sobota, 30 czerwca 2007

"(...) lecz wybór by pozostać tu...

    ... potwierdza każdy sen o palmach (...)" Tak, nasze bycie tu, w tym kraju, który podobno atrakcyjny nie jest i tu w tym mieście, które podobno umarło dawno temu, potwierdza nasz każdy sen o Arkadii. W momencie, gdy wszyscy zaczęli wyjeżdżać za granicę, albo ukorzeniać się w mieście dużym, my wrócilismy do powiatowego. Emigracja, bo tak to jednak trzeba określić, jest nie dla mnie. Mogę pojechać na wakacje i zwiedzić dogłębnie każdy kraj. Kocham kulturę europejską i cenią ją bardzo wysoko. Doceniam osiągnięcia kolebki cywilizacji środziemnomorskiej i kulturę celtycką. Tylko jakoś tutaj, w tym cichym zakątku Europy jest mi najlepiej... Mam tych swoich krzykaczy etetowych w rządzie, mam te swoje absurdy polityczne i cudy gospodarcze. Nie martwię się o większość spraw, nie muszę czuć się gorsza. Tak, właśnie, tak to zawsze chciałam nazwać. Niestety większość osób, ktore wyjechało do pracy za granicę, grupuje się w środowisku rodaków, bo tak bezpieczniej, bo tak można się wspierać, bo tak można tworzyć kręgi zamknięte i pewne. Bo w tychże każdy zrozumie ból...
Nie chcę tej sprawy generalizować, bo nie zawsze tak ona wygląda, ale jednak z takimi w większości przypadkami mam do czynienia.
A dlaczego o tym piszę? Bo kolejny raz koleżanka zadała nam pytanie, po co tutaj tkwimy? My tutaj nie tkwimy... My tutaj żyjemy, zapuszczamy korzenie i rozkwitamy. Mamy swój świat i czystą wodę. Mamy duże terytorium do życia i wszędzie blisko. Dwulatek ma dziadków na każde zawołanie, a oni mają nas. Mamy rodzinę, która się wspiera i żyje obok siebie. Mamy swoje sny o palmach, każdy je ma... Ale te sny, potwierdzają tylko słuszność naszego wyboru. Szkoda bowiem byłoby, gdyby sen wspaniały stał się koszmarem... A palmy wyrosnąć mogą wszędzie - wystarzczy tylko stworzyć odpowiednie dla nich warunki ;)

czas (19.04.2007 r.)

Nauczyłam się czas kontemplować.
Czas liczę, mierzę, tracę
i podziwiam.
Wyznacza moje życie,
moje szczęście,
mnie.
Nauczyłam się czasem zachwycać.
Rządzi wszystkim.
Nieubłaganie.
Do wyjścia
mnie wiedzie.

piątek, 29 czerwca 2007

robactwo niepoczciwe

    Ja tu sobie Niemierkę zakuwałam, klasyków rozważam, Brechtem się delektuję i już śmiało gromadzę książki, które zaraz pochłaniać zacznę, a tymczasem moje róże piękne, przepiękne są przez mszyce wpierdzielane!
No trzasnęło mnie, jak to zobaczyłam!!! Robactwo paskudne i niepoczciwe nic a nic.
Grzecznie odejść nie chce i kwiaty niszczy! Uh... jak ja mszyc nie lubię! Jak się tutaj ich pozbyć? Mydłem i wodą róże polałam, jakimś cudo - środkiem spryskałam, a i tak prawie do naga musiałam pościnać.
Zaraz siądę na balkonie i płakać zacznę... Hm... będzie to płacz pośród róż...

seks na odległość

No i przypomnial mi się dowcip ;D Tak mnie natchnęłyście hihihihihihiii
Oto on:
- Czy seks na odległość jest możliwy?
-  Jest możliwy. O ile dlugość jest większa niż odleglość...

wreszcie jak dawniej

- Przytulisz mnie?
- Przytulam cię mocno i na zawsze i nawet wtedy, gdy jestem daleko.

czwartek, 28 czerwca 2007

dzień...

    Wczoraj raniutko dwulatka umieściłam w pociagu i zabrałam w podróż. W podroż, jak się potem okazało sentymentalną okropnie. Jechałam spokojna już, opanowana, wyciszona, szczęśliwa, silna i pewna siebie i swoich decyzji. Jechałam piękna. Obudziłam się piękna. Zadziwiłam się rano patrząc w lustro. Noc mnie ewidentnie zmienila...
Przez okno pociagu obeserwowaliśmy migające obrazy. I wtedy to ię zaczęło. Każdy obraz to wspomnienie. Pilica... Rzeka zdradliwa... Brzozy. Uwielbiam je. Pisałam o nich, wiersze nawet popełniłam, znałam kiedyś wspaniałą kobietę, która została tu, bo brzozy nie pozwalały jej bez siebie żyć i ta tęsknota za nimi wygrała. Terminal... Tyle rozterek i oczekiwań i radości. Terminal, który o żalu hedonistycznym przypomina. O żalu? Żalu już nie ma. Jedynie wspomnienie hedonistyczne. A raczej świadomość hedonizmu własnego...
Warszawa przywitała nas wiatrem straszliwym i chmurami burzowymi, ale nagle i slońce się pokazało i powietrze zrobiło się przejrzyste mimo wiatru silnego. Ujrzałam to, co lubiłam najbardziej - kręgosłup tego miasta i kolor stalowej szarości - szarości szklanej i metalowej. I słońce coraz śmielsze wychylało i... zaczęło się... Aleje, Chmielna - ulica tętniąca życiem, chociaż sama nie wiem czemu, ale jedna z ulubionych moich. Na rogu Zgody słyszę jak ktoś za mną wola tłumiąc w sobie głos. Odwracam się. "Pani Agnieszka!? To naprawdę pani? Pani wróciła?" To Faltin. Wróciłam, mówię, wóciłam się pożegnać. Od dzisiaj już tylko gościem tutaj będę i wędrowcem. Mówię to i sama się swoim słowom dziwię i idę dalej. Magiczny sklepik na rogu już nie istnieje. Na wprost Foksal, ale muszę iść, bo mi spieszno tam... Skręcam w Nowy Świat. Ulica tworzy piękny łuk. Słońce pięknie odbija się w pastelach kamienic. Jest cicho. Cicho? Aż nie wierzę. Idę. dwulatek też nic nie mówi i jest cisza ogromna i to uczucie... Nagle wspomnienia znowu mnie ogarniają... Tu dowiedziałam się, że matką będę. Do myśli wracają słowa, ktore wtedy mężusiowi mówiłam. W myślach słyszę Annę Jantar i śpiewam dwulatkowi:
"Dzień - wspomnienie lata
Dzień - słoneczne ćmy
Nagle w tłumie w samym środku miasta
Ty po prostu ty " Dziecko patrzy na mnie podejrzanie, ale piosenkę lubi, więc ze mną śpiewa. Dochodzimy do Krakowskiego. Siedziba PAN. Pamiętam schody, które pokonywalam i piękny malinowy kolor chodników i pozłacane poręcze. Pamiętam zaliczenie staro-cerkiewno-słowiańkiego. Brama uniwersytecka. Hm... zapomniałam o tych rzeźbieniach... Stary BUW. Pamiętam szufladki i fiszki i rewersy i bałagan, kurz, zapadajacą się podłogę i magię i wiedzę i świadomość potęgi ludzkiego umysłu. Wydział mój. Zapach niezmienny. Zapach wspomnień... Idę śmiało i wpadam na miśkowatego pana z brodą. Ten pan to... " A co pani tu robi? Wraca do nas pani, pani Agnieszko? Już doktorat by pani zrobiła dawno!" To mój ukochany profesor i niepodważalny mój autorytet od literatury współczesnej. Uwielbiam tego faceta! I tę jego miśkowatość. I jego tembr głosu i te małe oczy, które wiedzą wszystko. Tak, odpowiadam, miałabym już dawno. Ale nie miałabym tego wszystkiego, co mam obecnie. "Czy wie pani, że nikt dotąd groteski nie podjął?..." zachęca, strofuje, żali się? Pewnie, że nikt nie podjął, bo groteska jest moja, tylko i wyłącznie moja, podobnie jak karczma i Grabiński.
Sprawę załatwiam szybciutko i sprawnie i w pokojach pełnych wspomnień, zaliczeń, zajęć, rozmów, dyskusji, wykładów, referatów, ludzi. "Pani magister?" To grupka studentów już dorosłych bardzo. Nie, nie pani magister, jestem przede wszystkim Agnieszka... to tylko tytuł... Tylko tytuł, który ginie w świecie...
Krakowskie Przedmieście... Od zawsze przygniatające mnie swoim ciężarem. Podobnie jak MDM. Przedmieście, Plac zamkowy. Tutaj rodzice brali ślub mówię dwulatkowi, a on patrzy i nie wie, co ja mówię takiego ważnego. Kamienice są piękne. Zapomnialam już, że one są takie piękne. Spotykam się tam z Agatą i podroż trwa nadal. Miodowa, PWN,  starodruki, Ogród Saski... " Dzień - godzina zwierzeń
                                            Dzień - przy twarzy twarz
                                            Szuka pamięć poplątanych ścieżek
                                            Lecz czy znajdzie nas "
Potem firma mężusia i niekończące się rozmowy z jego znajomymi. Kiedyś i moimi znajomymi. Wreszcie wyciągam go o nieprzyzwoicie wczesnej porze. Hm... nieprzyzwoitej?...  "Tyle słońca w całym mieście
                               Nie widziałeś tego jeszcze
                               Popatrz o popatrz!
                               Szerokimi ulicami
                               Niosą szczęście zakochani
                               Popatrz o popatrz!
                               Wiatr porywa ich spojrzenia
                               Biegnie światłem w smugę cienia
                               Popatrz o popatrz!"
Warszawa pokazała nam się cała. Wiatr nawet nie przeszkadzał. Wydeptaliśmy ślady naszych stóp sprzed kilku lat i te sprzed kilku wieków. Było cudownie. Było nie - nostalgicznie. Było na nowo. "Łączy serca wiąże dłonie
                                               Może nam zawróci w głowie też " Odnaleźliśmy dawne ślady i dawne plany. Dawne marzenia, pragnienia, siebie. Odnaleźliśmy ślady pocałunków i dotknięć. Wzruszenia serca i odwagę.

Jestem szczęśliwa, zrealizowana, spokojna. Spokojna, a nie pogodzona. Jestem na nowo. Nic się już za mną nie ciągnie. Mam cudowne wspomnienia i miejsca, do których chcę wracać, ale nie mam juz żalu... Jest mi dobrze!...

PS. Agata na powiitanie powiedziala mi, że jestem wiosenna i piękna. Nie mogę wygladać wszak inaczej ;)

weryfikacja pragnień

    Spędziliśmy wczoraj cały dzień w dawnych miejscach. W naszych miejscach. Uhm... było cudownie... I tak naszo i tak intymnie duchowo i tak wspaniale i dało poczucie podjecia właściwych decyzji. Może się uda? Na pewno się uda!
Tylko po tym pobycie w Warszawie i dreptaniu po dawnych ścieżkach wraca znowu tęsknota za czymś dawno, kiedyś tam zostawionym.
Uda się. Dzisiaj wiem to na pewno. Był mi potrzebny czas na podjęcie decyzji i zweryfikowanie uczuć naszych. Czas na zderzenie przeszłości z pragnieniami obecnymi. Osiągnięcia i sukcesy dawne skruszyłam miłością do teraz.

PS. Żaden żal hedonistyczny już mnie nie dopadnie. Nawet ławeczka w Ogrodzie Saskim normalnie już wygląda... Chyba...

środa, 27 czerwca 2007

refleksja nad Brechtem

    Dzisiaj również załatwiłam wszystko ;) Dwulatek szczęśliwy z wycieczki. Prosi o takie częściej. A w pociągu w ramach relaksu poczytałam dramat Brechta "Dobry człowiek z Seczuanu". Oj... rozkosz dla teatromana... Zastanowiły mnie jednak bardzo mocno słowa, które Bertold każe wypowiedzieć w jednej ze scen bohaterowi:
"Pragnę być blisko ukochanej osoby.
Nieważne, jaką cenę będę musiał za to zapłacić.
Nie dbam o to, czy moje życie będzie dobre, czy złe,
ani o to, czy ta osoba odwzajemnia moja miłość.
Jedyne, czego pragnę, to być blisko niej."
Hm...

wtorek, 26 czerwca 2007

hihiihiihihiii

   ZDAŁAM!!!!! O 8.40 już było po i wyszłam z 4. Hihiiiihiii tylko 4, bo na jedno pytanie lałam wodę, ale widać polalam i ciut na temat ;)
Teraz siedzę sobie u mojej organoleptycznej. Agata pichci obiadek, popijamy kawusię (i nie tylko) i jest mi cudownie i jestem zrelaksowana i mam podniesiony jeszcze poziom adrenaliny i wszystkiego. I jestem szczęśliwa!!!! I wszystko ułoży się po mojej myśli! Ale jutro muszę jeszcze raz tutaj przyjechać, ponieważ nie dało rady dzisiaj obejść całej biurokracji i na rozliczenie uprawnień muszę przyjechac jutro... Toż to pikuś! ;) Dwulatka w wózek i wycieczkę mu zrobię. Zrelaksowana... Ojjejejjjeeej jak mi dobrze...

PS. Dzięki za kciuki i myśli - bez nich pewnie nie poszloby tak dobrze.

poniedziałek, 25 czerwca 2007

dzień przed

    Jutro bardzo ważny dla mnie dzień. Taki możnaby powiedzieć - newralgiczny.
Już czuję podniecenie i nerwy i to, co czułam zawsze w obliczu takiej sytuacji...
Ale przypomina mi się również uczucie późniejsze - zadowolenia, spełnienia, ambicji, poczucia wartości. Uczucie przyjemne niesłychanie. Hm... jak to już dawno temu było, gdy te uczucia mnie ogarniały... Obym jutro mogła góry przenosić...

Zabawne, jak czasem jedna rzecz (wydawałoby się, że niekoniecznie istotna) może zmienić całe życie.

Wracam zatem ostatni raz w objęcia teoretyków...

PS. No i rzucam intencję: chcę zdać jutro ten egzamin!

niecierpliwość

    Dzisiaj już wierszem nie będzie ;) A tajemnice z alkowy, jak to nazwała pięknie Alicja są cóż... istotnie bardzo tajemnicze. Tak tajemnicze, że coraz mniej ich.
Prawdę mówiąc mam dość rozłąki i tego wyczekiwania na chwile, gdy możemy być razem.  Zmęczenie, gonitwa, obowiązki...  A w tym wszystkim my. Zaczynający się jednak już niestety lekko rozmywać.  Razem jesteśmy jedynie w nocy. Raniutko mężuś cichutko wymyka się z sypialni i pędzi do pracy.  Często nie śpię już i słucham, jak delikatnie czmycha z łożka i cichutko szykuje się do wyjścia. Zupełnie jakby nie był mężem i musiał przed świtem opuścić ten pokój.
Ano tak... czasem tam, gdzie się najmniej tego spodziewamy, wkrada się zwyczajna monotonia, potoczność i zmęczenie ogromne.
Stąd moja niecierpliwość. Nie mogę się już doczekać rozwiązania tej sytuacji. Dlatego moje kochane Czarownice i nie - Czarownice myśl o moim powrocie do szkoły jest dla mnie tak kusząca. Moja stała praca pozwoli na zmianę pracy mężusia. W tej chwili byłby to czyn nieco karkołomny. Dlatego jutro będzie moje być albo nie być...
Poukładałam nam kiedyś życie na najbliższe sto lat. Niestety plany zweryfikowało życie. Teraz plany robię już tylko na lat najbliższych pięćdziesiąt ;)
Tak bym chciała, żebyśmy mogli znowu być razem. Na co dzień. Nie nocami jedynie. Tak bardzo chciałabym odzyskać dawną bliskość i oczywistość obecności tuż obok, za rogiem, dwie przecznice ode mnie, czy po prostu gdzieś tu tej drugiej osoby.
Czasem tylko cichutko, cichuteńko boję się, że to będzie już zupełnie inna osoba...

niedziela, 24 czerwca 2007

jak to mężuś z dwulatkiem obcuje

    Mężuś po dwóch dniach czynnego zajmowania się dwulatkiem: "no bezstresowo się przecież nie da..."
(hihihhiiiiihhhiihiihihiiiiii)

sobota, 23 czerwca 2007

seks będzie

    Babeczki kochane co sekretów doczekać się nie możecie... Owe będą! A będą w ilości... zobaczymy... wszak same przecież wiecie...
Jednak blog sekretny i skrywany, więc jedynie w czasie określonym może być pisany ;)
A ponieważ figlara tu niejedna... no to od razu przechodzę do samego sedna! Seks będzie! O seksie znaczy. Już dzisiaj nawet ten temat Was uraczy ;)
Chociaż ciut przewrotnie dzisiaj sprawę potraktować muszę... bowiem aby o tym pisać, to cóż... najpierw zwyczajnie seks po prostu mieć muszę... A blog do kontrowersji odsyłam i fantazji wyzbyta jestem, więc czas mężowi dajcie, coby miał czas natchnąć mnie nim... chociaż gestem...
No bo tak się dziwnie składa, że ostatnio złożyć coś się nie chce. Ni to czas, ni ochota, ni wiele aspektów innych jeszcze ;)
To tylko tak się widzi, że żonka wesoła i matka dwulatka (bo kochanka to jeszcze z nikim żadna) żywotem rozpustnym się trudzi. Ano... jest widać inny mój wizerunek w pięknych oczętach ludzi ;)
Będzie babeczki, będzie - i wszystko i szczerze. Dajcie mi zakasać rękawy i myśli pozbierać, wszystko tematycznie poukładać, w słowa poubierać...

magiczna noc świętojańska

     Dzisiaj czeka nas noc zaczarowana. Noc magii, wróżb, czarów i znaków przedziwnych. Sobótka, czyli święto miłości i płodności. Święto, które poganie zafundowali Kupale, bogini miłości i roślin leczniczych, ale również patronce mądrych kobiet, które znają moc ziół i jej zastosowanie oraz dobrymi czarami się trudnią. (Święto, które nawet Kościół zaadoptował włączając do swojego kalendarza - ale chrześcijanie obchodzili je najpierw w sobotę poprzedzającą Zielone Świątki i stąd nazwa sobótka.)
Można wierzyć, można nie wierzyć, można świętować, można wyśmiewać. Ale jakoś tak mało zazwyczaj jest chętnych do kąpieli w stawach i jeziorach przed dniem św. Jana. Widać wodnice, strzygi, topielice i wszystkie inne wodne demony jednak odstraszają ;)
A poza tym, czy nie jest miłe szukanie kwiatu paproci? A nuż się go znajdzie... Wszak wielkie szczęście, mądrość i zdolność widzenia wszystkich skarbów ukrytych w ziemi nie zawdzi nikomu... Ale nawet, gdy nocna wyprawa do lasu nie przyniesie kwiatu niebieskiego, który tylko w tę noc zakwita, nie ma co rozpaczać - wystarczy zerwać pęd paproci i nosić go w portfelu. To też szczęście przynosi... ;)

piątek, 22 czerwca 2007

bądź miły, bo cię w blogu opiszę

    Droga bloga podejrzała, o czym już wspominałam. Nawet internet będą chyba ponownie zakładać. Pewnie wieści od syna śledzić chcą. No albo psychikę synowej kontrolować ;) Ale ostatnio i magiczna bloga znalazła, a co za tym idzie, przeczytała. Zastanowiła się nad sobą. I nade mną też. Chociaż nie, w zasadzie to nad sobą i nad tym, jak to ja z nią wytrzymuję. Ano... wytrzymuję i źle nie jest. Jest nawet bardzo dobrze, a zamęt od czasu do czasu wprowadzony też ma swoje zalety. No a poza tym dwulatek uwielbia ją. Jak ma jej nie uwielbiać, skoro ciocia Ata jest właścicielką dwóch kotów i dużych cy? Wszak dwulatek to facet i priorytety sobie ustawia. Magiczna się na cy wkurza - ale je ma i nic zrobić z tym nie może. A dwulatka lubi i instynkt macierzyński nim podsyca... Zatem cy ma - mogę zaświadczyć to publicznie. A teraz ma i blog... że niby mój przeczytała i się wciągnęła...
Mężuś się śmieje, że anonomowość stworzyłam, jak należy - imię, nazwisko, zdjęcia powiatowego. Ale nie o anonimowość tu chodzi. Mnie przynajmniej. Do ukrycia nie mam nic. A jak komuś za skórę zalezę (co zapewne kiedyś tam nastąpi) to najwyżej albo czytać przestanie, albo komentarze z pogrużkami się pojawią. No i jaka presja z mojej strony: bądźcie mili, bo Was opiszę... Tak, świat jest mały, a internet jeszcze mniejszy. Można spotkać sąsiada zza rogu, można odnaleźć dusze pokrewne. A poza tym można się wygadać i zawsze ktoś to przeczyta. I to zaleta olbrzymia, bo to co mówimy nie zawsze jest słyszalne dla innych...

czwartek, 21 czerwca 2007

rarytasek

    Zaczynam do bloga wracać i śledzić pisarstwo Czarownic i nie-Czarownic, czytam komentarze, odpowiadam, monituję swoje uwagi. Aż tu nagle rarytasek!!! Jak ja lubię rarytski!... Weszłam na blog dwulatka i widzę, że komentarz dodany. Szukam. No i jak się szuka, to z reguły się znajdzie. Post dotyczył wilczego apetytu drania. Post z 18 maja, więc ciut dawno temu pisany. Nic wielkiego, nic strasznego, nic kontrowersyjnego - zwyczajne pisanie o dwulatku... Komentarz jednak zaskakujący mnie ogromnie...

Zabij tego bahora tylko kase ci zabiera

~a co was to?, 2007-06-19 11:26

Jest to moi kochani żart, prowokacja, bezmyślność, czy faktyczne świata widzenie? Najpierw się zapowietrzyłam, potem zaśmiałam, a teraz zastanawiam się, czy ktoś tak może myśleć prawdziwie?...

***

Czasem mam potrzebę wykrzyczeć coś światu, często chcę się podzielić czymś ze wszystkimi, ale niekiedy jedynie krąg wtajemniczonych może coś cichutko przeczytać.

I po to mi ten blog...

Dziękuję Kamusiu za pomysł i doping w realizacji ;)

wtorek, 19 czerwca 2007

nowa cecha ma

    Od dzisiaj mam jeszcze jedną umiejętność. W zasadzie to chyba nawet nie jest umiejętność, to raczej cecha. Otóż... stałam się niewidzialna. Tak, tak, tak! Nie żartuję. Jestem moi kochani niewidzialna! Przekonałam się dobitnie dzisiaj o tym fakcie!
Poszłam dzisiaj do apteki i stanęłam przy okienku za panią (jedną w kolejce). Okienka były dwa - przy jednej dwie osoby, przy drugim jedna, więc mój wybór był oczywisty. No i tak stoję sobie i z dwulatkiem konwersuję i czekam aż pani kupi wszystkie eliksiry dla siebie. Pani zapłaciła, więc ja wyciągam receptę i kładę na ladzie, a tu podchodzi wymalowana piękność muzealna i z mojej lewej strony wsuwa swój pliczek recept. Pani farmaceutka bierze jej pliczek bez słowa rzuconego w moją stronę i zaczyna babszytla wymalowanego obsługiwać. Myślę sobie, może chora i cierpiąca, ale jakoś tak tego nie widać. Niech kobiecinie będzie, ale ta na mój gust ma się całkiem nieźle. Stoję jak ta lala i patrzę, a paniusia sobie wybiera i przebiera i pół życia opowiada i okazuje się, że leki muszą być firmy tej i tej, bo tamtej nie lubi, a po owej jej się odbija. Dwulatek niecierpliwi się mocno i ciagnie mnie po obiecane jagody, więc głośno odpowiadam dziecku, że musimy poczekać, bo mamusia najwyraźniej nie wie, z której strony kolejka i pani przed nas się wcisnęła, a tu żadnej reakcji, czy spojrzenia. Stoję i czuję, jak mnie nerwy ponosić zaczynają. A muzealna gada i gada i historie opowiada. Trafiło mnie i poszłam do innej apteki. Niech sobie inna zarobi. W sumie zostawiłam w niej niemało...
Tak sobie tylko teraz analizuję... No jak nic niewidzialna jestem. No bo może i wyglądam na pomocną i nieagresywną, ale głos mam raczej słyszalny. Eh... w sumie to może i cecha całkiem przydatna się okaże czasem?... Ale póki co idę nerwy rozładować przy odkurzaczu ;)

poniedziałek, 18 czerwca 2007

dla Was

    Dziękuję Wam babeczki kochane. Nie potrafię na komentarze odpowiedzieć, więc głośno mówię: DZIęKUJę, że bylyście bliziutko mnie.

Jest już spokojniej i refleksyjnie bardzo. Płacz do mnie nie przyszedł i oczy mam zbyt suche, aż od tego bolą. Nawet w ciszy pocierpieć nie można, bo machinę biurokratyczną napędzać muszę z bratem rodzica płci męskiej - nikt inny czasem dostatecznie nie dysponuje. Odarte to bardzo z wszelkiej delikatności i czyni twardszym człowieka.
Pewnie kolejna lekcja do przerobienia w sobie.
Dwulatek bardziej świadomy sytuacji niż ja nam się wydaje i cierpieć potrafi. Widać kolejna cząstka dziecka się we mnie wypaliła.
Smutne to życie nasze, ale tym cenniejsze w takich chwilach się wydaje.

niedziela, 17 czerwca 2007

i już

... nie mam ciocio - babci. Telefon dzisiaj rano ze szpitala oznajmił, że już... Jakaś cząstka mnie odeszła, ale chcę wierzyć, że jakaś cząstka Jej we mnie pozostanie.

sobota, 16 czerwca 2007

selekcja naturalna, czyli szpitalny realizm

    Jestem po kilku godzinach spędzonych z moją cioteczną babcią w szpitalu. Od dwóch tygodni próbujemy pomóc chorej kobiecie, ale lekarze bąkają tylko coś o wieku i pomocy udzielić nie chcą. No i tak bawimy się w kotka i myszkę... My intruzi wzywamy pogotowie do osoby tracącej przytomność, lekarz z pogotowia (nie dbający o wydatki na służbę publiczną) zabiera na sygnale do szpitala, a tam kładą kłopot na oddziale ratunkowym i w nocy wypisują do domu. Ostatnio to nawet sanitariuwsze w nocy byli pijani, więc i trochę więcej rozrywki było niż zwykle. Trochę ją poobijali, bo po co pasy w karetce, a jechać mozna szybko, bo karetka. Tylko potem tak jakoś trudno panom wytłumaczyć było, że na flaszkę pieniędzy nie dostaną. Hm... trochę dziwne - wszak mało zarabiają, a proszą o datek nie na jedzenie, lecz na napój procentowy...
Dzisiaj za to nachalność nasza granic nie znała. Pogotowie wezwane do domu (no chamy z nas jedne) i pani doktor przymuszona do zbadania pacjentki odwodnionej, (bo od dwóch dni wody ani jedzenia nie przyjmowała, bo nie było jej jak dać poza kilkoma łyżeczkami), a w dodatku nieprzytomnej - no sama nie wiem, jak śmiała przytomność stracić. Ale moi drodzy... moja matka, czyli najszczęśliwsza to już absolutny okaz braku współczucia dla służby zdrowia, nakrzyczała na lekarkę, do ściany przyparła i sądem zagroziła. Problemy były i z sanitariuszem oraz kierowcą, ponieważ klatka schodowa zbyt wąska dla nich, a pacjentka zbyt ciężka. Zażądali dwóch chłopa do pomocy. Powiedzialam uprzejmie, że teraz to dziadek o dwóch kulach może im pomóc, albo niech siądą i poczekają - jeden z Warszawy może siostrzeniec dojechać, a drugi z okolic o stopniu oddalenia niemniejszym. Miła byłam na mój gust, a oni coś tam bąkali o tym, że są nieszanowani. Chociaż w sumie to każdy by się wkurzył z ekipy pogotowia ratunkowego - przecież oni do noszenia chorych nie są zatrudniani, ale do wyglądania ładnie w karetce.
Następnie zaczęliśmy okupować szpitalny Oddzial Ratunkowy, gdzie drażliwą chorą położono, która nijak przytomności odzyskać nie chciała. Po wyniki trzeba było ścieżkę do laboratiorium wydeptać, a lekarzy grzecznie pod rękę z odziałów sprowadzać. Dziwi mnie tylko, dlaczego w nazwie jest wyraz "ratunkowy". Chociaż, chociaż... wszak ratowaliśmy ciotkę... A że sami - co za różnica? A ile certyfikatów jakości na ścianach! Hohoho aż w zachwyt wpaść można!
Mieliśmy strach w oczach, gdy żrenice przestały na światło reagować, a ciało dziwnie białe zaczęło się robić, ale lekarze jakoś tak przecież intuicyjnie wiedzieli, że dobrze będzie i nic robić nie trzeba. No i rację mieli - znowu ratowaliśmy jak potrafiliśmy i ściągaliśmy kogo mogliśmy. Wywalczyliśmy wreszcie miejsce na oddziale i intruza położyliśmy na internie. Była jeszcze jakaś tam wymiana zdań z pielęgniarką. Ale nie ma się co dziwić, one też kiepsko opłacane, więc na dzień dobry musiała nas o tym poinformować. No i nawet koperty dać nie można - jeszcze się lekarz prowokacji przestraszy... A zły, bo nawet nie próbowaliśmy prowokować...

    Tak sobie teraz siedzę i myślę - my naprawdę wszyscy jesteśmy beznadziejni... Lekarze strajkują, a ludzie śmieją chorować i przytomność tracić. Przysięgę Hipokratesa składali wszak kiedyś, ale nikt im nie powiedział, że to na serio brać muszą. W sumie to ja ich nawet rozumiem... Jak tak cała rodzina wparuje i czegos żąda, to pacjenta leczyć muszą i nie mogą spokojnie po kilku godzinach aktu zgonu wypisać. Eh... jacy my niewdzięczni jesteśmy... A tu przecież weekend i oni też odpoczynku pragną. Coś tam nawet bąkali, że w tym wieku to czynności życiowe słabną, że rodzinne pielesze czasem lepiej działają, że w tym wieku to już selekcja naturalna powinna brać górę... A my jak grochem o ścianem by rzucali. Nic do nas nie docierało i namolnie do tych lekarzy łaziliśmy. No i jeszcze jak na złość ciotka przytomność odzyskiwać zaczęła... A wtedy to już mus ratować! No i się wykaraskała! No a to cios dosłownie poniżej pasa...
Leży na oddziale i nadal z oka nie spuszczamy. Na zmiany będziemy - ciocia, najszczęśliwsza i ja. Głupie baby z nas. Ale jakoś tak namolne zostać wolimy... (żeby jednak ta selekcja naturalna jeszcze nie tym razem nastąpiła)...

piątek, 15 czerwca 2007

jak to się stringi w mieście powiatowym nabywa

    Poszłam wczoraj sobie bieliznę kupić. Obok mnie jest sklep pani Marylki, która ma bluzeczki dobrego gatunku i bieliznę wiodących firm. W sklepie nikogo poza nami. Ale gdy tylko zostałam zapytana, co dzisiaj potrzebuję, do sklepu zaczęły wchodzić klientki. Wszystkie będące mocno starszymi nastolatkami. I jak na komendę wszystkie na mnie spojrzały - no bo co ona może sobie kupić. No to ja poprosiłm o bieliznę. A one patrzą i słuchają pilnie, co też matka tego dziecka w wózku kupować będzie. Ha! pewne wręcz były, że coś nieprzyzwoitego nabędę! Pani Marylka podaje to i tamto i pyta zaaferowana, jakie majtki mi podać. No to ja zczynam, że białe, do letnich, cienkich ubrań i najlepiej - a tu Marylka wchodzi mi w słowo i dodaje, że chyba nie stringi... Cisza jak makiem zasiał i babiny wzrok wlepiają we mnie coraz intensywniej. Jaskry bledną, słuch się wyostrza, a ciekawość aż iskrzy w powietrzu. Przełknęlam ślinę i absolutnie wbrew sobie mówię, że oczywiście, że nie stringi. (No czy ja na właścicielkę stringów wyglądam?) No to Marylka rozkłada majtochy na ladzie. Majtochy nie lada. Hm... niemalże majtochy nogawką pełne. Pooglądałam, kupiłam jedne figi i obiecałam przyjść później, jak dostawa nowego towaru będzie.
Zła jak nieszczęście wyszłam ze sklepu. Jestem dorosła od hohohoo, mam męża i dziecko, a majtek kupić nie zdołałam! Postanowiłam, że Marylkę zdradzę tym razem i do innego sklepiku pognałam. Już nawet nie tyle z potrzeby, ile z zacięcia na sprawę. Pani zaczęła przechodzić samą siebie, dwoić się i troić. Coraz to nowe wzory i kolory. Wzory wiodące w tym roku. Hm... tym wiodacym jest wstążeczka jedwabna i koronka o szerokości trzech centymetrów. No i jakoś tak sobie wybrałam trzy pary. Niech mnie ten jedwab opina! A pani podsuwa to i tamto i rabat obiecuje i śmiga wokoło jak fryga. Wreszcie pomyslałam i o cenę zapytałam. Hm... No i wyjaśniła się troistość panienki w momencie, a ja stringów bać się zaczęłam. Tak stoję i myślę, czy lepiej męża zrujnować i wydac cztery stówy na trzy pary wstążeczek... Zdrowy rozsądek jednak tym razem wziął górę... W sumie trochę sklepów jeszcze zostało i szansa, że gdzieś majtochy nabędę jednak istnieje... A ponieważ uparta jestem przeokropnie i wedle przysłowia do trzech razy sztuka, znalazłam już w następnym takie, coby były ładne i firmowe i dobrego gatunku i nie rujnujace mężusia.

    Za to wieczorem, gdy najszczęśliwszej opowiadałam o moich trudach dnia, usłyszałam od rozchichotanej matki, że jak mnie na majtki normalne nie stać, to mi najszczęśliwsza dołoży... Żeby tylko tak ona wiedziała, jaki ten brak materiału jest kosztowny i trudny do zdobycia w powiatowym...

czwartek, 14 czerwca 2007

rozmowa z Agatą magii pozbawinąrozmowa z Agatą magii pozbawiną

Agata:     Kiedy egzamin?
Ja            26.
Agata:     Za dwa tygodnie. Do książek!
Ja:           Co nowego?
Agata:     Nic. Koniec roku - dużo pracy. A u Ciebie?
Ja:          Mam nową myszkę i klawiaturę, płaski super monitor i wypasiony komputer, co śmiga, że hej! (*Poprzedni wpisywał się idealnie w nasze starocie.)
Agata:     Żartujesz!? Niemożliwe!
Ja:           Poważnie.
Agata:     No to znaczy, że Cię zdradza!!!!
Ja:           Nie. Poprzedni komputer się spalił...

Ale i tak moją nie-magiczną lubię ogromnie ;)

środa, 13 czerwca 2007

mój świat malutki i skategoryzowany

    Świat jest jaki - mały czy ogromny? Ostatnio dochodzę do wniosku, że jest na tyle wielki, że możemy żyć sobie swobodnie i zajmować przestrzeń wystarczającą nam do życia i tworzenia wlasnej intymności. Jest on jednak również maleńki i skategoryzowany na tyle, by dusze tożsame mogły się odnaleźć. To niesamowite, że wśród tylu ludzi, można odnaleźć kogoś, kto myśli podobnie, ma podobne podejście do wielu spraw i stanowi ewidentnie bratnią duszę. Cieszę się, że udało mi się takie duszyczki znaleźć.
    Świat zadziwił mnie po raz kolejny. I po raz kolejny utwierdzilam się w tym, że kocham go bardzo! I naprawdę lubię żyć tu i teraz...

wtorek, 12 czerwca 2007

nasze rodzime politykowanie

    Wczoraj znowu pokusiłam się o sprawdzenie wiadomości i obejrzenie programów publicystycznych. Obiecałam sobie, że robić tego nie będę, ale człowiek im starszy, tym głupszy... W dodatku przed snem taki nasz mały krajowy horrorek robi świetnie...
Zastanawiam się tylko, kiedy przestaniemy się wzajemnie opluwać i wyciągać coraz to nowe świństwa na światło dzienne? Czy to takie miłe taplać się w błocku własnych kompleksów i intryg? Widać miłe. A jak trzeba uciec od konkretów, zawsze można uderzyć w dzwon i poruszyć tematy zastęcze - aborcja, albo religia. Tematy, które wszystkich podniecają do dyskusji i jednocześnie mydlą oczy stanowiąc doskonałą zapchajdziurę.
Na głosowania chodzi niewielki procent społeczeństwa, w dodatku przeważnie albo bardzo młodzi ludzie, albo emeryci - czyli osoby, które mają wpływ nikły na większość spraw. Ale do dyskusji wszyscy gotowi. No i wtedy oczywiście musi być rozpoczęte polowanie na czarownice - wszak winny musi być! A winny zawsze się znajdzie, trzeba się tylko dobrze rozejrzeć...

poniedziałek, 11 czerwca 2007

nagroda

    Dzisiaj dzień taki trochę zabiegany miałam. Znowu kilka spraw zebrało mi się do załatwienia jednego dnia. Byłam również z dwulatkiem na kontroli u pani doktor i... i jest tak zdrowy jak wieloryb, z czego cieszę się ogromnie.
A w nagrodę za dzielne i sumeinne branie różnistych lekarstw dwulatek dostał... No właśnie, jaką nagrodę może wybrać sobie dziecko, któremu nic nie brakuje? Zadziwił nas wszystkich swoim pragnieniem. A nagrodę kupiła najszczęśliwsza. Poszliśmy we trójkę do sklepu, dwulatek wybrał, dostał pieniążek i dumny i blady zapłacił sam.
Myśleliśmy, że dziecko wybierze loda, albo jakieś świństwo w stylu chipsy. Potem obstawialiśmy jakąs zabawkę. Ja myślałam o kolejnej książeczce albo kredkach. A tu nie... Okazało się., że jednak nie znamy swojego dwulatka... On sobie mianowicie zażyczył sandałki. Tak, sandałki. Buciki. Mimo iż jest właścicielem pary mięciutkich i wygodnych sandałków, zapragnął takich bardziej odkrytych, miękko wykończonych, które można nosić na bosą stópkę. Całe popołudnie chadzał w swoich nowych bucikach, a wieczorem wyciągnął mnie na spacer po tatę. Oczywiście w swoim nowym nabytku. Trzeba wszak sprawdzić ich zalety...
Zadziwia mnie ten maluch ogromnie. Teraz już śpi. Jakoś udało nam się mu wytłumaczyć, że śpi się bez butów...

niedziela, 10 czerwca 2007

myśli (10.06.2007 r.)

Suną me myśli po kropli atramentu,
jak nuty płynące z głębi myśli i serca
co muzykę tworzą na wieki.
Jak zgiełk i szaleństwo
ostatnie
rozsądek wyciszyć potrafią,
tak rozum mój blednie przy słowach.
Tych moich, od nowa...

anoreksja - chęć bycia motylem

    Niedziela. Popołudnie niedzielne, takie poobiednie. Z kawką, pełnym brzuszkiem, wspomnieniem podniebieniowych rozkoszy i zapachu smakowitości... Leniwe i gorące. Mężuś z dwulatkiem poszli na plac zabaw, a ja siadłam przy komputerze, żeby znaleźć kilka informacji. Wpisałam w wyszukiwarkę hasło i tu chochlik klawiaturowy zrobił mi psikusa... Zamiast do pożądanego hasła, odesłał mnie do klubu anorektyczek. Uff... nie podejrzewam tutaj żadnej sugestii, ale sprawa ciut niesmaczna tak zaraz po obiedzie...
Ponieważ jednak ciekawa jestem świata, obejrzałam zdjęcia, przeczytałam kilka historii i całą resztę, na którą składają się najróżniejsze rady, porady, tabele, wskaźniki, linki.
Zastanawiam się tylko, jak można ważyć trzydzieści osiem kg przy wzroście sto siedemdziesiąt centymetrów i żyć... i walczyć z nadwagą.
Ale nauczyłam się również nowego spojrzenia na sprawę - jest to wybór świadomy. Co prawda wybór podjęty pod wpływem kreowanego wizerunku kobiety pozbawionej hm...  krągłości. Dziewczyny uciekają się do drastycznych metod odchudzania, ale jednocześnie ratują się najrożniejszymi suplementami, minerałami, witaminami. Przynajmniej tyle. Wyglądają jak... motyle - tak siebie nazywają.

Tak teraz siedzę i myślę o tym, co czytałam. W myślach utkwiło mi zwłaszcza jedno hasło, które brzmi następująco: pokochaj głód - znienawidzisz jedzenie.  Myślę jednak również o tych wszystkich ludziach, którzy muszą pokochać głód, ponieważ nie mają innego wyjścia. Myślę o tych wszystkich dzieciach, które marzą o tym, by móc o głodzie zapomnieć. O tych, którzy są motylami z nie swojego wyboru...

sobota, 9 czerwca 2007

jak zrobi to facet

    Jak zabezpieczy balkon facet? Balkon, który jest na wyskości piętra trzeciego, a barierkę ma we wzorek o dużych oczkach, które zaczynają się w dodatku na wysokości trzydziestu pięciu centymetrów od podłogi balkonowej? Otóż... plany facet miał wielkie! Miała być przyspawana kątówka, czy jak jej tam. Miało być elegancko i bezpiecznie.
Ale nie! Wszak to facet... Tak więc przyszedł, przyniósł ze sobą gruby przewód, wszedł na balkon i zabrał się za robotę. Nie przeszkadzało nic a nic, że na balkonie suszy się pranie jasne na suszarce. Nie przeszkadzały ustawione odpowiednio kwiaty. Pranie można wszak pchnąć na winobluszcz - bluszcz przecież tak szybko rośnie. A misternie przymocowana do ściany, kwitnąca cudnie roża może być jednym ruchem od ściany oderwana. No bo ona (czyli ja) przecież sobie potem przymocuje ją znowu... No i można tak z tym przewodem paskudnym wić się po balkonie i opierać wszystko ugniatając. Co tam kwiaty! Co tam pranie! A argumenty jej, które próbował mężuś przeforsować, są przecież niewłasciwe i nie na miejscu. Wszak on przyszedł i to powinno jej do szczęścia wystarczyć, a elegancko być nie musi, bo to balkon tylko.
Pranie wyschło. Kwiaty upięłam. Balkon bez obrzydliwego przewodu. Jest znowu ok. Muszę tylko o jakimś ładnym zabezpieczeniu pomyśleć... Bez proszenia faceta o pomoc.

piątek, 8 czerwca 2007

noc w malwy malowana, noc długa, nieprzespana...

    Wczoraj przypomnieliśmy sobie nasze noce ciepłe, pachnące, roziskrzone. Takie z rozmową bez słów. Nie pamiętam już nawet, kiedy ostatnio szliśmy w letnią noc.Tak przed siebie, bez celu.
Było przyjemnie. Bardzo przyjemnie. Zapachy, światła, cienie i półcienie, odgłosy zabaw w ogródkach. Nawet nie myślałam, że tak bardzo mi tego brakuje... Do tej pory jakoś nie brakowało...  A tu mężuś niespodzianie zafundował mi odprężenie po poprzednich, również nieprzespanych nocach. Tyle, że ta nie przyniosła o świcie zmęczenia. Ta była moja. Goraca, pachnąca, z księżycem i zapachem miasta, skwerów, parku i fontanny w tle. Ta dała odpoczynek i wiarę w nasze możliwości.
Przypomniała mi, że kiedyś potrafiliśmy nie spać długo i wchłaniać w siebie noce. Te na wakacjach i te codzienne. Takie noce ze świtu powitaniem. Po których piję rano miętę i wdycham słodki, duszny zapach moich róż balkonowych. Po których nie sięgam po kawę. Które przynosza refleksję i nadzieję, gdy rano w zamyśleniu biorę kota na kolana i wiem, jaka jestem szczęśliwa.

czwartek, 7 czerwca 2007

tajemnice damskiej torebki

Kama kochana ćwieka mi zadała i do zwierzeń wyznaczyła.

    Co się kryje w damskiej torebce?
Sama istota tejże jest wielce mnie interesująca. Wszystkie skarby kobieta tam gromadzi i tajemnice chowa i jakoś nikt nie odważy się tej sfery naruszyć. Jedne panie preferują duże, przepadziste torbiszcza, które gromadzą w sobie sekrety kilkuletnie, inne takie małe, maleńkie, co by nikt nawet nie próbował pomyśleć, że coś w nie upchnąć można. A można... Wiele w każdą... Zabawne, ile czasem tego się w nich mieści.
Ja osobiście torebki uwielbiam. Ale nie takie zwykłe. O nie! Takie są dla mnie nie przystające. Ja lubię takie z duszą i charakterem. Swoim kształtem muszą krzyczeć - inna jestem, cudowna i specyficzna. Najszczęśliwa mówi, że noszę antykwaryczne zabytki z prabacinych strychów. Czasem nawet tak i jest ;) No i koniecznie muszą być ze skóry. Najlepiej takiej niewyprawionej. Och... jak one pachną. Hm... ja chyba kocham swoje torebki... Trzymam je latami, nawet jak się popsują i naprawić nie dają. Nigdy ich nie wyrzucam. Upycham starannie w pawlaczu rodziców i czasem wyciągam, żeby powspominać. Każda ma swój zapach i historię. Każda towarzyszyła mi w innych miejscach i okolicznościach. Każda gromadzi w sobie jakieś resztki dni minionych.

A co ja w nich mam? Balagan. Poza bałaganem niewiele... Na to niewiele składa się natomiast:
- planer i pióro (w planerze mam upchnięte wszystkie dokumenty i całe mnóstwo kwitów, wydruków, rachunków; obecnie do planera przełożyłam również kasiorę, bo mi się portfel mój znudził)
- paczkę chusteczek higienicznych
- pilniczek
- szminkę
- klucze (uff... siedem sztuk!!!! już wiem, czemu torba taka ciężka)
- telefon komórkowy
Czasem dokładam stertę malowideł i flakonik perfum. Ale tylko w razie wielkiej imprezy ;) a i tak ich nigdy wtedy nie używam. Czyli można powiedzieć, że wyprowadzam kosmetyki na spacer...

No i teraz babeczki kochane... Jako zołza, w sposób oczywisty, do zabawy wyznaczam Panie, z takiej oto listy:
Basia
Bezimienna
Carrie
Fabiana
Gosia
Idkocia
Kobieteria
Koliberka
Melibea
Ola
Zasłuchana

środa, 6 czerwca 2007

nocne przesilenie

    ... przyniosło efekt braku temperatury. Cieszę się w sposób trudny do wysłowienia.

Przepraszam, że wczoraj cały czas było o tym, ale przy zdrowych zmysłach trzymała mnie świadomość, że mam się z kim tym wszystkim podzielić. Dziękuję!!! Za cenne rady również.
Potem będzie coś optymistycznego - obiecuję.

wtorek, 5 czerwca 2007

walczymy

    Walczymy od dwunastu godzin z gorączką dwulatka. My okładamy go zimnymi okładami i aplikujemy środki przeciwgorączkowe. Ale ona jest twarda i się nie daje. Stoi twardo około czterdziestu stopni. Lekarz przyjedzie, ale musimy czekać bardzo cierpliwie. Cierpliwości nie mam już od kilku godzin.

12.15 - luminal, nurofen, efferalgan, ceclor, nystatyna - wszystko podane dwie godziny temu w dawkach końskich i gorączka 39,9. Jestem już głupia i nie wiem, co robić.

17.30 - !!!!!!!!!!! 38,4 !!! Wreszcie spadła! Drgawek nie ma. Idkociu kochana, ja nie wiem, czym różnią się te drgawkowe od tych dreszczowych. Wstrząsało nim - lekko, ale na szczęście już to za nami!

20.00 - 39,4

poniedziałek, 4 czerwca 2007

poniedziałkowy optymizm

    Nie ma to, jak się obudzić w zimny, deszczowy poniedziałek. Aż che się człowiekowi tydzień zaczynać... Zwłaszcza jeśli noc do świtu nie była przespana, ponieważ tak sama z siebie zasnąć nie pozwalała.

niedziela, 3 czerwca 2007

jeden w roku dzień

    Cisza jeszcze mnie otula ogromna... I ogarnia mnie taki spokój przed burzą wewnętrzną spowodowaną myślami biegnącymi wstecz, przez wspomnienia do początku. To wtedy tworzył się mój układ planet i astralna przyszłość. Jeszcze kilka kwadransów i moja supernowa zabłyśnie...
Pewnie za kilka godzin mieszkanie przesiąknie zapachem piwonii - moich pierwszych kwiatów, które dostaję raz w roku. Zawsze tego samego dnia.
Mija trzecia dekada. To nasuwa refleksje.
Dobrze mi tu i teraz i w tym wcieleniu. Choć nie zawsze łatwo było i cicho i spokojnie. Cieszę się że jestem. Tu i teraz i z tymi ludźmi, których tak bardzo kocham.

sobota, 2 czerwca 2007

książeczki o zwierzątkach a wegetarianizm

    Nigdy nie przepadałam za mięsem. Zawsze czułam do niego większy lub mniejszy wstręt. Był nawet okres, dość długi w moim życiu, gdy nie jadłam go wcale. Z przyczyn... że tak powiem świadomości... Potem jednak znowu jako przedstawicielka grupy krwi Rh 0, czyli typowy i najstarszy mięsożerca, wzorując się na jaskiniowych przodkach, dopadłam ponownie do mięcha. A potem przyszla ciąża i laktacja. Wtedy się je wszystko ;) I jak leci i w ilościach czasem normę i przyzwoitość przekraczających. Ale zawsze unikałam czerwonego i żywiłam się jedynie drobiem.
A teraz znowu czuję dziwny wstręt. Nawet nie brak apetytu, czy ochoty. Zwykly wstręt.
Skąd on się wziął?... Z literatury dla maluchów! Codziennie oglądam z dwulatkiem książeczki. W książeczkach dla dzieci jest mnóstwo zwierzątek. Tu uśmiechnięta świnka, tu krówka tuląca cielaka. Tam owieczka, czy sarenka.
Ostatnio dwulatek dostał książeczkę o "koligacjach rodzinnych" u zwierząt, np. krowa, byk, cielę. No i tak mi pokazuje mój dwuletni synek zwierzątka i nazywa - krówka mama, krówka tata, cielaczek dzidzia.
Mnie przełyk się zawęża i odpowiadam, że tak, tak syneczku, mama, tata, dzidziuś...

piątek, 1 czerwca 2007

macierzyństwo spychane na potem

    Ostatnio bliska mi osoba dowiedziała się, że ma tzw. zespół policystycznych jajników. Co to? Coś strasznego i zmieniającego życie kobiety. Definicja jest krótka i zwięzła: "Zespół policystycznych jajników jest powszechnie rozpoznawaną nieprawidłowością endokrynologiczną występującą u kobiet, oraz najpowszechniejszą przyczyną niepłodności spowodowanej brakiem owulacji." Choroba dotyczy od 3 do 6 procent populacji kobiet będących w wieku rozrodczym. Mało? Dużo?
    Często gonimy za pracą, ułożeniem materialnym swojego życia. Na pierwszym miejscu stawiamy mieszkanie, potem samochód, awans i gdzieś, kiedyś tam, na końcu dziecko. Że niby lepiej mu będzie, jak będzie miało wszystko... A poza tym wiek młodości u kobiet się wydłużył, więc jeszcze jest czas... Potem czas ucieka i ucieka. A kobieta... zostaje sama w pięknym domu, z ustabilizowanym życiem i poczuciem niespełnienia...
Chcę wierzyć, że w tym wypadku sprawa zakończy się szczęśliwie, a czas da sobie wyrwać jedną małą chwilkę i zdaży się cud...