wtorek, 25 września 2012

    Zdecydowanie ktoś powinien wprowadzić zakaz sprzedaży węgierek... Uff... lubię je. Kocham je i wcale się nie wstydzę jeść je bez opamiętania. Nie smażę w tym roku powideł. W tym roku jemy węgierki na zapas.

poniedziałek, 24 września 2012

Semantics won't do...

... czyli każdego dnia dostrzegam rozbieżność pomiędzy tym, co chcę powiedzieć, a zbyt ubogim znaczeniem słów, które wypowiadam.
Piję właśnie trzecią kawę. Pierwszą czarną. Mąż mój własny i osobisty poszedł do apteki. Drań przed chwilą przybiegł z podwórka z zapytaniem, czy nie wbiło mu się szkło w łokieć. Po wyartykułowaniu pytania zaczął płakać. Z płaczu dowiedziałam się, że spadł z roweru w bliżej nieokreślonych okolicznościach w bliżej nieokreślonym miejscu. Woda utleniona i plaster załatwiły sprawę, a drań szybciej niż szybko wrócił na podwórko. Po co mąż mój poszedł do apteki? Sama nie wiem. Okaże się jak wróci. Sama jestem ciekawa, jaki specyfik mu polecą na moje zakatarzenie siermiężne, ból mięśni i ogólne rozdrażnienie na skutek trudności z koncentracją z powodu bólu głowy. Odebrałam dzisiaj paszport. Sama się zdziwiłam, że już. Już zapomniałam jakie to uczucie. Coś jakby wolność i możliwość. Nabyłam również płaszczyk. Przemyślałam i nabyłam... czerwony z rozszerzanymi rękawami.
Wczoraj zanieśliśmy rodzicowi płci męskiej wrzos. Piękny, absolutnie wrzosowy. Zastaliśmy różę herbacianą od mamy. "Wiesz córciu - śmiała się dzisiaj mama do telefonu - tata zawsze się ze mną kłócił, że nie ma róż koloru herbacianego, są tylko żółte." Uśmiałam się i ja, bo przecież to oczywiste, że są. I są to moje ulubione. Takie zawsze dostawałam od dziadka na urodziny. Ogrodowe, herbaciane.
Tymczasem drań dzisiaj dostał pięć minus z dyktanda. Jutro dostanie wycisk od trenera. W sobotę dostaliśmy, po uprzednim zamówieniu, pyszne sushi i wino z liczi. Pychota w połączeniu. W połączeniu ze zbyt cienkim ubraniem wprawiło mnie w stan zachwytu, a obecnie kataru. Ale i tak było warto. Mmmm... dlaczego wszystko, co grzechu warte jest barwne i kosztowne. klik

czwartek, 20 września 2012

zabawne...

    Nabyłam dzisiaj drogą kupna firany. Drania uzbroiłam w trzy nowe kurteczki. Przymierzyłam piękny, króciutki, totalnie pomarańczowy płaszczyk. Cudo... niestety ciut za obcisłe rękawy wprawiły mnie w stan niepewności co do tego, czy wypada. Do jutra mam przemyśleć sprawę. Zatem myślę. "Ale masz piękną żonę" zakrzyknęła moja przyjaciółka licealna do męża mojego osobistego. Ponoć nie widziała u mnie jeszcze tak jasnego blondu i ponoć nie widziała mnie jeszcze nigdy w malinowym płaszczyku. A znamy się lat 20. Jak to brzmi... W sumie brzmi też zadziwiająco, że już czwarty rok trenuje drania, robiąc z niego tenisistę. Chociaż ja wolę myśleć, że on się po prostu dobrze bawi i turnieje są sprawą mocno drugorzędną. A drań z dumą nosi swoją licencję o numerze ponoć najwspanialszym dla niego i z chęcią większą niż ogromna biega po korcie ziemnym. Woli mączkę niż halę, woli rakietę head od innych, w butach Adidasa gra mu się lepiej niż Nike. A ja patrzę z boku i odpływam. Rośnie ten robal. Dzisiaj trzeba było poruszyć kwestię ewentualnej szkoły językowej lub korepetycji z angielskiego. Chciałabym, aby mówił w tym języku. Chciałabym... wielu rzeczy dla niego i jakoś tak nie mogę się nadziwić, że on jest już taki duży. We wtorek wprawił mnie w osłupienie na boisku. W stroju Rooneya z czarnymi kolanami, łokciami, dłońmi i usmarowanym czołem na równi z policzkami cieszył się z karnego wbitego do bramki ściskając mnie mocą całego swojego wyrośniętego nagle jestestwa. Nie mam pojęcia, po kim on taki zapał do sportu odziedziczył. I tyle energii. Piłka nożna, tenis, basen. Na sobotę wybłagał pierwszy trening siatkówki. Tak tylko, żeby zobaczyć. Bo tak mu się podoba i chciałby z ciekawości. Bo on tak nas prosi bardzo, bardzo. Dzisiaj zapadła decyzja, że zobaczymy. Zobaczymy... Ja wiem, jak to się skończy. Mąż mój własny i osobisty weźmie to już na siebie. To, czyli kolejne godziny poświęcone sprawności fizycznej dziecka. Weźmie na siebie, chociaż sugerował, że ja z trenerami znacznie lepiej rozmawiam. Zostało mi to sprzed lat kilku, które w innej galaktyce oscylują.
Mam świadomość, że trzeba decydować się na jedną dyscyplinę, a on dodaje sobie kolejne. Mam również świadomość, że nie chcę mu ucinać i kazać podejmować wiążącej decyzji. Na razie wszyscy dajemy radę. Największą radę daje jednak on sam.
Odpoczywam. Odpoczywam w tym tygodniu absolutnie. We wtorek musiałam pojechać do pracy, chociaż na wstępie oświadczyłam, że mnie nie ma i jestem tylko dlatego, że muszę skończyć to co ważne i nie mam ochoty słyszeć i widzieć niczego poza tym. Miałam ubaw widząc, jak sprawy opływają mnie mimochodem i nie daję się sprowokować. Taki przerywnik w pracy i w urlopie - jakby zawieszenie między wymiarami. Teściowie przywieźli mi wino hiszpańskie z Barcelony. Właśnie sączę je małymi łyczkami z ulubionej lampki. I stwierdzam, że jednak wolę mołdawskie na równi z francuskim. A właśnie... tak przy okazji trunków... niedługo jadę na Ukrainę. Za to na wakacje zaczęły snuć się obok nas plany związane z Bułgarią. Nagle okazało się, że wyciągam rękę i biorę to, co mi się podoba. Zabawne... Nauczyłam się cieszyć wszystkim co pozytywne. Tego jest naprawdę dużo na świecie.

niedziela, 16 września 2012

się

    Jakby co, to wszystko się udało. Moja delegacja zagraniczna szczęśliwie podążyła w kierunku swojego kraju, trzy ogromne przedsięwzięcia za mną, Europejskie Dni Dziedzictwa na moim terenie przeszły bez zakłóceń, a ich inauguracją właśnie dzisiaj rozpoczęłam urlop. Za to jutro śpię. Odsypiam. Obudzę się dopiero wtedy, kiedy dostatecznie zostanę zmotywowana ogromnym kubkiem gorącej kawy z mlekiem. Tak. Muszę się dać zmotywować, ponieważ jutro otwarcie testamentów, a potem niezwykle ważne sprawy w wydziale paszportowym. Zabawne, że te dwa elementy mojego obecnego życia zbiegły się w czasie i nastaną w tym samym dniu. Od jakiegoś czasu mam pewność, że nic nie dzieje się bez powodu i ten głębszy sens nawet najprostszej sytuacji potrafimy dostrzec, choćby dopiero po fakcie. Albo i nie potrafimy - zależy od sposobu patrzenia na świat. Mnie wyostrzyły się kolory. Im jaśniejsze mam włosy tym łatwiej mi obserwować świat. I łatwiej się śmiać. Tak. Śmieję się. Nie wiem, czy wszystkim się to podoba. Mnie tak. Chyba nie chodzi o to, by tkwić w bólu, chociaż nachodzą mnie takie chwile, że mam ochotę walić pięściami w ścianę. Oczy opanowuję ilekroć poczuję, że zaczynają szczypać po dolną powieką. I wtedy śmieję się z samej siebie. A śmiejąc się biorę jeszcze więcej obowiązków. I za każdym razem obiecuję sobie, że opisze to tutaj. A potem tutaj nie docieram. Opanowałam bowiem zdolność pisania bloga w myślach. Tak... tam opisuję ze szczegółami.