poniedziałek, 29 czerwca 2009

facet w wieku, czyli jak być jędzą

- Moja córka ma chłopaka - dramatycznie oświadczyła Anka, przybierając pozę nieco przerażonej mamuśki i jednocześnie robiąc buzię w ciuk, sygnalizując, że nie wie "co z tym fantem zrobić".
- Nooooo - orzekłam idiotycznie, a moje nad wyraz wymowne stwierdzenie dotyczyło zarówno faktu, że zapięłam na się dżiny w rozmiarze 36, a takie nosiłam ostatnio na pierwszym roku studiów, jak i faktu, że będąc w owym magicznym wieku lat osiemnastu, którego właśnie doświadcza jej córka, też miałam chłopaka i nikt nie robił z tego halo i to normalne jest. Ciuk Anki się wydłużył. Coś tam sarknęła, że "zobaczę" - no zobaczę i to niejedno, ona też i co wobec tego, ha? Za to jak tylko do niej wtaszczyłyśmy się, bo pani musiała jeszcze nabyć arbuza o wadze siedem i pół kilograma, Anka jak nawiedzona rzuciła się do komputera, odpędzając od niego drugą z córek, która namiętnie zabijała jakieś monstra.
- Nooooo? Zobacz! - pokazała mi jakąś twarz na n-k.
- Urodziwy to on nie jest i trochę staro wygląda... - się mi wyrwało znaczy, ale nastolatek prawdziwie dziwną urodę ma.
- Bo on stary jest! W twoim wieku jest - tutaj to już zdecydowanie Anka przegięła. W moim, to wcale nie znaczy, że stary przecież. Z mojego punktu widzenia, to on nawet zbyt młody i pozbawiony doświadczenia życiowego - a niech będzie, że tak ładnie to nazwę. I wtedy furię zobaczyłam i usłyszałam, że jak jeszcze raz powiem, że to gówniarz (chociaż niczego takiego nie powiedziałam), to ona mi kawy więcej nie zrobi. No to nie powiedziałam... Kawa ważniejsza od jakiegoś tam.
- No i wyobraź sobie, że ten staruch w twoim wieku - Anka nadal przesadzała znacznie, podczas gdy ja kroiłam arbuza, zalewając sokiem cały blat i usiłując przenieść rozmowę na poziom: łyżeczką, widelcem, czy zębami brudząc policzki - zawrócił w głowie Ewie do tego stopnia, że ja już tego nie kontroluję.
- Aaaaaaa... - powiedziałam kolejne mądre coś - że niby ona to na poważnie wzięła, tak? - No błyszczałam po prostu. Intelekt na poziomie blondynki w wieku "nastolatka" z n-k. Brzydkiego w dodatku jak siedem nieszczęść. - Pokaż no go raz jeszcze - zawyrokowałam - musi w sobie mieć coś.
- Coś... - Anka zła jak osa nie ustępowała - to on może i ma, ale niech jej tego lepiej nie pokazuje - Anka postanowiła być wulgarną. Ale ponieważ ja miałam już widelec i arbuza, było mi to obojętne. Niech sobie będzie, jaka być chce. Ale ta się uparła na mnie i kontynuowała - No powiedz, że to normalne????
- Normalne to to nie jest, ale nie zmienisz niczego. - Udało mi się zbudować wypowiedź.
- Ale on stary jest! - uparła się jak nic ta kobieta... - I powiedz sama: czego ty nie masz, a ona ma! - tu Anka przegięła, ale postanowiłam się zastanowić - wulgarną być nie chciałam, bo nie lubię, więc myślałam intensywnie, aby coś znaleźć. Przecież wiadomo, że ja wypadam znacznie lepiej i w ogóle to porównanie bez sensu jest, ale czego się nie zrobi, aby Ankę uspokoić...
- Noooo... - normalnie mnie samą już to drażnić zaczęło, że taka elokwentnam - no ja nie mam hamulca w cynizmie i nie mam litości w rujnowaniu finansowym męża na...
- Bingo!! - krzyknęła niemalże Anka z iskrą w oku - umówię was jutro gdzieś, porozmawiaj z nią i wtłucz do mózgownicy, że fajnie być zołzą, to może on się wtedy zniechęci... - no dzień dobroci dla mnie jak nic z jej strony!

                                ****
- ... zołzowatość przychodzi wam z wiekiem przecież, więc ona nie ma szans... - zawyrokował ślubny. Nie ma to jak miłe słowa od męża wieczorkiem... A swoją drogą, faceci to jednak dziwny twór... Chociaż znam trzy związki z dużą różnicą wieku. Zanim się porozwodzili, stanowili baaardzo dobrane pary...

... uffff... nie lubię wkładać palców między drzwi... klik

damsko-męskie, czyli małżeńskie

ja: ty to mnie musisz lubić w czasie egzaminów, co?
ślubny: w ogóle jakoś cię lubię

                                ***

ja: wiedziałam, że tak to się potoczy!!
ślubny: bo ty... jesteś...wiedźma jesteś... miałem powiedzieć "czarodziejka", ale to nieładnie brzmi...

                                ***

ślubny: no i z czego to tak się śmieje ostatnio i śmieje i nawet się nie obrazi... a człowiek tak się stara i nic...

                                ***

ja: ooooo a co się stało, że postanowiłeś mi pomóc ścielić?
ślubny: przecież zawsze ci pomagam
ja: nieprawda! w tym tygodniu od dwóch tygodni mi nie pomagałeś
ślubny: no tak... racja... to było niemożliwe

piątek, 26 czerwca 2009

asany i kuszenie życiem, czyli ja naga

    Pani przeciąga się leniwie... Bardzo leniwie. Mięśnie bolą tam i ówdzie jeszcze, ale dzięki temu pani wie, że żyje, że jeszcze jest... panią... Nie wiem tylko, czy zrobić koci grzbiet i prychnąć niby od niechcenia, mając świat w poważaniu, czy z uśmiechem zawisnąć głową w asanie psa. Kusi i jedno i drugie. To drugie lepsze. W psie z głową w dół mogę mieć świat opływający i pędzący przed siebie beze mnie. Mogę go obserwować ze zdziwieniem i zupełnie bez zakłopotania.
- Będziesz naga? - zapytał zdziwiony lekko mąż mój własny i osobisty, kiedy założyłam dzisiaj letnią sukienkę na ramiączkach. Taaaak... Chcę być naga i taka jestem od zbyt dawna. Pies z głową w dół... Pomaga. Myśli krążą inaczej. Ziemia jest niebem, niebo też jest niebem. Po co mi napierśniki i gorsety?  Jest lato.  A bluzek białych zakładać teraz nie zamierzam. Czarne  też odłożyłam na dno komody. Kupiłam mateiał na kolejne sukienki. Łączki. Przywieram do ściany i odginam się, rozluźniam lędźwie, kręgosłup przyklejam idealnie... Co daje prawie perwersyjne uczucie przyjemności. Niebo jest niebem, ziemia nadal ziemią nie jest... I niech tak zostanie. klik

ona, czyli (chyba) ja

    Niebo w powiatowym jest pomarańczowo-różowe. Powietrze stoi w miejscu i nawet nie próbuje drgnąć. Róże pachną jak oszalałe. Mało kwiatów jeszcze, ale te, które są, nadrabiają intensywnością. Pelargonie zwisają coraz dłuższe i dłuższe i dziwnie pomarańczowe. Weszłam w inną kolorystykę. Opętał mnie pomarańcz i seledyn i biel. Gdzie ja? Nie wiem. Ta w seledynie i bieli to pani z innej bajki. Ale w bajce owej pachnie nadintensywnie i niebo nieco przeraża. Chmury stają się prawie fioletowe, ale nie grożą burzą. Latarnie uliczne na mojej uliczce już włączone. Cudne kule. Lubię je i tę pozorną ciszę i hałas dobiegający ze środka powiatowego deptaka. I pozorny bezruch. W tle klik, a w ręku ulubione i szron na szkle. Krople się materializują i spływają po cieniutkiej nóżce pokonując najpierw moje palce. Nigdy za nią nie trzymam. Zawsze za czaszę. Lubię pewne dotyki. Głaski są miłe, ale pozostaną tylko głaskami. Da się żyć bez nich. Pachnie mi latem. A to zapach miły dla mnie. Jutro drań ląduje u najszczęśliwszej i rodzica mojego płci męskiej. A my... my też lądujemy. W kilku miejscach naraz i na imprezie takiej bezdzietnej i przy dobrej muzyce, bez szykowania dań na ciepło. Jak ja lubię lato... Tylko dlaczego w to lato jakoś wkrada się niepostrzeżenie poczucie dorosłości? Nigdy go nie miałam w takim stopniu. Może nadania, stopnie, zobowiązania zaczynają docierać do mnie. A może czas odświeżyć miotłę i polatać tak po prostu? Jeszcze nie wiem. Na razie słucham, sączę, planuję, cieszę się i... nie... nie pocę się od parnego powietrza, czyli ta ona to jednak ja...

czwartek, 25 czerwca 2009

o znaczeniu znaków ze znakami w tle

   Ponieważ emocje chodzą u mnie parami, wczoraj wieczorem dowiedziałam się, że dzisiaj rano ślubny musi jechać do stolicy. Prawdopodobnie mówił o tym wcześniej, ale wcześniej to ja niczego nie kodowałam... No i zostałam jak ta gapa z mnóstwem dodatkowych czynności do wykonania, a przecież wszyscy wiedzą, że przed egzaminem to człowiek jest w stanie robić tylko jedno - stresować się. W dodatku najszczęśliwsza zadzwoniła o szóstej rano z radą abym coś zjadła, póki jeszcze mogę przełknąć i nie przyjmowała do wiadomości, że ja to już kawy nie przełykam, a droga niedługo po niej dołożyła swoje informacją, że już zaczynają trzymać kciuki. Nieźle powiem... A myślałam, że to ja jestem pokręcona... Jak widać mamom też niczego nie brakuje w moich sytuacjach stresowych. A potem to już poszło... Tylko w kwiaciarni nie mogłam się zdecydować na kolor róż, więc wybrałam białe. I jak już kwiaty były pakowane w papier zauważyłam, że nie mam wielgachnego segregatora ze wszystkim. No i? Wracać się, czy nie wracać? Wracanie się pecha przynosi, ale ja muszę zawsze przy sobie swoje bazgroły mieć, więc wyciągnęłam klucze i zostawiając resztę pognałam do domu. Pan w kwiaciarni przypilnował potem, abym zabrała wszystko. Nawet parasolkę i obiecał kciuki trzymać. W przeciwieństwie do podłoty, który się od tego próbował wymigać. I dopiero jak zobaczyłam uciekający autobus przypomniałam sobie, że ponoć białe róże pecha przynoszą. Na ślubach co prawda (a ja miałam, a jest mi dobrze), ale jeśli na ślubach, to czemu nie na egzaminach? Lekkie nagięcie przesądu... Pecha przynoszą też dwie dziewiątki. Tak przynajmniej tłumaczyłyśmy sobie w liceum, zakładając równocześnie, że szczęście dają dwie szóstki. Nie pytajcie dlaczego - nie wiem. I nagle wszędzie zaczęłam zauważać dwie dziewiątki. Ba! świat się dwoma dziewiątkami stał! Gdzie nie spojrzę - dziewiątki. No to po mnie... dziewiątki, róże, wrócenie się do domu... Nastawienie miałam zatem bardzo pozytywne. Taaak... nie ma to jak pozytywne myślenie i pewnie to właśnie dzięki niemu, kiedy już wszystko ułożyłam, ustawiłam, naszykowałam i kompletnie nie wiedziałam nawet tego, jak się nazywam, usłyszałam cztery najbanalniejsze pytania i uzyskałam maksymalną ilość punktów.
Taaak... to pewnie przez te białe róże, dziewiątki i wrócenie się. Do kompletu co prawda zabrakło czarnego kota przebiegającego drogę, ale tego mam własnego, udomowionego, plączącego się nagminnie pod nogami i stłuczonego lustra, ale to akurat dla mnie nie problem. Nie ma to zatem jak znaki...

A teraz razem z draniem wcinamy tiramisu lodowe. Jeśli kierowałabym się znakami, za oknem powinna być zima, ale jest burza i... podwójne szóstki. Ale te mnie już nie obchodzą. Taaak... pewnie dlatego ich tak dużo. Podobnie jak różowych róż na balkonie. Mszyce je w tym roku ominęły - chyba lekarstwem na mszyce jest po prostu brak czasu na pielęgnowanie kwiatów.
Znakiem tego zaczęłam wakacje! Ha! klik

środa, 24 czerwca 2009

"tak się uczyta i uczyta i...

    ... i czasu na życie nie mata..." skwitował mój dziadek, kiedy dowiedział się, że jutro mam egzamin. W dodatku ważny dla mnie. A ja sobie tak po prostu spontanicznie zaszalałam w październiku i rozpoczęłam realizację projektu w myśl zasady, że uda się, albo nie, ale spróbować warto. Zawsze warto, a kiedy jest ryzyko - jest zabawa, więc czemu nie spróbować? No tak... To w takim razie dlaczego mam już dzisiaj i to od rana ścierpniętą skórę na tej części ciała, gdzie plecy swoją nazwę szlachetną tracą? Świat się nie zawali przecież. Niby. Ale gwarancji nikt mi na to nie da. Papierologia mnie przeraża, a od kilkunastu tygodni przekładam sterty dokumentów i ustaw z miejsca na miejsce. Komoda nawet zawalona papierzyskami, a ja dodrukowuję kolejne i ośmielam się robić na nich notatki. Drań już dawno się zorientował, że zakreślacze są moje i muszę mieć koniecznie i jeden i drugi - inaczej myślenie moje ucieka gdzieś.
Hm... mam swoje zakreślacze i ołówek i pióro i długopis i ściskam to towarzyswo w dłoni i kompletną pustkę w głowie mimo tego też mam i nie umiem już nic a nic. I niczego nie wiem. Normalnie szok. Za to poprasowałam sterty tego, co się uzbierało, umyłam wszystko w domu, co się umyć dało, pralka prała dzisiaj cztery razy. Dziwne... jak się tak uczyta, to jednak czas mata, bo wymówek szukata... Ano... wracam do ustaw. Brr... już wiem, dlaczego nigdy mnie prawo nie pociągało.

   A najgorsze, że już ślubny zakupił na jutro ulubione i rodzice z teściami szykują się na gratulacje... Booossszzeeeee. Toż to presja i mus - przymus a nie zabawa. klik

sobota, 20 czerwca 2009

o tym i o owym, czyli wakacje

    Pani właśnie opycha się kasztankami i myśli. I pije kawę. Z mlekiem. Myśli intensywnie i zupełnie o niczym ważnym. W tle już wakacje. I deszcz. Duszno jest bardzo w powiatowym dzisiaj. Bardziej niż bardzo. Coś jakby wisiało w powietrzu. Za plecami i nad głową. Te kasztanki są obrzydliwie słodkie i przecież nie lubię słodyczy, ale dzisiaj mi dziwnie smakują. I głowa mnie boli. Makabrycznie. Wczoraj było zakończenie roku uroczyste. Wcześniej klasy trzecie wyfrunęły w świat. Rozczuliłam się. Niby moją trzecią miałam przez rok tylko, a jednak jakoś coś pod powiekami szczypało, jak się żegnaliśmy. Co im można powiedzieć na koniec? Nie wiem i nie wiem już nawet, co powiedziałam. Za dużo emocji. Uroczyste zakończenie, uroczyste słowa, uroczyste miny. Jakoś tak...

Uff... zasłodziłam się. Drań tworzy pułapki i musimy w nie wpadać. Wczoraj natomiast impreza zaskoczyła mnie rozmachem i całą resztą. A ponieważ cała reszta trudna do opisania, na samym jej stwierdzeniu poprzestanę.
Kto mi wypił kawę? Nie możliwe, żebym taki kubeł sama... To przez te kasztanki. Idę pod prysznic, a potem na spacer taki po prostu. Ale duchota... uff... klik

wtorek, 16 czerwca 2009

oops!

    Drań obudził mnie dzisiaj dwa kwadranse przed 5 rano. I nawet rezolutnie tłumaczył, że nocy już przecież nie ma... Dyskusja tyle abstrakcyjna co jałowa o tej godzinie między nami, więc się poddałam - fakt, nocy już nie ma.
Akurat ślubny cichutko wymykał się z domu, udając, że już dawno wyszedł, coby drań nie zauważył, iż tata jeszcze w domu jest i zaproponował zabawę zadając jednocześnie tysiąc pytań z gatunku trudnych, kiedy drań zażyczył sobie coś do przekąszenia, poprzedzając swoje żądanie pytaniem, czy jest już coś w telewizji i co jest do jedzenia dla niego. Wtedy definitywnie straciłam nadzieję, że jeszcze da się go utłamsić i zaczęłam mobilizować się do wstania, wymieniając śniadaniowe specjały draniowe, kiedy drań zażyczył sobie zestaw o nieco egzotycznej recepturze. Kiedy dwukrotnie usłyszałam, że moje dziecko chce zjeść banana z ogórkiem świeżym, postanowiłam wstać nie zadając pytań i uznałam, że tydzień ów jednak do tych łatwiejszych należeć nie będzie. Ślubny w progu co prawda rzucił jeszcze z nadzieją, że pewnie dam radę ululać jeszcze łobuza i życzył mi dnia miłego, czego ja już pewna nie byłam.

    ... dochodzi 6.30... Drań śpi. Utłamsił się sam przy teledyskach na stacji muzycznej, na którą łaskawie się zgodził widząc, że bajek nie ma jeszcze. Ja wypiłam dwie kawy i po trzecią boję się iść do kuchni. Koty patrzą na mnie zrezygnowane. Przegląd prasy wypadł niesłychanie nieciekawie. Prześladuje mnie: klik - i tu zadrżała mi ręka wklejająca link... A do tego przede mną wizyta u lekarza. Prywatna. Ale w powiatowym to przeżycie równie stresujące...

Idę po kawę. Tym razem jednak mlekiem jej nie potraktuję...

czwartek, 11 czerwca 2009

głaskanie kotka za pomocą młotka...

    ... czyli pani zastanawia się, co się dzieje wokół.
Od poniedziałku zaczęłam oddychać. I chodzić popołudniami z dzieckiem własnym na plac zabaw. Miło tak się odmóżdżyć. Jakoś łatwiej wtedy zaakceptować pewne sprawy. Taki bałagan w domu na przykład ten i tamten. Bałagan taki w dodatku, który robią chyba u mnie krasnoludki tudzież inne nieludzie. Takie kilka kubków po wszystkim, stos ściereczek, papierzyska i inne niezbędne do życia rzeczy, do których nikt się nie przyznaje. Okna od strony mieszkania brudzą również te krasnoludy, a ostatnio to nawet drzwi do pokoju czymś upaprały i stłukły ulubiony talerzyk. Mój ulubiony. Gdyby nie był to mój ulubiony, pewnie bym na nie taka zła nie była. Łatwiej zrozumieć również to, że do szkoły obecnie przychodzą jedynie nauczyciele i w większości siedzimy sobie w pokoju nauczycielskim i produkujemy papierologię. A dlaczego produkujemy?... Taaak... to bardzo dobre pytanie. A dlaczego sami jesteśmy? No bo uczniowie uważają, że już przychodzić do szkoły nie muszą. Łatwiej zrozumieć też fakt, że w wieku obecnym dowiedzialam się, że jestem uczulona i ukąszenie komara może spowodować u mnie np. odrętwienie stopy i powiększyć mi ją do rozmiarów znacznie poza normę wykraczających.
Ale jednak odmóżdżenie nawet absolutne nie daje odpowiedzi na pytania typu: dlaczego mamy dwie rady z rzędu jednego popołudnia bez wcześniejszej informacji, albo dlaczego znać się dla niektórych oznacza siedzieć sobie notorycznie na głowie i dawać dowody istnienia. Ale ja się ponoć czepiam. Od wczoraj się czepiam. A przynajmniej od wczoraj wiem o tym... klik

PS. No a teraz biegnę po kawę i idę do Was w odwiedziny :)