poniedziałek, 26 listopada 2012

klik

    ... ha! Wiem, wiem... Wiem. Wiem, że nic nie wiem. I wiem, że do środy miałam nie pisać, aby swojej paniki nie wywalać z  pełnym ekshibicjonizmem i tym obrzydliwym egocentryzmem właściwym mojej świadomości. Ale trudno. Stało się. Muszę się przyznać: jestem na urlopie, mam totalnie wolny wieczór, sączę ulubione, Upiór w operze i inne wyjce w wersji hard produkują się w słuchawkach, mąż mój własny i osobisty ogląda z zapamiętaniem programy informująco - politykujące, a drań śpi. Śpi zmęczony jeszcze wczorajszym meczem w stolicy. Dali czadu. Nawet sobie nie wyobrażacie, jakie to emocje widzieć swoje dziecko, które skupia uwagę na piłce i walczy o nią. I to dziecko staje się nagle takie duże i dorosłe i jakby w innym wymiarze funkcjonowało, podejmuje decyzje wskazujące na konkretną taktykę. Taak... muszę przyznać światu, że mam to szczęścia mieć zdrowe i absolutnie fantastyczne, chociaż w pełni draniowate dziecko. Uczy się lepiej niż bardzo dobrze. Z matematyki dawno już zostawił klasę w tyle i prawdę mówiąc zaczęliśmy załamywać ręce, ponieważ nie wiem, czy kontynuować rozwijanie jego pasji, czy też kazać mu pozostać na pewnym etapie i zaczekać na klasę. O ile przy pisaniu jest płacz, bo on wie i on umie i nie trzeba więcej, niż trzeba, o tyle matematyka jest dla niego nagrodą. Taką totalną. Pracujemy już na czterech działaniach. I chce więcej. A ja się boję. Oprócz tego znajduje czas na dwie dyscypliny sportu. Piłka nożna jest jego pasją równą matematyce. Tenis zaś jest jego sposobem na spędzanie wolnego czasu. Wolnego! cholera czasu... Jesteśmy po jednym meczu, przed drugim równie istotnym dla rocznika, a przed ogólnopolskim turniejem tenisa ziemnego. Basen jest dwoma dodatkowymi godzinami wychowania fizycznego, które wypełnia sumiennie i z przyjemnością jak pozostałe godziny lekcyjne, a pani unosi się w zachwytach. Ja ją zapraszam do nas w czasie wolnym. Ona nie wierzy. Ja też bym nie uwierzyła, że dranisko z Doskonałego Damianka potrafi przepoczwarzyć się w Koszmarnego Karolka. Tak widocznie musi być. Musi być w wielu kwestiach samodzielny. I wbrew pozorom cieszę się. Gdzieś tam we mnie odzywa się mój rodzic płci męskiej, który marzył o tym, aby drań nie był pokornym, ułożonym, grzecznym chłopczykiem, jedzącym świeże warzywa i słuchającym z pokorą wszystkich wokół. Nie tak dawno zresztą pobił się z najlepszym kolegą o... poglądy. Tutaj zabrakło mi argumentów. Poglądy to poglądy, należy ich bronić.  Przyjaźń trwa nadal jakby nawet większa, sińce się zagoiły, a ja nadal nie mogę wyjść z wrażenia i pocieszam faktem, że on nie zaczął.
Taak... wiem. Piszę to, bo piszę. Bo jestem dumna. Bo chcę zakrzyczeć to, co faktycznie chciałam napisać. A co chciałam napisać? To, że mam znowu okulary. Czarne. Duże. To, że jeszcze bardziej rozjaśniłam włosy. To, że fryzjerka ścięła mi je nieco inaczej tym razem i kompletnie nie potrafię ich teraz ułożyć. To, że znowu poradziłam sobie z kilkoma dużymi imprezami. To, że jestem z siebie tak zadowolona, że aż głupio mi. To, że obecnie moje dwie stażystki zostały rzucone na głęboką wodę i muszą sobie poradzić, bo mój urlop nie jest taki sam z siebie. I to, że bardzo się boję. A ze strachu cierpnie mi aż skóra w miejscu, gdzie plecy tracą swoją nazwę szlachetną. W środę już będę kilka godzin po znieczuleniach i prawdopodobnie nawet będę się śmiać z tego strachu. Niestety dopadło i mnie. Chirurg zajmie się mną dokładnie i jak sam powiedział: czule. Miły facet, z którym dobrze mi się rozmawia. Szkoda tylko, że o głębokości nacięć i ich następstwach. Pozostaje mi jednak wiara w to, że tam na górze mamy teraz taką ekipę (a właśnie... mieliśmy jeszcze dwa pogrzeby w ostatnich tygodniach), że pokierują jego dłońmi tak, aby było wszystko dobrze.
Drań nic nie wie. W środę idzie rano do szkoły, potem na kółko, potem na trening. Zmieni się tylko to, że pozwolę mu wziąć telefon ze sobą. Chcę do niego zadzwonić. Taki mały egocentryzm prywatny... A poza tym? Poza tym wszystko dobrze i nawet nie tak strasznie, jakby wskazywała moja rozchwiana dzisiaj nieco leksyka. Jest ok. Taaak. klik