

1. JAK WYKONAĆ KOSTKI LODU?
Instrukcja krok  po kroku wraz z prezentacją.

2. PAPIER TOALETOWY - CZY WYRASTA NA UCHWYTACH?
Dyskusja.

3. RÓŻNICE POMIĘDZY KOSZEM NA PRANIE A PODŁOGĄ.
Ćwiczenia praktyczne z pomocą zdjęć i wykresów.

4. NACZYNIA I SZTUĆCE: CZY LEWITUJĄ, SAMODZIELNIE KIERUJĄC SIĘ DO ZMYWARKI ALBO  ZLEWU?
Debata panelowa z udziałem ekspertów.

5. PILOT DO TELEWIZORA - UTRATA PILOTA
Linia pomocy i grupy wsparcia.

6. NAUKA ODNAJDYWANIA RZECZY
Otwarte forum tematyczne - Strategia szukania we właściwych miejscach a przewracanie domu do góry nogami w takt rytmicznego pokrzykiwania.

7. ZAPAMIĘTYWANIE WAŻNYCH DAT I POWIADAMIANIE W WYPADKU SPÓŹNIENIA
Pamiętaj o zabraniu własnego kalendarza lub telefonu komórkowego..

DZIEŃ DRUGI

1. PUSTE KARTONY I BUTELKI - LODÓWKA CZY KOSZ?
Dyskusja w grupach i ćwiczenia  praktyczne.

2. ZDROWIE - PRZYNOSZENIE JEJ KWIATÓW NIE JEST GROŹNE DLA ZDROWIA.
Prezentacja PowerPoint.

3. PRAWDZIWI MĘŻCZYŹNI PYTAJĄ O KIERUNEK, KIEDY SIĘ ZGUBIĄ...
Wspomnienia  tych, którzy przeżyli

4. CZY MOŻNA SIEDZIEĆ CICHO, GDY ONA PROWADZI.
Gra na symulatorze.

5. DOROSŁE ŻYCIE - PODSTAWOWE RÓŻNICE POMIĘDZY TWOJĄ  MATKĄ A TWOJĄ PARTNERKĄ.
Ćwiczenia praktyczne i odgrywanie ról.

6. JAK BYĆ IDEALNYM PARTNEREM NA ZAKUPACH.
Ćwiczenia relaksacyjne, medytacja i techniki oddechowe.

7. TECHNIKI PRZEŻYCIA - JAK ŻYĆ, BĘDĄC CAŁY CZAS W BŁĘDZIE.
Dostępni indywidualni psychoterapeuci.

8. CHOINKA - CZY MUSI STAĆ DO WIELKANOCY.
Telekonferencja z udziałem  Świętego Mikołaja.

zmiany...

    ... zaczynające się we mnie odbijają się najwidoczniej i na moim blogu. Nosiło mnie i nosiło od dawna i sama nie mogłam się zdecydować. Biegałam od pasteli, kolorów ziemi, delikatności po szarość i biel, wyginając czcionkę w styl georgia. Dzisiaj wróciłam do irysów Van Gogha... zataczając kolejne koło w życiu.
Kiedyś myślałam, że iść można jedynie przed siebie, prosto, ewentualnie można się cofnąć - jednak i to cofnięcie odbywać się będzie po linii prostej...
Życie moje jednak weryfikuje wszystkie moje myśli i poglądy. Ostatnio poruszałam się niczym po spirali. Zakreślałam kolejne koła, które nakładały się w niektórych punktach na siebie. Nie było to ani cofanie się, ani prosty ruch naprzód, a jednak przecież stale do przodu....
Może teraz spirala się kończy i wyrazistość we mnie pozwoli na wytyczenie wyraźnej drogi...?
klik

poniedziałek, 4 lutego 2008

tekst

    Dzisiaj dzień upłynął mi pod znakiem pracy nad opasłym tekstem. Praca, która lubię najbardziej: ja i słowo, słowo i moja myśl o nim.
Były dwulatek w tym czasie świetnie sobie poradził w pokoju zabaw. Nie płakał, nawet nie pytał o mnie przez godzin kilka. A to pozwoliło mi na złapanie jeszcze chwili relaksu w kawiarence przy filiżance ulubionej kawy i "Słońcu Toskanii".
Wróciliśmy niedawno. Tak właśnie ten tydzień będzie wyglądał...

A teraz odpoczynek, dzbanek zielonej herbaty, chwila odpoczynku, przegląd zdjęć, muzyka jeszcze prawie sobotnia i... klik

"Całkowite zaćmienie"...

    ... oglądałam w nocy. Agnieszka Holland po raz kolejny nakazała mi wielbić swoją twórczość. I mimo, że historia jest mi znana ze źródeł historycznych, mimo że temat na równi zaciekawia, co zniesmacza, dałam się wciągnąć. I to wciągnąć na dłużej. Na tyle, żeby dzisiaj wertować zbiory poezji Rimbaud'a i Verlaine'a i szukać w tych słowach ich obsesyjnej miłości do siebie.

niedziela, 3 lutego 2008

telefon mężusia

    Mężuś ma telefon komórkowy. No mężuś to ma chyba trzy telefony komórkowe... Znajomi mężusia też mają telefony komórkowe.
Tak...  wszystko przez te telefony... Gdyby nie telefony bowiem, nie porozumiałby się ze swoimi kolegami. Oni nie porozumieliby się z żonami swoimi, a wszyscy razem nie potwierdziliby (oczywiście przez telefon), że do nas przyjdą.

Mężuś zarządził, że pić będziemy żubrówkę... Tak... żubrówka jest winna również...
Nie ma już bowiem w domu kropli szkockiej, nie ma w domu kropli finlandii, nie ma w domu kropli czystej finlandii, nie ma w domu kropli jakiejś tam jeszcze, ale jest dużo... żubrówki.

Za to koledzy mężusia żony mają świetne. Już się zdążyłyśmy umówić. Same.

                                                               
PS. A tego (jakkolwiek to brzmi...), aż szkoda nie zapisać:

żona 1: Przegraj mi od nich film ten i ten.
mąż 1: Mieliśmy je przecież.
żona 1: Ale nie obejrzałam, a już skasowałeś.
mąż1: No ale po co ci???
żona1: Nagraj mi te filmy.
mąż 1: Ale i tak nie obejrzysz...
żona 1: Skoro i tak nie pijesz niczego to idź tam sobie do kąta i popatrz w komputer, a przy okazji nagraj mi te filmy!!!!!!

                                                                   *

mąż 2: Ale niech one we trzy sobie idą do tego kina, jak chcą. Niech idą same jak chcą iść same. Są przecież wolne i mogą robić, co chcą.
mąż 1 i mężuś: Niby tak, ale co z obiadem wtedy będzie?

                                                                   *

mąż 2: No ale ty masz jakiś kompleks? Dlaczego mają nie iść same?
mąż 1: Bo ja też chcę iść.
mężuś: Niech idą. My zobaczymy na komputerze.
mąż 1: Ale ja chcę iść.
mąż 2: Nie chciej iść, bo i ja wtedy będę musiał iść, a co ja będę robić przez 2 godziny w kinie?

                                                                   *

mąż 1: Wy się lepiej numerami nie wymieniajcie, bo to może być fatalne dla nas w skutkach.
                                                                   *

mąż 2 do żony 2: Bo ja jestem wobec ciebie lojalny jak pies...

                                                                   *

ja: Przygotowałam chyba za mało jedzenia.
mężuś: Nie martw się o jedzenie - martw się o alkohol...

                                                                   *

mąż 1: Jak to jest? Kobiety piją, a my się głównie przyglądamy...
mężuś: Nie pytaj. Ja już nawet nie próbuję tego zrozumieć...
mąż 2: Są wolne - tego się trzymajmy...

                                                                   *

żona 1: Dlaczego ty masz takie różowe w szklance, a ja żółte?
ja: Bo ja was wyprzedziłam.
żona 2: Kurcze, a ja mam jeszcze to z colą...

PS2. W następną sobotę znowu mamy gości...

sobota, 2 lutego 2008

!!

    Właśnie zalałam łazienkę, bo zapomniałam zakręcić wodę. No i sąsiadów pewnie też już zalałam. Nie wiem zresztą. A w ogóle, to nie wiem, czy mnie to obchodzi. No bo jak ma mnie obchodzić, jak tu się wokół mnie takie rzeczy dzieją?!
A dzieją się, dzieją. I to takie co to serce do gardła aż mi podskoczyło z przejęcia i radości.

I co ja poradzę, że się właśnie w tej godzinie co to wodę odkręciłam na kąpiel wieczorną dla byłego dwulatka dziać zaczęły... A jak tak się w godzinie pierwszej dzieje, to już boję się następnych. Chociaż czekam bardzo niecierpliwie na nie i nawet sobie nie wyobrażam, że tych następnych potencjalnie mogłoby nie być.
I wcale nie jest istotne, że przez lat wiele ich nie było. I miało nie być!

Zawile dzisiaj? Może i zawile. Czytajcie zatem między wierszami :) Bo ja zawiła jestem i dzisiaj już taka pozostanę.

PS. Wiedziałam, że ten tydzień wieczorami niespodzianki będzie przynosić - jak się zaczęło wczoraj tak, to nie ma możliwości, żeby przez kolejne dni mogło być inaczej.

dawno

minuta za minutą
dzień, miesiąc, rok
upływa moje życie
przepelnione jakąś nudą
a ja ciągle skrycie
i głupio naiwnie
wciskam w niebo wzrok
i próbuje znaleźć
jakąś drogę, ścieżkę
i ciągle marzę,
że mam chęć jeszcze
patrzeć na moje
głupie szczęście

piątek, 1 lutego 2008

o magicznej, co zamęt zasiała

    Była dzisiaj u mnie wieczorem magiczna... A gdy magiczna zawita, bo wszystko magiczne się staje i łatwe. No ale jak ma się łatwe nie stawać, kiedy możemy się szczerze pośmiać, wygadać i energią zasilić?
Wiem nawet już o tym, że dzisiaj znowu spać nie będę mogła. W powietrzu bowiem po naszym spotkaniu i energii wymianie aż iskrzy i elektryzuje... 
Iskrzy to u mnie zawsze co prawda... No ale jak proszę Was ma i nie elektryzować, kiedy magiczna zakochana i wysyła energii krocie...?
Taaak... a taka zakochana wróżka to w sam raz na zamętu w powietrzu zrobienie...
Tak więc magiczna proszę Was jak zwykle zamęt wniosła taki zwyczajny, ale i taki dodatkowy... Zamęt pozytywny oczywiście - znaczy dobrze, że piątek dzisiaj!! ;)