poniedziałek, 31 marca 2008

pani...

    ... dawno niczego nie zmalowała, więc już czas najwyższy, aby trochę swoich wrodzonych zdolności ujawnić...
Obudziłam się dzisiaj kilka minut przed ślubnym. Wyczyn nielada - toż on o piątej rano już z domku wychodzi.
No to się obudziłam i to z przerażeniem wielkim, że mi serce nie bije. A co sobie będę żałować! Jak się wystraszyć to na całego. No i tak sobie leżę i myślę - mówić ślubnemu i go od drzwi wyjściowych cofnąć, czy też nie? No w sumie to ubaw miałby przedni zaraz po tym, jakby się przestał bać, ze żona mu zwariowała. No to sobie tak leżę i myślę, że może jednak jego zawracać nie będę, niech jedzie do tej pracy, bo to przecież sens życia jego, a ja zadzwonię do najszczęśliwszej. Kto mnie bowiem lepiej zrozumie, jak nie matka własna? Odczekałam, aż ślubny wyjdzie, na zegarek spojrzałam i tak jakoś szkoda trochę najszczęśliwszą budzić było. Odruch serca nawet i bez niego mam wyraźnie. Myślę zatem: telewizję pooglądam. No o piątej w telewizji oglądać to nie ma co. Jak o każdej innej w sumie, ale o tej to i części stacji brakuje. Pooglądałam zatem, co w tvmarkecie oferują i przerzuciłam na mężowy ulubiony kanał informacyjny. Dumny by był. Ale ponieważ średnio mnie katastrofy skoro świt obeszły, to tylko patrzyłam bez dźwięku. No i tak leżę sobie i leżę i  sobie ręką to serce wymacać próbuję, a jego nie ma. Normalnie brak. Niemożliwe, cobym czucia nie miała... Niemożliwe, cobym mięsień piersią zwany miała jakiś hiper, więc i masa mięśniowa owego aż tak by go nie przysłoniła. No to oddycham. Skoro oddycham, to znaczy, że jest ok. Koty się na mnie patrzą i patrzą i nadziwić się nie mogą. A ja leżę i kombinuję dalej: może sobie kawę zaparzyć - o nie! od dzisiaj koniec z kawą! No to jak nie kawę, to melisę, ale ona uspokajająca...
Ale ile tak leżeć można bez zajęcia? Spać w sumie to mi się i chciało, ale jak ja mam usnąć w takich warunkach, kiedy mi serce nie bije? No nie da się. Usnę i jeszcze coś się stanie! Ale od leżenia to mnie i cztery litery i bok boleć zaczęły... Wstałam zatem, pisać pracę skończyłam, kawę z mlekiem chlupnęłam, rześka jestem jak pierwiosnek i w sumie to wszystko nawet i dobrze, tyle że nadal tego stukotu nie wyczuwam. I jak to ludziom powiedzieć? Toż przecie mi nikt nie uwierzy...

niedziela, 30 marca 2008

z zegarem na bakier

    Brakuje mi dzisiaj godziny. A w zasadzie to kilku godzin. Z niczym zdążyć nie mogę... Ledwo uporałam się ze śniadaniem, a już południe nastało. Jak pomyślałam o kawie po śniadaniu, zrobiła się pora na obiad.
A może to dlatego, że usnęłam dopiero o 5 rano, bo jakoś tak sen nie chciał do mnie przyjść dzisiaj...

Ale już bardzo cieszę się na wieczór, a raczej wieczory, które coraz dłuższe i dłuższe i coraz cieplejsze będą.

sobota, 29 marca 2008

sobotnia, wieczorna wesołość ślubnego

ja: Zaparz mi melisę, albo czerwoną herbatę, albo nalej mi wina...
mężuś: No to zrobię ci czerwoną herbatę.
ja: A dlaczego akurat czerwoną herbatę?
mężuś: Melisa się kończy, a wina masz tylko butelkę...

nie ma głupich pytań

    - Mamoooooo... - zaczął pewnego słonecznego dnia swoją wypowiedź były dwulatek, niemożliwie przeciągając samogłoski, co dało mi pewność, że drań, który oglądał z fascynacją ogromną Kubusia Puchatka, zada mi zaraz pytanie. I miałam nieodparte wrażenie, że pytanie owo będzie z gatunku tych trudnych...
- ... a czemu Prosiaczek jest taki malutki, a Kłapouchy i Kubuś i Tygrys i Królik taki duży?... - No tak... pytanie może i naiwne, może dziwne, ale... piękne w swojej prostocie i mądrości. Zastanowiłam się przez chwilę głęboko, zanim wyjaśniłam dziecku własnemu, które robiło coraz większe oczka, wiedząc, że rozmowa banalną nie jest.
- Gdyby Prosiaczek nie był mały, nie byłby Prosiaczkiem... - zaczęłam wyjaśniać zastanawiając się jednocześnie, jak tu trzyletniemu maluchowi wyjaśnić istotę naiwności i intuicyjnej mądrości dziecka, kiedy...
- ... i ja jestem mały Piotruś... - powiedział z pełnią szczęścia w głosie drań, a ja założyłam, że jednak wyjaśnienie moje było wystarczające.
Na wszelki wypadek jednak  podeszłam do jednego z regałów na książki i odnalazłam "Tao Kubusia  Puchatka". Zdążyłam już zapomnieć, jak fantastyczna jest ta książka. - najwyraźniej zaczęłam wypierać z siebie dziecko bardziej, niż myślałam...
Akurat byłam przy alegorii Trzech Mędrców próbujących ocet, gdy w moje myśli wdarło się kolejne pytanie drania...
- ... a czemu Królik i Sowa i Kłapouchy nie wiedzą, co chce Puchatek mamoooooo?...
- Ważne, że Krzyś go rozumie. - Tutaj już zastanowienie się potrzebne nie było...
- Ja też wiem! - stwierdził były dwulatek z radością w głosie oraz pewnością siebie i wrócił do oglądania bajki.

Przeczytałam już "Tao Kubusia Puchatka", przeczytałam również "Te Prosiaczka". Jestem gotowa do dyskusji z naturalną mądrością dziecka, które nie zostało jeszcze przeintelektualizowane i spaczone tym-co-wypada-albo-należy. Oglądam z draniem przygody mające miejsce w Stumilowym Lesie i śmieję się z puchatkowych mruczanek. A przy okazji oglądam swoje życie z boku i gdzie tylko mogę - zwalniam i delektuję się chwilą, znajduję spokój i harmonię i tę odrobinę przedszkolaka w sobie. Wspaniałe uczucie!!

piątek, 28 marca 2008

a gdy jutro nie nadejdzie?

    Jeszcze dzisiaj sobie pozwolę na trochę smutku i na kilka zdań pełnych żalu... Przepraszam Was, ale blog stał się dla mnie miejscem, gdzie mogę z siebie wyrzucić wszystko.

Dzisiejszy dzień jest dla mnie kolejnym punktem zwrotnym, kiedy zadaję sobie pytania o sens życia i o to, czy jestem gotowa stanąć w obliczu nieskończoności.
Nie jestem na to gotowa. Jeszcze nie teraz.
Ale czy ktoś w wieku lat trzydziestu jest na to gotowy? Czy ktoś mając tyle lat myśli o uregulowaniu spraw prawnych, finansowych, rodzinnych? To jest poniekąd nienaturalne... Można żyć w pełni i czerpać garściami, ile tylko się da, cieszyć się i wykrzykiwać światu, jak bardzo jest się szczęśliwym. Można... Można być tak szczęśliwym, że myśli się o sobie jak o kimś wiecznym...
Widziałam dzisiaj wielkich facetów zgiętych żalem. Widziałam dzisiaj czteroletnią dziewczynkę wskazującą rączka na trumnę i pytającą naiwnym, zdziwionym głosem, dlaczego panowie wsadzają tatę do dołu... Widziałam wszystko jak przez mgłę i z oddali.

Najlepiej jednak zapamiętałam słowa księdza, że musimy żyć tak, jakby jutra miało nie być.

czwartek, 27 marca 2008

i się stało...

    Jest taka piosenka: klik..., bez której nie była ważna żadna impreza z moich lat licealnych i studenckich. Taka, którą ślubny śpiewał głośno ze swoimi kolegami. Taka, po której zawsze pili toast i mówili, że tą właśnie chcą na swoim pogrzebie.
Zawsze śmiałam się z nich...
Dzisiaj płaczę. Jutro po raz pierwszy usłyszę, jak ją jednemu z nich śpiewają...  ale nie na imprezie...

środa, 26 marca 2008

ludzie bez poczucia humoru...

    ... są dla mnie nieco dziwni.
Są zapewne mili, są z pewnością wrażliwi, ale są również trudni w kontaktach międzyludzkich...
Nie chodzi mi bynajmniej o to, aby ktoś się stale i ze wszystkiego śmiał. Tutaj, jak we wszystkim wskazana jest równowaga.
Mam na myśli takie poczucie humoru, które pozwala człowiekowi zrozumieć grę słów, dowcip, wieloznaczność. Takie, które pozwoli dostrzec ironię czy cynizm.
Nie wiem, jak można być stale znudzonym i nieszczęśliwym. Nie wiem, jak stale można brać wszystko do siebie. Nie wiem, jak można nie rozumieć dowcipu...
To musi być strasznie męczące i musi prowadzić do kompleksów...

I tak sobie myślę, że ludzie bez poczucia humoru muszą być potwornie nieszczęśliwi... Ciężko tak bowiem brać wszystko dosłownie i na własną klatkę piersiową...

nudy brak

    Pogoda jest jaka jest. Trochę męcząca. Drań kaszle bardzo, więc mam wesoło... Na nudę jednak narzekać mi nie jest dane. Mężuś w dodatku zaserwował mi wczoraj pakiet zmian w niedalekiej przyszłości. Może będzie lepiej, niż myślę...

na wesoło

 Żona wrzeszczy na męża:
- Ale ty jesteś pierdoła! Jesteś taka pierdoła, że większego na świecie nie ma! Wszystko za co byś się nie wziął, zaraz schrzanisz! Gdybyś wystartował w konkursie na największego pierdołę, zająłbyś drugie miejsce!!!
- Dlaczego drugie ?
- Bo taka jesteś pierdoła!!!

lustro (29.07.2007 r.)

W lustro patrzeć lubię,
choć lustra unikam naiwnie...

Lustro odbija zbyt wiele.

wtorek, 25 marca 2008

łańcuszek

    Zielona mnie do łańcuszka klepnęła... Normalnie łobuz z Niej... W dodatku mam napisać na swój temat sześć nieistotnych i zabawnych rzeczy. No powiem szczerze, że łatwo to zadanie nie jest :)

Ale...
1. Jak to mówi mój rodzic płci męskiej: dać jej dwie kulki metalowe, to jedną zgubi, a drugą popsuje...
2. Jak to mówi teść mój drogi: ona musi mieć w abonamencie dużo minut, bo ma nadprzyrodzoną zdolność do ich wykorzystywania.
3. Jak to droga moja rzecze: bo ona musi sobie pogadać i lepiej jej na to pozwolić...
4. Jak to twierdzi mąż mój osobisty: przy tobie to człowiek ma refleks i oczy dookoła głowy.
5. Jak to magiczna kiedyś powiedziała: najpierw się uprze przy swoim potem się zastanowi.
6. Poczciwa jest absolutnie nie do przyjęcia - jak rzekł dnia któregoś podłota.

PS. Ponieważ instrukcję dostałam taką: "Wybierz 6 kolejnych ofiar. Uprzedź te osoby wcześniej, pisząc o zaszczycie, jakiego dostąpiły, na ich blogach." do zabawy wybieram:
Basię, Fabianę, Margarytkę, Przekorę, Viktorię i Zasłuchaną - o ile oczywiście będą na to ochotę miały :)

opowiastka mailowa

    "Śniło mi się, że przeprowadziłam wywiad z Bogiem. Zawsze chciałam to zrobić. I któregoś dnia On niespodziewanie pojawił się i zapytał:
- A więc chciałaś przeprowadzić ze Mną wywiad?
- Jeśli tylko masz czas - odparłam.
Bóg uśmiechnął się. - Mój czas jest przecież wieczny. O co chcesz Mnie zapytać?
- Co najbardziej zdumiewa Cię w ludzkości?
Bóg odpowiedział:
- To, że ludzie nudzą się dzieciństwem. Spieszą się, by dorosnąć, a gdy to osiągną, znów tęsknią za dzieciństwem. To, że tracą zdrowie, by zdobyć pieniądze, a potem tracą pieniądze, by zdobyć zdrowie. To, że troszcząc się o przyszłość, zapominają o teraźniejszości, a przez to nie żyją ani teraz, ani potem. To, że żyją, jakby mieli nigdy nie umrzeć, a umierają, jakby nigdy nie żyli.
Bóg przerwał. Poczułam delikatny uścisk Jego dłoni i tak trwaliśmy przez chwilę w milczeniu.
- Jakich życiowych lekcji udzieliłbyś jako rodzic swoim dzieciom?
Bóg odpowiedział z czułym uśmiechem:
- Chciałbym, by zrozumiały, że nie mogą zmusić ludzi, by je kochali. Ale za to mogą pozwolić innym kochać siebie. Chciałbym, by zrozumiały, że niedobrze jest porównywać się z innymi. By zrozumiały, że nie ten jest bogaty, kto ma najwięcej, ale ten, kto potrzebuje najmniej. By pamiętały, że w kilka sekund można głęboko zranić ukochaną osobę, ale jej uleczenie zabierze wiele lat. By nauczyły się przebaczać, rzeczywiście czyniąc to. By pojęły, że są osoby, które je gorąco kochają, ale po prostu nie umieją okazać swoich uczuć. By zrozumiały, że dwoje ludzi może patrzeć na tę samą rzecz i widzieć ją zupełnie inaczej. By się nauczyły, że nie zawsze wystarczy, iż ktoś im przebaczy. Trzeba jeszcze umieć przebaczać sobie samemu. I żeby wiedziały, że Ja jestem tu... Zawsze."

sobota, 22 marca 2008

z przymrużeniem oka :)

Ponieważ bycie poważnym bywa nudne, życzę Wam: klik

piątek, 21 marca 2008

z dziką rozkoszą...

    ... zostawiłam dzisiaj perfidnie ślubnego z zakupami, obiadem, domem i draniem, sprzątaniem, reklamacją dekodera i jeszcze wieloma innymi sprawami i zrobiłam sobie dzień wolności od bycia mamą - i poszłam w świat.
No w świat to co prawda nie tak całkiem, ale przy byciu mamą pełnoetatową drania, każde wyjście samej sprawia mi rozkosz, a pójściem w świat jest już każde przekroczenie progu mieszkania.

Rozkosz co prawda sprawia mi ostatnio dziwnie wiele rzeczy...

No tak... znaczy rozpustna byłam dzisiaj bardzo... Kosmetyczka, droga moja teściowa, kawka, chilijskie, paluszki krabowe... Tych ostatnich to było nawet wiele. Hm... dlaczego ja tak bardzo lubię paluszki krabowe? Sama nie wiem... One w sumie to smak mają taki dość specyficzny... A ja je po prostu uwielbiam i przy nich w bestię żarłoczną się zmieniam. Mmmmm... zwłaszcza jak do nich coś wytrawnego jest...

Taaak... a teraz wróciłam i... jest mi bardzo dobrze, ponieważ po takim dniu odpoczynku i ploteczek, drania kocham jakby bardziej, on sam jakby grzeczniejszy, a ślubny jakby bardziej świadomy mojej spokojnej, nudnawej i bez obowiązków codzienności... i pełen podziwu, że od trzech lat daję sobie z tym wszystkim radę :)

czwartek, 20 marca 2008

oddech

    Wreszcie chwila oddechu dla mnie. Takiego absolutnego... Z kawą i ciastem - odrobina grzechu nie zawadzi. Co więcej, należy się nawet.
Drań spędza miło dzień u najszczęśliwszej, do której klasycznie się wprosił. Ja zaraz wybieram się spacerkiem po niego... Ale na razie jestem sama ze sobą i ze swoimi myślami. Spokojna, uspokojona już. Emocje rozemocjonowane jeszcze, ale jakby właściwy tor wyczuły. Werbalizacja myśli swoich pomagała mi zawsze. Pomogła i tym razem...
Jutro mąż mój własny i osobisty już będzie w domu. Mamy zatem kilka dni dla siebie. Potrzebuję ich. Bardzo. On chyba również, ponieważ dzisiaj od rana odczytuję coraz to nowe zapytania i informacje. A to o prezencie, a to o wyjściu na koncert, a to o planach, o których nic więcej powiedzieć nie chce.
Dobrze mi. I tak spokojnie...

wszystko w normie, znaczy...

    ... nie ma to jak zostać obudzoną o szóstej rano przez własne dziecko, które ma silną potrzebę... obejrzenia bajki o dinozaurach.
Nie ma to jak usnąć ponownie i zostać obudzoną przez własną teściową drogą, która dzwoni z problemami faktycznymi i niemałymi, ale woli sprawę przez godzinę telefonicznie roztrząsać i przyjechać do siebie nie zezwala... a mimo to pomocy oczekuje...

Jakby to powiedzieć... o ile wczoraj stałam obok siebie, dzisiaj jestem w sobie. No i nawet wszystko jak moje już wygląda.
Tylko ciasno mi jakoś tak trochę w tym ciele moim, ponieważ razem ze mną wskoczyły w nie upór i... No właśnie i to coś.... co sprawia, że szybciej chodzę i myślę błyskawicznie.

środa, 19 marca 2008

nie ja

    Dziwny mam dzisiaj dzień. Nic mi nie pasuje od rana - ani włosów ułożyć nie mogłam, ani nie mogłam się umalować. Nawet ubrania jakby nie moje...  
Cały dzień mi dzisiejszy nie pasuje... Jakiś taki jak nie mój...
Czuję się, jakbym stała obok i obserwowała obcą sobie osobę.

I ten śnieg dzisiaj mnie... dobił...

poniedziałek, 17 marca 2008

nocne rozmowy kobiece o zakochaniu

    Właśnie starannie okryłam kołderką drania, który już smacznie spał. Zaparzyłam sobie dzbanek herbaty jaśminowej i włączyłam komputer, podstępnie wyłączony przez ślubnego, kiedy draniowi czytałam bajkę.
Właśnie się wygodnie usadowiłam przed, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Niedziela, późny wieczór - taki na granicy nocy już prawie...
- Zakochałam się - powiedziała na mój widok rozpromieniona Ona, kiedy wyszłam do przedpokoju zastanawiając się, co się stało, że Ona tak późno, bez zapowiedzi, sama pokonując kilometrów sto... Ale to "zakochałam się" niejako wyjaśniało wszystko...
Mąż mój własny i osobisty stał równie zdziwiony jak ja, czekając cierpliwie na mokrą kurtkę, która Ona mozolnie zdejmowała. Potem wyjął z lodówki ser pleśniowy, otworzył butelkę i szeptem zapytał, dlaczego nie mam normalnych koleżanek.
No jak to nie mam? Mam. Same normalne. Chyba...
- No to zaczynamy? - zapytałam wchodząc do pokoju naszykowana na debatę nocną pełną za i przeciw, gotowa na dyskusję serca i rozumu oraz pewna, że dyskusja owa niczego nie zmieni, ani niczego nowego nie wniesie.
- W zasadzie to jeszcze nic. Nic kompletnie. To znaczy nic namacalnego. A tego nienamacalnego stało się tak dużo..., tak dużo, że... Normalnie mrowi mnie skóra i aż się boję pomyśleć, co się wydarzyło już i co się wydarzy jeszcze! No i poza tym to się zakochałam.
- Na nowo w tym, co to ma taką samą obrączkę jak ty? - Taaaak... jak ta głupia zapytałam... Aż sama się siebie przeraziłam. Przecież oczywiste, że nie w nim! Pytam jak nawiedzona i bezmyślna. Ona popatrzyła na mnie jakby mnie pierwszy raz widziała z niedowierzaniem wielkim i po kilku chwilach zapytała, skąd mi się wziął nagle taki racjonalizm. Sama nie wiem skąd. Jakoś tak się pojawił nagle i tak na przekór sytuacji chyba. Świadom jednak swojej niklej asertywności nie odzywał się już zbyt często... A Ona całą noc opowiadała mi o swoich emocjach i emocjach i o emocjach. O motylach, o arytmii, o szybszym oddechu... A ja słuchałam i nie wierzyłam i emocje sobie przypominałam własne i tym palcem serdecznym po tym kieliszku wodziłam i wodziłam...
- Wiedziałam, że mnie zrozumiesz i nie zapytasz "a po co ci to" - powiedziała Ona przy porannej kawie. Bardzo wczesnej i bardzo mocnej. Takiej, co to niemal gęsta i w małej filiżance. - Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym mieć to twoje opanowanie i pewność... - dodała Ona stając po szóstej rano w drzwiach wyjściowych.
"Nawet nie wiesz, jak bardzo ci zazdroszczę..." pomyślałam zamykając je za nią.
                                                       ***
Wzięłam się dzisiaj za przesadzanie kwiatów, przestawianie mebli, przebrałam zawartość szaf, skręciłam dużą półkę stojącą do kuchni, poprzestawiałam całe szkło i trzy serwisy obiadowe, poprasowałam, wysprzątałam kuchnię, przetarłam parapety, dwa razy wyszłam po zakupy...
Ledwo mogę się ruszyć, boli mnie wszystko, jestem padnięta i niestety nadal mam to męczące mnie poczucie, że po raz pierwszy z przyjaciółką szczera do końca nie byłam. Ale i to poczucie blednie przy paskudnej świadomości... że ja jej zazdroszczę prawdziwie...

niedziela, 16 marca 2008

mężusia dylematy

mężuś: A co ty tak ostatnio cała na czarno się ubierasz?
Ja: A bo mnie tak jakoś naszło.
mężuś: No to faktycznie zmęczona jesteś, bo normalnie bym usłyszał, że nie masz się w co ubrać i dlatego...

                                     ***

mężuś: No to kiedy mi wreszcie pokażesz to, co ostatnio kupiłaś? Bo tak mówisz i mówisz, ale nie pokazujesz.
ja: Zaraz wam pokaże.
mężuś: A to dziecko też widzieć może? A to szkoda...

piątek, 14 marca 2008

rozluźnione myśli

    Wykąpana, pachnąca, zrelaksowana, w szlafroczku... Taaak: w szlafroczku - nie szlafroku... Podchodzę do lodówki, otwieram, wyjmuję oszronioną butelkę z cabernet sauvinion, nalewam do pękatego kieliszka, który momentalnie robi się spocony na zewnątrz... Mmmm... takie lubię najbardziej... Idę do pokoju, siadam obok męża, który akurat nabywa różne różności przez internet. Osobisty odwraca się, przytula mnie, zerka na wino, na mnie, z uśmiechem i lekkim zdziwieniem stwierdza: " mam nadzieję, że to dla przyjemności..."
A tak... Tak właśnie - dla przyjemności. Jestem po dniu relaksu pełnego i odpoczynku i niejakiej wolności od codziennych obowiązków. Myśli mam rozluźnione i poluzowane. I jest mi dobrze...
Chociaż... byłoby mi nieco lepiej, gdyby osobisty jutro do pracy nie jechał (po dniu urlopu w dniu dzisiejszym). Ale jakoś mi się dzisiaj nie chce zgłębiać natury męskiej... Nie teraz... Mam zbyt rozluźnione myśli. I one luzują się dziwnie bardzo i dziwnie chętnie. I powiem szczerze, że jest mi z tym... zadziwiająco dobrze!...

czwartek, 13 marca 2008

źle się dzieje w państwie duńskim...

    ... co wyczuwam bardziej podskórnie, niż namacalnie...

Poza tym ciśnienie leży. Ja jeszcze siedzę... Leży natomiast obok mnie praca dotycząca postaci diabła w literaturze. I nawet kawa nie pomaga mi w koncentracji. Kolejna w dniu dzisiejszym. Któraś... Dokładnie która nie pamiętam...
Bo mnie tak naprawdę wcale nawet koncentrować się nie chce. Wręcz przeciwnie. Marzy mi się dekoncentracja zupełna. Taka myśli rozsadzająca w ich zarodku... klik

wtorek, 11 marca 2008

życie niczym Rejs

    Przyszedł do mnie dzisiaj uczeń na korepetycje. Pełen wiary w swoją wiedzę. Maturzysta. Dumny, głośny, przebojowy. Zbuntowany. Wiedzę swoją przyszedł potwierdzić, bo rodzice nakazali.
Wiedzę... hm... dobrze, że wiara jego w wiedzy posiadanie tak wielka! Tyle jego, ponieważ z błędu o jej rzekomym wielkim zasobie wyprowadzić młodego nie zdołałam. Nasza rozmowa wyglądała mniej więcej tak: klik i on osobiście jest z niej dumny.

Ciekawa jestem ciągu dalszego, ponieważ i w jego rodzicach wiara wielka... Ich argumenty wyglądały bowiem mniej więcej tak: klik...

I to się nazywa wierzyć w siebie i swoje dziecko!!

kłamstwo

    Wczoraj byłam z draniem na wizycie kontrolnej u jego pani doktor. Tłum... no dziki prawie. Czekam na naszą godzinę, wchodzi ojciec z dzieckiem przed nami do gabinetu, my szykujemy się powoli stając bliżej drzwi. Nagle na mój ruch ku drzwiom zrywa się z ławki pani, która do tej pory siedziała tyłem do nas przy gabinecie zabiegowym i pyta, czy może wejść przede mną, bo zapomniała o coś spytać. No jeśli zapomniała, niech wejdzie... Zdziwił mnie jednak brak recept w jej dłoni i dziwna mina dzieci, z którymi ona była. Stoimy zatem już tłumem przy gabinecie - ja z draniem, najszczęśliwsza, która nam towarzyszy, owa pani i jej dwoje wnuków. Pani staje się z minuty na minutę gadatliwa coraz bardziej, dzieci natomiast mają coraz mniej pewne miny, coraz bardziej opuszczone głowy, pani zaczyna mamrotać o swoim zapominalstwie, sytuacja staje się coraz bardziej dziwna. Pani stara się podtrzymać ze mną konwersację i po raz kolejny mówi, że już tu była, ale zapomniała o jednej rzeczy i mało czasu zajmie, że ona musi, że zada jedno krótkie pytanie... Każe dzieciom to potwierdzić. Dzieci kiwają główkami nie podnosząc ich. Najszczęśliwsza na to rzuca już zniecierpliwioną uwagę, że pytanie może być i krótkie, ale odpowiedź na nie przy dwójce dzieci będzie zapewne długa.
Patrzę zdziwiona na jedną i na drugą i tak nie do końca rozumiem, o co chodzi w tym wszystkim.
Ale czemu niby mam nie dać kobiecie wejść do gabinetu zapytać się...? Pani wchodzi, dzieci mają siedzieć na ławkach i czekać na nią grzecznie, jednak już od drzwi się odwraca i dzieci przyzywa gestem do gabinetu.
Po minucie drzwi otwierają się nagle i mocno zirytowana pani doktor, która jest ostoją spokoju mówi owej kobiecie, że gdyby ją o przyjęcie dzieci poprosiła, na pewno by je przyjęła, ale ponieważ postanowiła okłamać ją oczerniając panie z rejestracji, które rzekomo kart nie wyciągnęły, nie ma zamiaru tej rozmowy kontynuować.
Zszokowana wchodzę do gabinetu z draniem. Zdrowy jak wieloryb. Na szczęście w oskrzelach już czysto, gardło jaśniutkie.
Po wyjściu z gabinetu widzę na korytarzu ową panią siedzącą z dwójką dzieci, które główki mają spuszczone niemal do samej podłogi. Kobieta robi wszystko, aby na nią nie spojrzeć... Czekają do innego pediatry, pani ponoć uprosiła kulturalnie.

Zastanawiam się jednak nad sensem kłamstwa w tej konkretnej sytuacji. Nie chcę się bowiem rozwodzić nad kłamstwem jako takim, bo mam na jego temat swoje zdanie, którego nie zmienię nigdy.
Poszła kobieta z dziećmi do lekarza. Dzieci wyraźnie chore. Widać, że źle się czują - w takim wypadku zawsze jakiś lekarz dziecko przyjmie. Zwłaszcza, kiedy w powiatowym szaleje zapalenie oskrzeli. Dzieci chore, zmęczone, rozgorączkowane, zagubione dodatkowo w sytuacji mało dla nich komfortowej - niepewne, czy pani doktor przyjmie, czy ludzie wejść pozwolą, czy kłamstwo przejdzie... Właśnie... czy uda się tym razem okłamać. Dzieci najwyraźniej były świadome zamierzenia swojej babci, co potwierdziły tym, że na nikogo od samego początku nie śmiały spojrzeć.
Ale jak długo będą się jeszcze wstydziły? Kiedyś przyjdzie taki dzień, że babci się tym sposobem uda coś uzyskać i wtedy mogą zmienić zdanie...
Brzydzę się kłamstwem bardzo. Takim mówionym w żywe oczy przy jednoczesnym robieniu z siebie ofiary zwłaszcza. A takim wkładanym w usta dziecka - najbardziej.

poniedziałek, 10 marca 2008

Dzika Kobieta...

    ... jest w każdej w nas.
Jest również ponad archetypami tworzonymi przez rożne kultury.
Każda z nas potrafi odnaleźć ją w sobie i zrozumieć. Każda - bez względu a to, pod jaką szerokością geograficzną żyje, jaki ma zawód, wykształcenie, światopogląd. Bez względu na to, jak wygląda jej życie.
Kim zatem jest Dzika Kobieta?
Przede wszystkim kobietą, która stale biegnie przed siebie. Biegnie jednak z zamkniętymi oczami kierując się jedynie zmysłami wewnętrznymi. A zamyka oczy świadomie, nie chce bowiem dać się omamić pozorności i ułudzie świata. Kieruje się głosem wewnętrznym, wewnętrznymi zmysłami i... marzeniami, dla których jest gotowa na wszystko.
Jest gotowa na wszystko i potrafi zdobyć wszystko dzięki sile danej jej przez naturę. Bez strachu i wstrętu przecież patrzy na krew, rodzi dzieci, szykuje przed złożeniem do grobu. Potrafi przy tym mówić o swoich uczuciach, otaczać opieką i jednocześnie stawać w obronie, przeciwstawiając się złu, przemocy, łamaniu praw naturalnych.
Dzika Kobieta potrafi czytać z mimiki twarzy, gestów, tonu głosu, wyczuwa każdą zmianę nastroju drugiego człowieka, potrafi wczuć się w pragnienia chorego, bezbłędnie odczytuje potrzeby małego dziecka, umie zrozumieć potrzeby zwierząt.
To wszystko natomiast potrafi dzięki intuicji i wrażliwości, które nie zostały w niej zabite w trakcie rozwoju cywilizacyjnego.
Dzika Kobieta to wolna, silna, wrażliwa, wiedząca La Loba, która obecnie jest nadal przewodniczką (rodziny) - dumną, odważną i pewną siebie, która dla własnego stada jest gotowa na największe poświęcenie.
I mimo, że świat domaga się od nas coraz większego poświęcenia, dokłada nam obowiązków, odziera z pragnień, wbija w konwenanse i tryby, musimy dbać o to, by zachować w sobie wrażliwość, odwagę wyrażania pragnień i intuicję. Bez nich będziemy bowiem pozbawione czegoś najcenniejszego, co kiedyś zostało nam dane.

Na podstawie "Biegnącej z wilkami" Clarissy Pinkola Estes

niedziela, 9 marca 2008

(nie)grzeczne dziewczynki

    Dzisiaj coś z maila... na wieczorowo.
Tylko hm... no niestety, wychodzi, że ja jednak jestem... no i tu zrobię wielkie ups...!

"GRZECZNE dziewczynki rozpinają kilka guziczków gdy jest gorąco.
NIEGRZECZNE dziewczynki rozpinają kilka guziczków żeby zrobiło się gorąco.

GRZECZNE dziewczynki robią kurczaka na obiad.
NIEGRZECZNE dziewczynki dokonują rezerwacji.

GRZECZNE dziewczynki rumienią sie podczas scen łóżkowych w filmach.
NIEGRZECZNE dziewczynki wiedzą że mogłyby zrobić to o wiele lepiej.

GRZECZNE dziewczynki nigdy nie prześpią się z szefem.
NIEGRZECZNE dziewczynki też nigdy tego nie zrobią, chyba że jest bardzo,bardzo bogaty.

GRZECZNE dziewczynki wierzą że nie są w pełni ubrane bez naszyjnika z pereł.
NIEGRZECZNE dziewczynki wierzą że są w pełni ubrane TYLKO w naszyjnik z pereł.

GRZECZNE dziewczynki kochają włoskie jedzenie.
NIEGRZECZNE dziewczynki kochają włoskich kelnerów.

GRZECZNE dziewczynki wolą misjonarską pozycję.
NIEGRZECZNE dziewczynki robią to, fantazyjnie odgrywając "dziewicę"

GRZECZNE dziewczynki w podróż pakują szczoteczkę do zębów.
NIEGRZECZNE dziewczynki pakują gumę.

GRZECZNE dziewczynki oszczędzają pieniądze na czarna godzinę.
NIEGRZECZNE dziewczynki oszczędzają pieniądze na garsonkę z Chanel.

GRZECZNE dziewczynki posiadają tylko jedną kartę kredytową i rzadko jej używają.
NIEGRZECZNE dziewczynki posiadają tylko jeden biustonosz i rzadko go używają.

GRZECZNE dziewczynki zakładają wysokie obcasy do pracy.
NIEGRZECZNE dziewczynki zakładają wysokie obcasy do łóżka.

GRZECZNE dziewczynki myślą że biuro jest niewłaściwym miejscem na romans.
NIEGRZECZNE dziewczynki uważają, że NIE MA miejsca, które nie byłoby odpowiednim miejscem na romans.

GRZECZNE dziewczynki piszą list kondolencyjny.
NIEGRZECZNE dziewczynki poślubiają wdowca.

GRZECZNE dziewczynki zdobywają akcje.
NIEGRZECZNE dziewczynki zdobywają maklerów giełdowych.

GRZECZNE dziewczynki zbierają jedwabne koszulki.
NIEGRZECZNE dziewczynki zbierają szyfon misiów.

GRZECZNE dziewczynki zawsze mówią NIE.
NIEGRZECZNE dziewczynki zawsze mówią KIEDY.

GRZECZNE dziewczynki nigdy nie robią "tego" na pierwszej randce.
NIEGRZECZNE dziewczynki czekają z tym, aż zobaczą jakim samochodem jeździ."

piątek, 7 marca 2008

o dobrym humorze, przepowiedni i strasznych oczach z muzyczką w tle

    Przepowiednia czy wróżba może człowieka dopaść wszędzie. No człowieka każdego to może i nie, ale mnie na pewno...
Idę sobie dzisiaj do biblioteki, a tu ni z tego ni z owego dopada mnie Cyganka i to nie ta etatowa, ale jakaś inna. Aż się zadziwiłam! Nie dość, że mnie dopada, to jeszcze koniecznie chce mi o mnie to i owo powiedzieć. Toż ja jej tłumaczę, że nawet ona mnie ogarnąć nie zdoła, ale ona jakaś taka uparta była... Niech więc mówi - co jej mówić mam nie dawać?... To ona mi oczy mydli tym i owym - one chyba tak muszą, ale nie pierwsza to Cyganka w moim życiu, więc jej mówię, że albo szczerze i po konkretach poleci, albo czasu nie mam.
Ha! no i się zaczęło... To, że będę mieć dwóch mężów, wiem od dawna i od każdej Cyganki. Wiem z horoskopu astralnego i wiem od magicznej. Magiczna to nawet twierdzi, że ten drugi to jakiś z drogi będzie. Cokolwiek to znaczy... A znaczy ponoć tyle tylko, że nie z powiatowego. No ale tego, że ten on z drogi to będzie mieć... oczy czarne, to magiczna mi nie powiedziała. A Cyganka a i owszem. I on taki cziornyj ma być i taki dziwnyj i taki... strasnyj! Normalnie: klik!
Ha! jak taki dziwnyj i taki strasnyj tu się zjawi, to zapewne się dowiem, bo będzie to wydarzenie na skalę powiatowego. A ponieważ ja lubię takie oczi cziornyje i takie strasnyje, to jak i krasnyj będzie, to faktycznie kłopoty być mogą... Wtedy to bowiem i mąż własny i osobisty strsnyj też być może... No i jemu oczy z niebieskich się cziornyje zrobią i strasnyje... I pewnie Cyganka mu mnie nie wytłumaczy...
No i tak mnie ta Cyganka rozbawiła tymi cziornymi oczami i humor mi znakomity załatwiła na dni kilka...
No i rozśpiewała mnie na resztę dnia...
oczi cziornyje, oczi dziwnyje, oczi strasnyje, strasnyje i priekrasnyje tartarariralalalila

PS. Dobrze, że żadnego z cziornymi oczami w bibliotece nie spotkałam, bo pewnie byłby to humanista - a ten to na pewno byłby i dziwnyj i strasnyj!! Zwłaszcza jakby zdobył jakiś cenny dla niego wolumin :)

czwartek, 6 marca 2008

zaplanowane zakupy...

    ... pani miała jeszcze dzisiaj rano. Ha! pani dokładnie wiedziała, co kupić chce! Pani sobie bowiem wcześniej przyuważyła w sklepach to i owo, a dzisiaj poszła w konkretnym kierunku i celu. Taaa...
Pani potrzebuje białe bluzki koszulowe do pracy i - o dziwo! - takie właśnie pani znalazła... Tak jak i znalazła pani ten satynowy żakiet z paseczkiem srebrnym i tą zabójczą seledynową torebkę i jeszcze kilka innych cudeńków...
Zostawiła zatem pani dzisiaj dwulatka byłego w objęciach najszczęśliwszej i pognała na zakupy. I spotkała pani ekspedientkę, która się po pół godzinie panią nie załamała...
Pani bowiem przymierzyła ze dwadzieścia bluzek białych. Najróżniejszych. Z krótkim rękawem, z długim, z plisami, z falbanami, z patkami, z różnościami... Przymierzyła pani kilka czarnych żakietów. Obejrzała pani całe mnóstwo torebek seledynowych, czerwonych, pomarańczowych. Mając oczywiście wszystko upatrzone wcześniej i niemalże wybrane...
Pani dokonała zakupu... A jakże! Pani by po tylu męczarniach nie kupiła niczego? Pani kupiła... czarną bluzkę absolutnie koszulowej nie przypominającej, fioletowy żakiet oraz czarną torbę.

No... tylko pani dalej nie ma się w co do pracy ubrać... klik

gdy mistrz odchodzi

    Chwila odpoczynku w ciągu dnia. Biorę kawę (czarną, mocną, gorącą) i siadam przy komputerze. Chwila relaksu... Były dwulatek zajęty bajką, chwila dla mnie. Tylko. Taka, kiedy można coś ciekawego przeczytać i przejrzeć najświeższe informacje. Włączam wiadomości... Gapię się bezwiednie... Kawa stygnie, a ja bezwiednie gapię się dalej...
Boli mnie... świadomość. Tak. Nie serce, nie dusza, nie miłość własna, zwana egoizmem - świadomość. Świadomość straty i powolnego odchodzenia autorytetów... Nikt tej luki nie wypełni. W moim poczuciu i dla mnie... Dużo bardziej wolałam patrzeć, słuchać, odbierać całą sobą słowa, dykcję, grę, postać, urok przedwojennego stylu bycia. Dużo bardziej, niż to, co obecnie można zobaczyć i usłyszeć...
Ostatnio tak bezwiednie i wcale nieżałobnie, ale świadomie gapiłam się w ścianę, jak dotarła do mnie wiadomość o Aleksandrze Bardinim... Dzisiaj jednak moja świadomość jest dojrzalsza i bardziej świadoma... i boli przez to bardziej...

środa, 5 marca 2008

mniej mnie

    Zagłębiłam się ostatnio w fantastykę. Zagłębiłam, wtopiłam, wsiąkłam...
Właśnie zaczęłam kolejny cykl. Kolorem magii się zaczynający.
I jak tu się temu kolorowi i tej magii nie poddać?... Nie da się. Tak zwyczajnie i tak po prostu się nie da.
I dlatego mniej mnie tu...

wtorek, 4 marca 2008

Pani...

    ... poszła sobie włosy umyć. No... powiedzmy, że to rano było. Pani wskoczyła pod prysznic, olejkami i balsamami się umyła, wygrzała, zrelaksowała. Potem pani prawie ugotowana (bo pani o tej porze roku to niemalże we wrzątku się myje) wsmarowała w siebie różne różności i rozmaite mazidła oraz pachnidła. Tyle że pani zdążyła szlafrok założyć, sąsiad do drzwi zastukał, aby mu klucz od strychu pożyczyć.
No głupio nieco zapewne pani w tym szlafroku wyglądała... bo sąsiad stwierdził, że pani niedogrzana taka...

Sąsiad właśnie przed chwilą chyba już szósty raz dzisiaj z jakąś wielce ważną sprawą przybiegł.
Albo myśli, że celem mojego życia jest biegać w szlafroku, albo (co gorsza) sprawdza, czy już się zagrzałam...

poniedziałek, 3 marca 2008

mężuś i gwiazdy

    O zobacz - powiedział wczoraj mężuś - gwiazdy są. Aż dwie rozpoznałem. Muszę chyba zacząć prognozy pogody oglądać... Ha! a może nawet by i człowiek wysłał tego smsa? Tak byśmy sobie popatrzyli jeszcze na tą w kusej spódniczce?...O i ten też jest. To on jest gwiazdą? Hahhahahhaa nigdy nie przegrał, a tutaj ma już dzisiaj szansę nawet... No nie... nie odpadł? Jak to możliwe? Widać chłopaki z zespołu szybko łapią, jak się smsy wystukuje. No i wiedziałem, że ten wyleci - jego nigdzie nie chcą, bo on w jakimś serialu ponoć małżeństwo rozbija...
No ale zostaw to, nie wyłączaj, to całkiem życiowy program!

... znaczy się wczoraj mężuś probował obejrzeć coś, co programem publicystycznym, czy informacyjnym nie było...

hm...

    Tydzień zaczął mi się ciekawie. Bardzo ciekawie nawet... Drań zafundował sobie bowiem zapalenie oskrzeli.
Co prawda w czwartek oświadczył, że chce iść do swojej pani doktor, bo ma grypę, ale został przez nas zignorowany. Myśleliśmy, że to fantazja dziecka... A tu jednak musiał się źle czuć już wtedy.

Hm... chyba nie lubię poniedziałków...

niedziela, 2 marca 2008

damsko-męskie i małżeńskie

ja: Dzisiaj opublikuję nasze rozmowy.
mężuś: Które?
ja: Wszystkie.
mężuś: Zamkną nas...

                      ***

mężuś: Nie bierz się za zmywanie, zaraz to zrobię.
ja: A czy ja na głupią wyglądam?

                      ***

ja: Dolejesz mi wina?
mężuś wychodzi z pokoju
ja: Nie wziąłeś kieliszka...
mężuś: Idę po butelkę - co będę biegał w te i we wte...

                      ***

mężuś: Tęsknię bardzo za wami w ciągu tygodnia.
ja: I?
mężuś: Może rzucić to wszystko i pojechać w Bieszczady?

                      ***

ja: I co mama mówiła?
mężuś: Nic. O drania pytała.
ja: I co powiedziałeś?
mężuś: Prawdę.
ja: To znaczy co konkretnie?

sobota, 1 marca 2008

gdyby nie

    Sobotnio, weekendowo... trochę bardziej uroczyście, niż zwykle. Ciasto pachnie miło, a ja popijam małymi łyczkami ulubione wino. Chłopaki bawią się kolejką, klockami, erką i ludzikami.
"Wiesz, że masz odruch obrysowywania serdecznym palcem wierzchu kopulastego kieliszka do czerwonego wina?" zapytał mężuś. Nie wiedziałam. Faktycznie... mam taki odruch. Lubię obrysowywać tę gładką krawędź. Lubię gładkie krawędzie najwyraźniej...
Gdyby nie ten potworny ból głowy, który pojawił się znikąd koncentrując całą swoją siłę w źrenicy mojego lewego oka... Gdyby nie ten wiatr co to właśnie szarpie mi róże i dzikie wino na balkonie... Taak... gdyby nie to, byłoby miło ogromnie... klik