niedziela, 19 czerwca 2016

szaleństwo

    Kawa! Aromatyczna, świeżo mielona kawa. W pomarańczowej filiżance. Zaparzona z kardamonem. Smakuje doskonale. I arbuz z solą alpejską. Rozkosz. Kwiaty na balkonie już zrosiłam. Zioła pną się w górę jak szalone. Róża kwitnie przekraczając zdrowy rozsądek. Poziomki czerwienieją, dęby rosną z minuty na minutę. Szaleństwo. Nawet pelargonie wylewają się ponad miarę. Drań od trzech godzin jako wolontariusz wykonuje wyznaczone mu zadania podczas wielkiej imprezy organizowanej w powiatowym. Wieczorem będzie prowadził zajęcia sportowe dla maluszków - jak sam określił. Odpoczywam. Wczoraj wybraliśmy się na deptak. Gwar. Centrum. Tłum. Tyle lat w tym tyglu mieszkaliśmy. Na wyciągniecie ręki były parasole i tłum. Brakuje? Nie wiem. Słońce panoszy się u nas. Trawy nie ma. Ptakom wystawiam wodę. Ale i tak jestem w swoim żywiole. Uwielbiam słońce na skórze. Od piątku jestem ciocią. Taką prawdziwą. Mam własnego bratanka. Krew z krwi. Uwielbiam te prywatne zawieszenia w pełni szczęścia.




piątek, 17 czerwca 2016

klik!

- Dzień dobry!!! - zawołał w moją stronę uśmiechnięty od ucha do ucha listonosz - Nic dla pani nie mam.
- To źle - odpowiedziałam uśmiechając się na jego widok - Bo ja cały czas czekam.
- Brak wiadomości to dobra wiadomość - zawołał pędząc dalej człowiek, z którym dzisiaj rozmawiałam po raz trzeci odkąd tu mieszkamy, a mieszkamy od czterech lat. I wszystkie trzy razy w tym roku. Od lutego. Wie, skąd ten list ma przyjść. Listonosz wie dużo. Miły pan. I sympatyczny. Ale... Ale... Właśnie akurat wtedy stałam obok cukierni i gadałam o wszystkim i o niczym z mamą jednego z chłopców "z piłki". Dziś mam dzień taki po prostu i na luzie. Wstałam wyspana. Kąpiel, truskawki na balkonie, kawa i podlewanie kwiatów. Pełna ignorancja zegarków i telefonu. Wybór prezentu dla mamy i odbiór tortu. Pomiędzy tym wszystkim w drodze po drania do szkoły wizyta u zaprzyjaźnionej pani Basi, u której zawsze kupuję buty stworzone dla mnie. I kiedy już nagle i spontanicznie dziecko mnie wycałowało na powitanie, okazało się, że zegar wskazuje dopiero 12:20. Takie dni lubię. Potem burza i deszcz. Wreszcie. Brakowało go. Wycieraczki w samochodzie nie dawały rady. Mąż mój własny i osobisty pomimo tego radę dał. Pisałam już, że lubię z nim jeździć? Przez moment było czym oddychać. Teraz znowu słońce opanowało wszystko. Lubię słońce. Obiad. Kawa. Zawieszenie w czasoprzestrzeni totalne. Ostatnio takie miałam dwa tygodnie temu. Wtedy z piwoniami jak co roku. Mamy zarezerwowanego kociaka. Kotkę. Poszło samo z siebie. Coś puściło w myślach i emocjach. I w naszym domu będzie za dwa tygodnie mały szkrab. Zwykły, nierasowy maluch, któremu będzie u nas dobrze. Na balkonie mam trzy dęby. Pisałam? Znalezione wiosną żołędzie wrzuciłam do skrzynki i mam dęby. Maleńkie. Rosną wbrew zasadom logiki. W ciągu trzech tygodni rozrosły się niesamowicie. Najpierw dwa. Ostatnio zauważyłam, że o swoje prawa walczy trzeci. Dzisiaj dałam im trochę przestrzeni. I przy okazji okazało się, że kolejne dwa o swoje miejsce upomną się w ciągu najbliższych dni. Tak. To wszystko to dobry znak. klik