piątek, 30 maja 2008

zmykam

    Pani wypachniona i naszykowana zaraz zmyka na randkę ze ślubnym własnym i osobistym. Pani zmyka, znika i może pojawi się jutro... A może się jutro nie pojawi...
Zatem... jeśli pani nie będzie tutaj, znaczy to jedynie tyle, że pani się bardzo dobrze bawi...
klik

...

    Mąż mój własny i osobisty zapowiedział na dzień dzisiejszy wieczór z gatunku tych romantycznych. Chociaż i tak każdy piątek jest już sam w sobie dla mnie dniem magicznym. Jest bowiem tym dniem tygodnia, kiedy dostaję ponownie osobistego na własność. Mogę się przytulić, nie muszę zerkać na zegar, nie żałuję, że wcześnie rano obok mnie go już nie będzie.
Myślałam, że damy radę żyć na odległość. Myślałam, że mamy dostatecznie dużo sił w sobie i uczuć. Myślałam, że nasz związek jest czymś permanentnym...

... i faktycznie - jest czymś permanentnym... tylko już bardzo zmęczonym tą odległością...

czwartek, 29 maja 2008

pani...

    ... jest chyba na baterie słoneczne, słońcem oddycha i słońcem się  żywi. Pani od zawsze pod koniec maja ma siły zwielokrotnione: więcej widzi, więcej robi, więcej na siebie bierze. Pani później spać chodzi i wcześniej wstaje, z czasem się ściga, często nie śpi wcale. Mniej je, więcej mówi. Pani wtedy nieco śmielsza, bardziej dociekliwa, częściej oko przymruża...
A w czerwcu... w czerwcu jeszcze gorsza pani jest... Zawiesza się wtedy między tym co było, a tym co będzie. Teraźniejszość staje się poczekalnią... Miłą, pełną zdarzeń, nieważną w ostatecznym rozrachunku.

I czuję, że czerwień panią już determinować zaczyna...

... od dzisiaj oczyszcza organizm, nie je mięsa i wraca do lipińskiego...
i chyba zaczyna wiedzieć, czego potrzebuje poza słońcem.

środa, 28 maja 2008

płakać...

     ... mi się dzisiaj zachciało na widok moich róż... Pielęgnuję je i od maleńkiego pędu hoduję... Mówię do nich nawet... I lubię tak bardzo! Tak bardzo... jak bardzo ta nieznośna mszyca je polubiła. Wszystkie...
...i tą amarantową i tą bladoróżową, i herbacianą, i białą...

wtorek, 27 maja 2008

nasze prywatne "prawo bronxu" w odsłonach trzech z post scriptum

    odsłona pierwsza:

    Pani dzisiaj schodzi sobie z draniem i słyszy krzyki nastoletnich potencjalnych pensjonariuszy zakładów penitencjarnych na podwórku swojej kamienicy.
Pani do tego niejako przywykła... Schodzi pani zatem, drań biegnie przodem, bo przecież pierwszy na parterze być musi. Z okna na pierwszym piętrze pani zauważa, że krzyki owe są dziełem jednego pani ulubionego okolicznego łobuza, który jest w stosunku do pani uprzejmy, jednego okolicznego, który jest czupurny i którego pani od lat trzech wytrwale temperuje ucząc dobrych manier oraz dwóch obcych, zakapturzonych w portkach, których krok poniżej kolan chyba wisi. No jakoś tacy obcy zupełnie ci dwaj... Nigdy ich pani o wyniesienie się z papierosami czy konopią z klatki nie prosiła... No obcy, jak nic!
Pani schodzi, drań zeskakuje z ostatniego stopnia, staje na parterze i nagle w wielkim hukiem otwierają się drzwi od strony podwórka, wbiega trzech potencjalnych, a za nimi pojawia się coś, co wybucha tworząc tuman dymu.
Okazuje się, że jeden z nieznanych pani przyszłych kryminalistów wrzucił coś... A tak... coś się przecież dziać musi, żeby pięknie było.
Pani bierze na ręce przerażonego drania, który ze strachu i zdziwienia zapomina o możliwości płaczu i podchodzi do przyszłego potencjalnego pytając, gdzie zostawił dzisiaj swój rozum. Pozostali czmychają, bo wiedzą, że w pani w takich momentach aktywują się umiejętności pedagogiczne i jednocześnie wzmagają naturalne predyspozycje oratorskie. A ten przyszły potencjalny obcy patrzy na mnie błędnym wzrokiem i pyta, czy mu podskoczę...
No... panią zatelepało ze złości, rzuciła coś na temat jego braku instynktu samozachowawczego i z nadal zdziwionym draniem wyszła z bramy.
Ale...
Ale nie wiem, jakie domieszki krwi są w moich żyłach, wiem jednak, że młodociany nie obraził dumy kobiecej, nie wzbudził belferskiego zgorszenia, poruszył jednak wrodzoną zadziorność...

    odsłona 2:

... pani ma sąsiada. Miły człowiek z tego Roberta... Chociaż gdybym go nie znała, wolałabym go nawet w biały dzień na ulicy nie spotkać. Ma on bowiem jedną wadę - za dużo czasu spędza na siłowni i trzyma w garści okolicznych bezkarkowców. Tych, co to wyglądają, jakby im arbuzy ktoś spod ramion ukradł...
Pani dzisiaj do domu wracając spotkała sąsiada...

    odsłona 3:

- Już się uspokoiłaś? - zapytał mnie sąsiad, kiedy na schodach ucichły kroki potencjalnych, którzy z minami na równi skruszonymi, co zdezorientowanymi przyszli mnie przeprosić.
- Tak, uspokoiłam się, ale to nawet nie o to chodzi, że oni szaleją, bo to mogę zrozumieć. Chodzi mi o to, że zapraszają kumpla nie stąd, który psuje im opinię, a oni na to nie zwracają uwagi...
- A wiesz, że małolaty teraz stoją na dole i słuchają, o czym rozmawiamy? - cichutko zapytał sąsiad.
- Wiem. I dlatego to mówię... Taki morał na koniec...
- A ja myślę, że w to sama wierzyć zaczęłaś... - skwitował mój sąsiad

Faktycznie... chyba zaczęłam...


PS. - Znowu te zakapiory w bramie stały... - powiedział późnym wieczorem ślubny - Strasznie się martwię o was w ciągu dnia, bo przecież cały czas sama z draniem tutaj jesteś...
- Możesz być spokojny. Przecież widzisz, że nic się nie dzieje. - powiedziałam nie przerywając lektury ulubionych liryków Iwaszkiewicza...

... bo pani w gruncie rzeczy jest bardzo wrażliwa, spokojnie usposobiona, często zamyślona, czasem uduchowiona...

Pani znowu...

    ... się trochę zapętliła.
Znowu mam wrażenie, że z czymś się rozmijam, albo właściwej drogi znaleźć nie mogę. Albo jej nie zauważam... Albo dostrzec się jej boję.

Ostatnio pani artykułuje tysiąc myśli swoich i szokuje nimi otoczenie...
... a może rzucić to wszystko i w Bieszczady pojechać i żyć w zgodzie z naturą? ... a może wrócić tam, skąd wróciłam tu?
... a może pojechać dalej jeszcze i zacząć wszystko od zera?... A może pisać popijając ulubione i zarabiać na ludzkich emocjach?
"A może zaczniesz pisać opowiadania do Playboya na przykład?" rzuciła niby dla żartu Ona... Może...
Pani sama nie wie, czego pani w tej chwili potrzebuje. Ale potrzebuje czegoś bardzo. I to coś od dawna do głosu dojść próbuje...

... i obawiam się, że niedługo do tego głosu dojdzie... I obawiam się, że to akurat pani zauważy... A jak znam panią, to i w życie wcieli... klik

sobota, 24 maja 2008

sms

    Obudził mnie dzisiaj skoro świt ślubny podając mi telefon brzękotem zawiadamiający o nadejściu wiadomości. Toż to nieludzkie wręcz, żeby tak człowieka takim rankiem budzić! Tym bardziej nieludzkie, że...
    ... no i tu na Kamę zgonić muszę... Przysłała mi bowiem zdjęcia z Paryża i zasugerowała nawet pewną rozmowę ze ślubnym. A w dodatku do owej rozmowy zdjęcia, niejako poglądowe, dosłała jeszcze potem. Ja natomiast jakoś tak raptem jej sugestiom posłuszna, rozmowę zainicjowałam i jak się ona toczyć zaczęła, to się skończyć nie chciała i przez to usnęłam o godzinie, o której wstawać by już było można.
    Naprawdę nawykła jestem do telefonów w godzinach wszystkich. Tyle, że te w godzinach nocnych, albo wczesnych nieprzyzwoicie raczej dobrych nowin nie przynoszą. A tu nie dość, że sms, a nie telefon, to i treść owego kuriozalna!
Napisał bowiem do mnie Krzysiek jakiś... A ja Krzysztofów nie znam żadnych - poza jednym, ale on by mi nad ranem smsa nie przysłał, bo zważywszy na jego wiek, wystukać na klawiaturce by go nie zdołał.
Pisze mi zatem ów na K., a właściwie to pytanie zadaje, skąd jestem i... moje imię dopisuje.
Nooo... Zadziwił mnie facet ogromnie! Na mój własny i osobisty bowiem telefon komórkowy, z moją osobistą kartą, zawierającą mój własny, osobisty, niezmieniony od lat wielu, wielu numer, przysyła mi pytanie i kieruje je do mnie imiennie... I pyta w dodatku, skąd ja jestem...
Ale ponieważ rozmową trochę zmęczona byłam, a sytuacją zaistniałą lekko skonsternowana, sms usunęłam, telefon wsadziłam pod poduszkę i zasnęłam. I poczytałabym to nawet za sen dziwny nieco, ale ślubny mnie właśnie kilka minut temu zapytał, czy owa wiadomość nie oznaczała, że coś się komuś przydarzyło.

... no już sama nie wiem... Krzysiowi najwyraźniej przydarzyło się coś... Tylko dlaczego przy okazji przydarzyło się i mnie?

piątek, 23 maja 2008

i wszystko jasne...

    Taaak... Wszystko się już wyjaśniło. No prawie wszystko... Ale przynajmniej już wiadomo, co podłota po nocach robi. Bo tak normalnie w nocy to się przecież śpi. Ale kto powiedział, że podłota do tych śpiących nocą należy? Co to to nie... Podłota zdecydowanie w nocy nie śpi, ale siedzi i tworzy klik

czwartek, 22 maja 2008

klasycznie

    Dzień świąteczny u mnie dzisiaj, ale senny i lepki w moim domu od jazzu... klik
Miło tak i jakby w zawieszeniu, poza czasem.
Szkoda, że słonko jedynie onetowe... chociaż potrójne.

wtorek, 20 maja 2008

o gryzieniu...

    Byłam dzisiaj u dziadków moich. Tak właściwie na chwilkę, ale jednak. Robię kawę, kroję ciasto, drań w tle rozrabia, bo przecież ze szczęścia głupieć należy... Akurat wzięłam łyk kawy, a ponieważ dawno ulubionej nie piłam, łyk był nieprzyzwoicie duży, kiedy słyszę jak babcia-prabacia tonem bardzo zatroskanym mówi do drania: "nie gryź synciu dziadka, bo dziadek ma brudną rękę i sobie ząbki pobrudzisz"...

... zanim zaniosłam kawę i ciasto do pokoju, musiałam  umyć blat i jedną z szafek w kuchni... Mam tylko nadzieję, że drań podczas gryzienia dziadka nie spocił się.

poniedziałek, 19 maja 2008

nie o śnie

    Rano miałam opisać mój wczorajszy sen. Rano się jednak jakoś tak przeciągnęło i nagle noc nastała, więc mój sen traci nieco na świeżości... Zatem nie o śnie napiszę.
A w zasadzie to nie napiszę o niczym, ponieważ dom uśpiony i cisza z gatunku tych magicznych. I wreszcie mogę nadrobić zaległości w lekturze (również blogowej), oglądając po raz kolejny klik :)

niedziela, 18 maja 2008

nocą

    Zdążyłam już polubić to moje pisanie nocne, które ostatnio uprawiam.
Tak miło... w łóżeczku i ciszy nocnej sobie mysi w głowie układać i na klawiaturze wystukiwać.
Jednak szybko przyzwyczaiłam się do tego, co wygodniejsze... Jak każdy prawdopodobnie.

sobota, 17 maja 2008

kolacja u rodziców

- Chodź szybko, bo mi zaraz teścia aresztują - powiedział rozchichotany ślubny, kiedy prędko wracałam od klatki, do której mnie najszczęśliwsza zawróciła, bo zapomniała dać nam jeszcze jednego pakunku. Najszczęśliwsza na odchodne lubi nas zarzucić pakunkami...  Na szczęście wracałam się dzisiaj tylko raz. - Dziadek stoi po drugiej stronie ulicy z draniem na ramionach i krzyczą w naszą stronę "fujary czegoś zapomniały" - dodał ślubny.
No przyznać muszę, że mój rodzic płci męskiej pomysły czasem miewa szalone, a drań w lot łapie takie głupoty. Oczywiście przez całą drogę byliśmy fujarami, które zapomniały z czego dziadek był ogromnie dumny. Tym dumniejszy, że drania przeniósł na ramionach, bo go by przecież nóżki bolały i w ramach rekompensaty za to, że nie dał rady dzisiaj skleić koła od roweru z braku czegoś tam...

I jak tu nie dać rozpieścić? :)

czwartek, 15 maja 2008

Pani i kawa zbożowa...

    ... miały już kiedyś ze sobą do czynienia... Kawę zbożową bowiem pani piła w szpitalu po urodzeniu drania. Pani doskonale pamięta ten fakt, bo pani się wtedy bardzo chciało kawy, co wszyscy gromkim śmiechem skwitowali. Jak tylko zatem pani dowiedziała się, że jakaś kawa z mlekiem w dzbankach jest, to zwinęła sobie dwa dzbanki takie półtoralitrowe i dopiero po wypiciu pierwszego załapała, że nie jest to pani ulubiona nescafe z pełnotłustym mlekiem... Co z resztą nie przeszkodziło mi w wyżłopaniu drugiego dzbanka. Personel medyczny mocno się zdziwił, ale poczytali mi to za szok poporodowy... Pani bowiem rodziła naturalnie, ze ślubnym u boku, aparatem fotograficznym i brakiem wściekłych okrzyków. Zapewne wtedy już wiedzieli, że należę do grupy trudnych pacjentek... Być może nawet te dzbanki, które następnego dnia zwędziłam również, jak usłyszałam, że dostać to mogę cienką herbatę, wpłynęły na wcześniejsze wypisanie nas do domu...? Nie wiem... Jednak to nie o szpital, a o kawę chodzi przecież...
Taa... Nawet ona dobra była... Tak wiec dzisiaj rano pani optymistycznie do perspektywy picia owej podeszła. Jednak pani nawet nie przypuszczała, że będzie jakiś problem z zaparzeniem jej... A tu... otwieram torebkę mocno zniechęcającą do zawartości i widzę coś takiego, jakby kto trociny z siemieniem lnianym zmieszał. No to patrzę i wącham - jak kawa to jednak nie pachnie. Ale ponieważ myśl o cesarzowej motywuje mocno, wzięła się pani za dokładne czytanie instrukcji parzenia... A tam wyraźnie napisane: do litra wrzącej wody wsyp cztery stołowe łyżki kawy!...

No nieźle Wam powiem... nieźle!! Ja mam tylko nadzieję, że ta podglądaczka i znawczyni jin wie co mówi, bo ja już dzisiaj sobie właśnie drugi litr zagotowałam...

środa, 14 maja 2008

"Czy chcesz wyglądać jak chińskie cesarzowe?..."

    ... - przeczytałam dzisiaj w piśmie dla udomowionych czarownic - "Czy chcesz tak, jak one mieć delikatną cerę i promienny wygląd?" - No ba!!! każdy chciałby... Dlaczego ja niby miałabym się wyłamać?
"Czy chcesz poznać rytuały chińskich cesarzowych, dzięki którym nikt nie był w stanie wyczytać wieku z ich twarzy?" - I tu poczułam, że wstęp nieco przydługi, ale czego się nie zrobi, żeby być jak cesarzowa? Czytałam zatem dalej i starałam się cierpliwą być, pewna, że jeszcze kilka zdań i poznam jakiś cudo sposób. A tu... a tu czytam, żeby iść do lustra i przyjrzeć się zmarszczkom na twarzy... No dobra, niech będzie! I sama sobie nie wierząc, że to robię, pobiegłam do lustra, przed którym się wykrzywiłam maksymalnie, coby wszystkie dojrzeć. Dzięki temu już przynajmniej  wiem, jakich min mi robić nie wolno.
Wracam na sofę z myślą, że zaraz dowiem się o jakimś cudnym mazidle, które na pewno naiwnie nabędę, a tu czytam... że...
... po pierwsze mazidła żadnego kupować nie muszę... No to akurat dobrze - ślubny polubi pismo dla udomowionych.
... po drugie, że starzeję się według jin... Hm... no to czytam dalej, aby się dowiedzieć, czy autorka tekstu mnie aby nie obraża. Ale autorka nie dość, że  mnie nie obraża, to pisze coś, co się faktycznie zgadza - objawy moje wszystkie opisała. Normalnie musiała mnie podglądać i zapiski robić! Toż ona wie o mnie wszystko!! No trudno... jakoś się z tym pogodziłam, że byłam podglądana przez ową i czytam, że aby tych objawów uniknąć i być jak ta cesarzowa - piękna i gładka znaczy, to...
... mam się ruszać... No... tego to mi nie brakuje akurat. Od biegania za rowerkiem prowadzonym przez drania, po dźwiganie drania razem z zakupami.
... ćwiczyć chi kung... No jak to rozszyfruję, to pewnie i tak w powiatowym instruktora nie znajdę... i wtedy ślubny lubić pismo dla czarownic przestanie, bo jak znam siebie, to dziurę w brzuchu mu wywiercę, aby mi instruktora znalazł, albo książkę o owych ćwiczeniach spod ziemi wydobył...
... przyprawiać... I to zabrzmiało pięknie!! Przyprawiać toż ja wielbię. A tu w dodatku napisane, że mam przyprawiać na ostro i rozgrzewająco!! Pokochałam autorkę tekstu!! Normalnie miłością absolutną!! Okazało się jednak, że nie na długo, ponieważ zaraz po owym nakazie przyprawiania wprowadziła zakaz jedzenia sałatek i surówek. No dobra... to jakoś przełknęłam... A niech tam... Ale autorka bezlitośnie dla mnie pisze, że absolutnie mam wykluczyć czarną kawę i herbatę jakąkolwiek... No dramat... A zastąpić je mam kawą zbożową...
Moje załamanie zenitu sięgnęło i postanowiłam spojrzeć, jak bardzo przechlapane mają te, co to się według typu jang starzeją. No i się załamałam jeszcze bardziej. Te to normalnie sielankę mają... Oczyszczać się, nie pieprzyć i popijać pokrzywę... No... no i gdzie tu sprawiedliwość? Normalnie nie ma sprawiedliwości...

Kawę zbożową kupiłam... Ślubny najpierw parsknął śmiechem, a potem się przeraził, że kryzys w naszym domu zapanował. Zagryzam właśnie imbir, który popijam wodą (ciepłą) z miodem. O kawie myślę tęsknie... A co dopiero rano będzie?...
No i oświadczam: jeśli w ciągu miesiąca chińską cesarzową się nie stanę, rzucam kurację i starzeję się... tak po prostu i bez typowo. Albo typowo...Trudno...

wtorek, 13 maja 2008

koszulki nocne...

    ... pani ma... Pani ma takie z koronką i bez, czarne i ecru i nawet białą z granatową lamówką pani też ma...  Ha! pani ma nawet bladoróżową i seledynową... Na ramiączkach, albo z dekoldem. Wszystkie. Tylko. Bez wyjątku.
Od lat czterech pani ich posiadaczką i nabywcą stałym jest. Co z resztą dopiero wczoraj pani sobie uświadomiła, kiedy zwróciła pani uwagę na to, że drań śpi od kilku miesięcy w swoim pokoiku i rzadko do nas w nocy przybiega, uświadamiając sobie jednocześnie, że to on sprawcą pani koszulkowego stanu posiadania jest...
... pani bowiem nigdy w koszulkach nocnych czy piżamach spać nie lubiła i jak tylko mogła zacząć mieszkać sama, owych skrzętnie się pozbyła.

I tak sobie stała wczoraj pani obok tego łóżka i tak gdybała, że a nuż może by tak spróbować znowu... No ale człowiek to normalnie jak zaprogramowany i w dodatku z klapkami na oczach niczym koń... No bo jak w nocy drań przybiegnie?...
Pani jednak racjonalnie myśleć przestała szybko... Z zadziwiającą łatwością i szybkością pani to przychodzi...

PS. Pani dzisiaj wyspała się za wszystkie czasy. Normalnienie jakby pierwszy raz od lat wielu. A drań? ...oczywiście przytuptał nad ranem... Jak to się zwie? ... chyba prawem Murph'ego...

poniedziałek, 12 maja 2008

Jest...


    ... gorąco!! Upalnie. Letnio. Wspaniale. Dla mnie wręcz bosko. Po kilku godzinach spędzonych dzisiaj w pełnym słońcu, mam zwielokrotnione siły witalne, radośniejszy uśmiech i inny zapach skóry... Taki słoneczny...

niedziela, 11 maja 2008

kiedy żona wychodzi z domu wieczorem...

    ... i idzie na spotkanie ze znajomymi... Takimi, których prawie nie zna, poza jedną osobą. Takimi, których znać dobrze powinna, ale dopiero to spotkanie na poznanie pozwoli... Takimi, których on sam widział dawno temu i raz tylko...

    ... co wtedy robi mąż własny i osobisty, który nie widzi żony przed wyjściem z domu, bo sam jeszcze do niego nie wrócił?

Własny i osobisty dzwoni do żony, która jest w drodze na spotkanie i słyszy, że obiad ma w piekarniku a dzieckiem zajmuje się babcia.
Czy mąż mówi wtedy coś? Mówi... Dobrej zabawy  życzy i pyta, czy na taksówkę pieniądze odłożyłam sobie. Mąż nie pyta o moją godzinę powrotu do domu. Mąż żadnej godziny nie sugeruje... Chociaż dzwoni o trzeciej w nocy i zaspanym głosem pyta, czy wszystko w porządku i... idzie spać dalej.

                                        ***

Bawiłam się lepiej, niż byłam w stanie przypuszczać. Wróciłam dużo później, niż bym pomyślała. Wypiłam nieco więcej, niż prawdopodobnie powinnam, ale o wiele za mało, żeby świat i siebie przestać kontrolować i oceniać.
Po powrocie do domu zastałam męża własnego i osobistego śpiącego smacznie i spokojnie. Tak mocno, że nawet mojej obecności w łóżku nie zakodował...

Zaufanie...?

sobota, 10 maja 2008

oj... działo się...

     ... wczoraj... Działo!!...

Pani "stresa" miała wielkiego. Ogromnego "stresa" pani miała... Dygała pani wręcz. No bo jak tu nie dygać, kiedy wszystkich pani widziała ostatnio na rozdaniu świadectw maturalnych lat temu dwanaście?

Całość zaczęła się mniej więcej tak: klik, na szczęście jednak dało się temat kaszek przełamać po czasie niekrótkim. A może nie na szczęście, tylko dzięki temu, że pani do klasy matematyczno-fizycznej chodziła i było w niej dużo płci męskiej, co i na spotkaniu dało się odczuć. Pani nawet się dziwnie przez moment poczuła w dużej mniejszości kobiecej...
Tak więc impreza potoczyła się miło i jakoś tak w okolicy klik, chociaż na bar nikt z nas nie wszedł, bo ten akurat był okupowany przez innych, którzy użyli go do picia i jedzenia. Barbarzyńcy!!

Teraz pani sobie leży i leczy... migrenę - i tej wersji się trzymajmy...

PS. Wino mieli przepyszne, a podłota tańczył :)

piątek, 9 maja 2008

kawę...

    ... z rana pani sobie robi i patrzy sobie w okno. Jak co dzień... Spokój, cisza, zieleń. Pani taka zaspana i rozespana i taka zamyślona stoi. Zastanawia się pani nad tym i nad owym i... I taka rozmemłana widzi nagle małego, czarnego, puchatego szczeniaczka, którego jakaś kobietka przywiązuje do płotu i... odchodzi.
No żesz!! Ale się pani... obudziła!!
Wymyślając w myślach durnej babie, która zwierzaka zostawiła, zaczęła się pani szybko ubierać w szlafrok i klapki, żeby biec po psa, który właśnie zaczął skamleć i wyrywać się w stronę bramy - zapewne za podłą właścicielką.
Wróciła jednak pani od drzwi sprawdzić, czy drań aby śpi mocno i wtedy przyszło pani do głowy, żeby sąsiada o pomoc poprosić.
Pani by nie poprosiła? W tak ważnej sprawie by nie poprosiła?... Zadzwoniła pani zatem i mówi tonem w miarę spokojnym, że proszę go o pomoc, ale nagłą i w tej chwili już i koniecznie. Facet zdębiał, ale słucha... No to pani mu tłumaczy, żeby po tego psa, co to do płotu przywiązany pobiegł i go przyniósł, bo drań śpi jeszcze i ja sama nie mogę, a psu jeszcze coś się stanie. W myślach natomiast już kombinować pani zaczęła, co powie ślubny, kiedy psa wieczorem zobaczy i czy drań ucieszy się ogromnie i co mam w domu do jedzenia dla małego szczeniaka i...
... i rozmyślania pani przerwał sąsiad, który wychylony przez własne okno kuchenne chciał sprawę psa uściślić i zapytał, czy aby na pewno chodzi mi o tego psa - tego konkretnego, przywiązanego do płotu, którego właścicielka właśnie wraca od strony śmietnika po wyrzuceniu śmieci...

czwartek, 8 maja 2008

pani...

    ... nie ma weny, ale ma za to "stresa". A tego z kolei nie dość, że w ogóle ma, to jeszcze ma dużego. Bo... bo poza stresem dziś, jutro ma spotkanie klasowe... klik

środa, 7 maja 2008

fascynant

     - Mamusiu!!!! Mamoooo!!! - wrzasnął do mnie rozemocjonowany drań z odległości jakiś dziesięciu metrów, kiedy akurat spędzaliśmy miłe chwile koło fontan.
... a taki krzyk i takie podniecenie zapowiadają zazwyczaj dość spektakularne wydarzenie...
- Śopać mamusiu!!! śopać - i tu wskazał rączką - ale ta pani ma duzie cycy!!! mamusiu śopać!!!! - no zauważyłam... i ja i reszta ludzi, którzy spędzali czas równie miło.
Na początku to nawet próbowałam udać, że drań ma coś innego na myśli, ale kiedy trzyletni fascynant kobiecej anatomii zapytał, "ci jestem gucha, ci co" , to już mogłam jedynie dołączyć do publicznego rozbawienia się...
Wstyd, nie wstyd... Dziecko świat werbalizuje i cieszy się z nowych odkryć... Trochę się jednak zakłopotałam, chociaż nie tak bardzo jak właścicielka owych, w której przez dłuższą chwilę walczyły zawstydzenie i radość, ponieważ niedaleko grupka chłopców siedziała, a wiadomo: dobra reklama nie jest zła...
Drań zrobił furorę, właścicielka prawdopodobnie również. Kiedy jednak zdziwiony drań, któremu zwróciłam cichutko uwagę, że tak się nie robi odpowiedział, iż przecież on mówił do mnie tylko, przypomniało mi się...

... jak to moja współlokatorka z pokoju w akademiku każdego wieczora robiła dla swojego oblubieńca prawie-striptease w oknie... I jak to za nic sobie wytłumaczyć nie dawała, że oprócz jej wybranka widzi ją co najmniej połowa mieszkańców akademika na wprost naszego...

No cóż... świat dziecka i świat studenta jest jednak równie beztroski ;) klik

wtorek, 6 maja 2008

filozoficzna opowiastka z maila

    Pewien filozofujący profesor stanął pewnego dnia przed swymi studentami i położył przed sobą kilka przedmiotów. Kiedy zaczęły się zajęcia, wziął ogromny słój i wypełnił go po brzegi dużymi kamieniami. Gdy to zrobił, zapytał studentów, czy ich zdaniem słój jest pełny, oni zaś potwierdzili. Wtedy profesor wziął pudełko żwiru, wsypał do słoika i lekko potrząsnął. Żwir stoczył się w wolną przestrzeń między kamieniami. Profesor ponownie zapytał studentów, czy słoik jest pełny, a oni ze śmiechem przytaknęli. Profesor wziął zatem pudełko piasku i wsypał go, potrząsając słojem. W ten sposób piasek wypełnił pozostałą jeszcze wolną przestrzeń.
Profesor powiedział: słój jest jak Wasze życie...
Kamienie - to ważne rzeczy w życiu: rodzina, partner, dzieci, zdrowie. Gdyby nie było wszystkiego innego, Wasze życie i tak byłoby wypełnione. Żwir - to inne, mniej ważne rzeczy: mieszkanie, dom albo auto. Piasek natomiast symbolizuje całkiem drobne rzeczy w życiu, w tym ciężką pracę. Jeżeli jednak najpierw napełnicie słój piaskiem, nie będzie już w nim miejsca na żwir, a tym bardziej na kamienie... Tak jest też w życiu: jeśli poświęcicie całą energię na drobne rzeczy, nie będziecie jej mieli na rzeczy istotne. Reszta to piasek...

PS. dzięki :)

poniedziałek, 5 maja 2008

Pani jest...

    ... ostatnio rozproszona... A w chwili obecnej zaniepokojona nieco. Hm... nie! Skłamałam!!! Toż pani zaniepokojona jest bardzo poważnie...
Pani bowiem właśnie rozmyślała o tym i o owym i rozmowę pewną wiodła, pani przy tym caberneta sączyła sobie, głaszcząc nóżkę lampki owym wypełnionej... Pani chciała łyczek wysączyć i... no i się okazało, że zawartość wyparowała! No tak to się nie godzi!! Normalnie sauvignon rocznika pewnego ulega przemianie z cieczy w gaz... Hm... dzieją się jednak wokół mnie rzeczy niezwykłe... Ale o tym to akurat pani przekonała się wielokrotnie w ciągu dni ostatnich...
Pani sama nawet jakby się ulatniać zaczynała, a raczej wena pani... Pani dnia każdego trzyma drżącą rękę na lewym przycisku myszy, podczas gdy kursor ustawiony jest na poleceniu "kasuj blog". Ale nie... nie ten blog oczywiście. Inny taki. Taki, co to w nim pani więcej niż tu. Może nie ilościowo pani więcej w nim, ale poglądowo na pewno.
Pani jednak jest zbyt próżna, aby to uczynić. Pani o tym dobrze wie... Panią i to męczy...
I pani jakoś ostatnio taka nijaka. Widzi to osób kilka... A może więcej niż kilka, ale tylko podłota potrafi pani to zarzucić bez skrupułów. Jednak podłota jak i pani cynik i śmiałość ma, a pani szczerość u facetów ceni ogromnie.
I tak Wam pani tu pisze o tym i o owym, a myśli pani biegną albo szybciej, albo wiszą gdzieś ponad, albo stukot pani obcasów zagłuszają nawet tętno pani... i raczej cenzury bloga dla wszystkich i tych dorosłych również nie przechodzą.

Tak więc moi drodzy... pani jest. I to chyba informacja ważna. Ale czy pani jest sobą obecnie? Tego pani nie wie. Pani pisze, ale a sobie a muzom, a Wam...
Bo to chyba maj tak panią determinuje i rozum odbiera i wenę rozszczepia i na drobne rozmienia i... i pani na dodatek w tym z nóżką nic się z gazu w ciecz nie zmieniło... Normalny... maj...!! klik

kobieca intuicja...

    ... nie ma sobie równych. Podobno...
  
Wikipedia definiuje ją jako proces myślowy, który polega na bardzo szybkim dopasowaniu danej sytuacji do poznanych wcześniej szablonów i zależności. Jest to coś w rodzaju nagłego przebłysku myślowego, w którym dostrzegamy pewną myśl, będącą rozwiązaniem naszego problemu lub odpowiedzią na nurtujące nas pytanie. Jest procesem podświadomym, którego nie można kontrolować - można jedynie dopuszczać lub odrzucać podawane przez rozwiązania.

Często jednak mylona jest ona z przeczuciem o podłożu emocjonalnym...
I o tym wikipedia pisze również...

Wiem to... Wszystko to wiem... a jednak po raz setny w dniu dzisiejszym ową definicję czytam...
I nie wiem... Nie wiem, czy to moja intuicja, która nigdy mnie nie zmyliła jeszcze, czy to może moje emocje, które zawsze zbyt wielkie, zbyt oczywiste, zbyt szalone... zbyt śmiałe...

I nie wiem, czy to intuicja, czy emocje do pewnych wniosków mnie odsyłają... I czy faktycznie jestem świadoma swojej siły i swoich pragnień, swoich możliwości i swojej determinacji w niektórych sprawach...

niedziela, 4 maja 2008

rozmowy damsko-męskie...

    ... czyli małżeńskie, ale tym razem z sensacją w tle...

mężuś: patrz - mama w samych majtkach biega!
ja: bo właśnie się oglądam i zastanawiam, czy się odchudzać czas zacząć
mężuś: anorektyczek nie lubię!!!!!

No dobra! Tylko skąd on ma taką wiedzę o swoich preferencjach anorektyczek dotyczących? Hm... :)

sobota, 3 maja 2008

blondynką...

     ... nigdy nie byłam... Do czasu, aż się na blond przefarbowałam... Ponoć blond nawet do mnie pasował...
Hm... No i jak tu tego sobie teraz nie uświadomić, skoro od wczoraj ślubny co kilka minut wzdycha, żem blondynka? No ale jak tu nie być blondynką, skoro ma się trochę tych jasnych pasem na głowie, a poza tym się dostało nowy sprzęcior, który jakoś dziwnie się zachowuje i obsługa odbiega nieco od tego poprzedniego... No bo jak to tak bez kabelka i myszki i klawiatury osobno ogarnąć można tak od już?... No nie da się przecież, więc nie dziwne, że i ja na pomoc ślubnego co minut kilka wołać muszę...
Przydatny taki mąż czasem... I zmyślny - już wiem, dlaczego zakup zaplanował na długi weekend... Toż przecież rozsadziłabym mu głowę pytaniami przez telefon, albo bym sama dojść do ładu ze wszystkim próbowała.

czwartek, 1 maja 2008

... prawie o północy...

    ... można również rozmyślać... I sączyć ulubione, i wpatrywać się w czerwień tego, co ulubione... I czuć smak, który smakuje nieco inaczej.
I można rozmyślać. A te nocne rozmyślania prowadzą zazwyczaj do uogólnień dziwnych.
Chyba potrzebuję urlopu... Wcale nie musi być długi, słoneczny, nad morzem... Może być dwudniowy, domowy... Byle był w ciszy i spokoju...

... oddaliłam się od mojej ciszy i mojego spokoju... Zbyt dużo słów ostatnio i dźwięków, a nie ich potrzebuję...

burza...

    ... dzisiaj przeszła nad nami. Pierwsza majowa burza w tym roku, dająca przeźroczyste i lekkie powietrze. Takie, które chce się wciągać w siebie, delektując się jego zapachem i smakiem.
Taaak... burza to najpiękniejsze dla mnie wejście w maj. Oczyszcza i rozładowuje napięcie... Po nim może być już tylko pełnia przedsmaku feerii barw, zapachów i smaków, kuszących perspektywą upału i pozornego bezruchu... klik