niedziela, 6 maja 2012

wracam do żywych, chociaż cały czas tu jestem i nigdzie nie poszłam

    Tak. Wchodziłam na zaprzyjaźnione blogi, czytałam i cieszyłam się, że życie wokół trwa, a moja osoba jest tylko jedną z wielu. To pozwalało przez ten czas nabrać dystansu do siebie i świata. Ale przede wszystkim dało pewność, że świat się nie skończył. Chociaż o tym, że świat trwał i miał się dobrze dał mi organoleptycznie i jasno do zrozumienia powrót po zaledwie kilku dniach do pracy. Po pierwsze wszyscy współpracownicy, którzy obecni byli przy mnie na pogrzebach, kazali sobą dysponować do ewentualnej pomocy, odbierali odpowiedzi na smsy przysyłane nad ranem i dzwonili po kilkanaście razy dziennie, żeby upewnić się, że mam zmysły na swoim miejscu, zaczęli zachowywać się normalnie i zgodnie z zasadami miejsca, w którym współistniejemy przez wiele godzin dziennie. Po drugie okazało się, że jednak istniałam w innym wymiarze, a po powrocie czekają na mnie decyzje. I nie należą do łatwych. Ale to dobrze. Pamiętam "Bema pamięci żałobny rapsod". Wychowałam się na Norwidzie, bo mój rodzic płci męskiej cenił go ogromnie i zaliczał do kanonu nadkanonicznego. Teraz uśmiecham się, bo ułatwił mi sprawę... nad niektórymi aspektami naszego życia trzeba po prostu przejść do porządku dziennego. Tydzień temu rozkleiłam się, ale jakoś skleiłam się szybciej niż powinnam. Gdzieś te geny tatowe jednak tkwią i kpią ze mnie... Trzy tygodnie w pracy minęły jak zaledwie jeden. Aż mnie przerażenie ogarnęło, kiedy uświadomiłam sobie, że jesteśmy właśnie po weekendzie majowym. Nie... nigdzie nie byliśmy. Po prostu urządzamy mieszkanie. Teraz. Tak, teraz. To najlepsze, co mógł mi w obecnej sytuacji zorganizować ślubny. Przyznaję, że wybór glazury i terakoty, kształtu frontów, koloru fug to zaledwie pikuś wobec decyzji gdzie i na jakiej wysokości ma być gniazdo elektryczne, czy zmywarka ma mieć opcje dodatkowe i jakiego rozmiaru należy nabyć baterie. Ale na pewno przekierowuje myśli w tak wiele stron, że ze zmęczenia nie mam siły już się zastanawiać nad kwestiami natury bardziej niż filozoficzna. Kolor mebli do całego mieszkania wyklarował się sam, kiedy poszliśmy do sklepu z czterema piętrami tego towaru. Okazało się, że calvados spełnia moje marzenia. Ślubny śmieje się co prawda twierdząc, że tego był pewien chociażby ze względu na moje ulubione sceny z Remarka. A niech się śmieje. Nigdy nie ukrywałam, że lubię calvados również w formie napoju. Wybrane są nawet naczynia i zastawa, wymierzone drzwi wejściowe i zatwierdzony projekt kuchni. Dzisiaj wybierałam kwiaty na balkon. Wiem, że postawię je na nim dopiero za miesiąc, ale przecież miesiąc minie szybko. Ogólnie czas mija szybko. Wokół maj, a mnie wydaje się, że powinien być dopiero przełom stycznia i lutego. Ale to też optymistyczna strona czasu - ten rok minie szybciej, niż myślałam. Za dwa tygodnie zaczynam zjazdy w Collegium Civitas. Jeszcze nie myślę o zmęczeniu. Do końca czerwca mam pracujące weekendy, na tygodniu uczelnia. Drań cieszy się, bo w piątki będzie hasał po stolicy. Ja też się cieszę. Ku zgorszeniu niektórych maluję paznokcie krwistoczerwonym lakierem, a dzisiaj wróciłam do zielonej torebki. Reszta jest czarna. Poza myślami, włosami i jeszcze kilkoma innymi elementami mnie. Chyba wracam do asertywności i muszę przyznać, że moja asertywność potrafi przeradzać się w agresywność, jeśli zajdzie taka potrzeba.
Co jeszcze mogę napisać w tym zdecydowanie zbyt długim poście? Nie wiem. Jeśli napiszę, że nic, to i tak nie uwierzycie. Jeśli napiszę, że bez zmian, nie uwierzycie również. Jeśli napiszę, że wiele i w wielu aspektach - pomyślicie o negatywach. A ja staram się optymistycznie iść dalej. Nie brnę. Nie stoję w miejscu. Planujemy drugie dziecko. Wiem, że nie należy planować, tylko je po prostu mieć, ale w mojej sytuacji muszę najpierw wykonać całą serię badań. Wśród nich muszą znaleźć się markery nowotworowe. Badania wyjdą doskonale i prawdopodobnie nie muszę ich robić, ale czemu nie dać zarobić państwu i zmusić kilku pracowników do ślęczenia nad próbkami? Co jeszcze? Ano jeszcze planujemy tradycyjnie wyjazd nad morze. Ustka, albo Sopot. Decyzja jeszcze nie zapadła. Drań rośnie i każdego dnia jest większy. I jakiś taki mądry jest. Z przyjemnością go słucham i ze zdziwieniem stwierdzam, że jest klonem swojego ojca.
Od środy wracam na kurs prawa jazdy, który musiałam przerwać, zanim dobrze zaczęłam. Czytam. Teraz "Polactwo". Wcześniej "Grę anioła" i "Noc morderców". Jest dobrze.