czwartek, 28 maja 2009

pomiędzy tym co było, a tym co będzie

    Wakacje za progiem już... Tak tuż, tuż. Prawie je widać. I czuć. Pachnie wokół truskawkami, a te dla mnie zapowiedzią wakacji były zawsze. I czerwca. Właśnie... czerwiec za progiem. Od tygodnia widzę w ogródkach piwonie. Już są i one. Za tydzień dostanę właśnie je. Śmieszna ta nasza prywatna tradycja, którą rodzice podtrzymują i ślubny, ale miła.
Dzisiaj popatrzyłam zdziwiona na dzienniki. Zniszczone. Zatarte leciutko, ale zauważalnie, napisy. Popękane gdzieniegdzie grzbiety. Pozaginane kartki. Wystawione czarno na białym oceny proponowane... Posadzka nadal jeszcze odbija stukot obcasów, ale już lżej i jakby z oddali, bo i lżejsze buty i cieńsze obcasy. W pokoju nauczycielskim barwniej. Więcej czerwieni i pomarańczu. Nie czuć tak intensywnie zapachu kawy. Jeszcze tylko rozstrzygnięcie dwóch konkursów. Jeszcze tylko papierologia i trzy rady. Jeszcze tylko...
Hm... pyszne te truskawki. Zaczęłam zwalniać powoli. Wieczory znowu poświęcam w całości draniowi. Spaceruję częściej z psiakiem. Piję więcej zielonej herbaty i białej. Wróciły białe filiżanki do łask i te z makami.
    Za trzy tygodnie będę popijać ulubione i przestawiać się na inny wymiar. I pewnie będzie mi brakować tego pędu i tego kurzu i drapania w krtani od kredy. I tego specyficznego hałasu też mi będzie brakować.
... już mi brakuje. Chyba. Ale cieszę się... klik

niedziela, 17 maja 2009

damsko-męskie, czyli małżeńskie

ja (wołając z kuchni): Czy jest tu jakiś mąż? Może być mój.
ślubny: jak może być i twój to ok

                             ***

ja: umówiłam się z fryzjerką...
ślubny: wiedziałem, że coś kombinujesz
ja: ... i zmienię kolor na platynowy
ślubny: ten już masz

                            ***

ślubny: jesz kochanie, czy od razu mogę wszystko wyrzucić?

przy niedzieli o sobocie

     Idź w sobotę na zakupy z najszczęśliwszą, żeby pobuszować w sukienkach i butach, to spotkasz podłotę w centrum handlowym. (A niech się cieszy, że o nim piszę, chociaż i tak narzekać będzie pewnie, bo to podłota.) Co więcej - najpierw skrytykuje, że mam więcej siwych włosów, niż miałam, a potem rzuci miły komplement, że widać po mnie zmęczenie. No tak... Znaczy wczoraj byłam na zakupach. Nie kupiłam koturn, bo te, które mi się podobały, były tylko w wersji żółtej, a aż tak źle ze mną nie jest jeszcze. Nie kupiłam też żadnej sukienusi, bo albo zbyt krótkie, albo z falbanką. A ja chciałam klasyczne takie, albo z fałdami. Czy jak im tam tym takim szerszym plisom... Hm... z najszczęśliwszą się bardzo dobrze plotkuje, a i kawa smakuje dobrze. Co więcej, przy niej wiele spraw schodzi poza margines tego, co istotne. Odpoczęłam. Tak.
Za to wieczorem byliśmy w teatrze po odstawieniu drania do najszczęśliwszej i rodzica mojego płci męskiej. Drań się cieszył, że śpi u dziadków. My też się cieszyliśmy, że drań śpi u dziadków. A i oni cieszyli się, że drania mają. Ślubny co prawda od czwartku wspominał, że w garniturze nie idzie, ale wczoraj się jakoś tak za koszulę garniturową złapał i krawat, więc co mu będę przypominać, że jeszcze niedawno głupoty jakieś wygadywał? Dlaczego lubię facetów w garniturach? Nie wiem. Ale lubię. I lubię, jak za dużo wody po goleniu wyleją na siebie. No tak. A najzabawniejsze jest to, że do tej wody to ja jednodniowy zarost zawsze chcę. Ale kto powiedział, że ja nieskomplikowana jestem? 
Ale przede wszystkim lubię teatr. Lubię spektakle, które kończą się późno, ponieważ po wyjściu ze spektaklu można wejść w noc i czuje się jeszcze tę specyficzną atmosferę. Jedyną w swoim rodzaju. Można iść wtedy spacerkiem i być w absolutnie innym wymiarze. Inny smak ma wtedy też ulubione i jakiś inny wydźwięk mają rozmowy. A ze ślubnym cudownie się rozmawia o wszystkim. Mogę bezkarnie paplać bzdury i mogę całkiem poważnie i emocjonalnie się podniecać czymś dla mnie ważnym i tym zupełnie obojętnym też. To obojętne jest z reguły najdokładniej rozstrząsane. No i można założyć te najwyższe obcasy. Taaaak... klik

poniedziałek, 11 maja 2009

zaplecze i cała reszta, czyli jak pani powoli zaczyna podążać we właściwym kierunku myślowym

    O tym, że znowu nie położę maseczki z glinkami na twarz, bo jest już zbyt późny wieczór, myślałam przez kolejne dwa tygodnie przy zmywaniu makijażu przed kąpielą. Glinki potrzebują przecież swoich skrupulatnie odmierzonych minut i nie lubią pośpiechu. Prawdopodobnie padnięcia na twarz wymazaną nimi też nie lubią. Dlatego właśnie wolałam nie eksperymentować. O tym, że bardzo odrosły i jeszcze bardziej posiwiały mi włosy, poinformował mnie drań, kiedy pewnego ranka w jednej ręce trzymałam suszarkę, w drugiej kubek z kawą, a wzrok skupiałam na jego samodzielnym myciu ząbków. Ale już o tym, że drań wyhodował w sobie mononukleozę dowiedzieliśmy się od lekarza, jak i o tym, że na szczęście skontaktowaliśmy się z nim pierwszego dnia gorączki, więc będzie wszystko dobrze, ale leki musiały póki co dostać stałe miejsce w kuchni na półce, a morfologię trzeba będzie powtarzać jeszcze wielokrotnie, żeby kontrolować krwinki. Przewrotne te krwinki są. Natomiast o tym, że dostaję dodatkowe pół etatu i muszę je wziąć, zostałam zawiadomiona dzień wcześniej przez dyrekcję.
Może to dlatego od jakiegoś czasu poranną kawę piję o siódmej rano na zapleczu przy komputerze i słownikach, albo stertach reprodukcji, a po zakończeniu lekcji siadam tam właśnie w fotelu z twardymi poręczami i gapię się na różowe zasłonki, które do tej pory wydawały mi się obrzydliwe, a teraz stały się całkiem obojętne? Może również i dlatego drzwi wejściowe do domu otwieram uparcie kluczem od pracowni, bo jakby częściej go od tego domowego używam. Nie wiem już sama, ile w tym wszystkim maja i roztargnienia, a ile zmęczenia.
Może to również dlatego przez dwa kolejne dni razem ze ślubnym i draniem pławiłam się w mikroklimacie, tudzież ciepłej wodzie. Sauna swoje zrobiła. Lubię parową. Bardzo. Wilgotność jest tym, co czyni cuda z moim ciałem i płucami i myślami. Taaak... Tylko bolą mnie ramiona. Dawno nie pływałam. Człowiek zdziczał jakby trochę jednak. Ale po lesie chodzę bez problemu i asany mogłam składać bez większego wysiłku. I może też to wszystko razem wzięte zaważyło na tym, że chodziłam boso i mokłam podczas burzy i wcale mnie to nie drażniło, ani nie ziębiło. Ba! nawet było mi zupełnie obojętne, czy włosy ułożą się tak, czy inaczej i czy na twarz będzie kapał deszcz, bo włosy od piątku układały się same, a makijaż był mi obcy przez dwa dni ostatnie. Być może na to wszystko wywarła swój niepowtarzalny wpływ pogoda i aura? A może to choroba rodzica płci męskiej goni mnie do pracy, żeby nie myśleć, bo myślenie o tym przeraża? Może to i przez jego kolejne złe wyniki i wieści o stanie zdrowia ślubny każdą wolną chwilę wypełnia mi kolejnym pomysłem i myśli za mnie? Nie wiem. Sama już nie wiem. Jest mi dobrze i ciężko jednocześnie. Dzisiaj usłyszałam od najszczęśliwszej o kolejnych wynikach. Złe. Gorsze, niż przewidywaliśmy. Zaraz siadam do sprawdzania sprawdzianów i zajmę się przygotowaniem lekcji otwartej. W sobotę idziemy do teatru. "Pani profesor, ale my mamy lekcję w siódemce, a pani otwiera szóstkę, a to zaplecze jest." No tak... dobrze mieć zaplecze.
Siostra ślubnego radziła mi ostatnio nagiąć się trochę do pewnych spraw. A co wtedy, gdy pewne sprawy w obliczu innych zaczynają być obojętne? Czy obojętność wyrasta samoistnie? Czy aby nie potrzeba zawsze dwóch stron i obustronnych relacji? Nie chce mi się. Co inne jest ważne. Priorytety zmieniają się, emocje również, z czasem i walka śmieszy, a nadgorliwość i animozje denerwują. Mam najszczęśliwszą, ślubnego, drania i zaplecze. I chyba powoli zaczynam rozumieć, co jest dla mnie najważniejsze. klik