niedziela, 11 marca 2012

Louise de Vilmorin

"Mężczyzna to mężczyzna. Ale przystojny mężczyzna to zupełnie coś innego."
Hm... mam kalendarz, który czasem takim cytatem rzuci.

środa, 7 marca 2012

hm... głównie o zmianach, skoro tytuł powinien być

    Czas płynie swoim rytmem i tylko niekiedy zadziwia mnie fakt, że to takie oczywiste. Naturalne. Naturalnie spodziewałam się płaczu, przebudzeń w środku nocy i strachu przed uczuciem zimna. I snów. A jest tak po prostu i dobrze, spokojnie. Dzień po pogrzebie zakwitł po raz pierwszy grudnik, na którego kwiaty babcia czekała odkąd zasadziła maleńką zaszczepkę kilka lat temu. Cieszyłam się z tego jak głupia. Czarownica z niej była prawdziwa. Niestety już czwarta z mojej rodziny, która mnie zostawiła. Ale pierwsza taka spokojna. I jak ja mam patrzeć inaczej na świat, kiedy we mnie płynie taka niepokora i zamiłowanie tego, co piękne w świecie i życiu? Obserwują mnie rodzice ze zdziwieniem. Oni też się innych reakcji spodziewali. Nie nadejdą. Jest dobrze. Wiem, że jest dobrze. Patrzę na drania i chociaż jeszcze kroi mi się serce, widzę w nim całą rodzinę i to daje mi kopa do życia. To w tym miejscu bowiem tkwi sekret naszej nieśmiertelności. Genetyka to niczym alchemia coś niezrozumiałego i fascynującego. Poprzez przekazywanie wartości można wydzielić złoto. Jakie ja wartości przekazuję? Co dzięki wyznawanemu przeze mnie systemowi zdoła on sam wydzielić w sobie i innych?
Mąż mój własny i osobisty jeszcze tego pamiętnego dnia chciał mi opis numeru telefonu z "Babcia" zmienić na "Dziadek". Nie zgodziłam się. Ilekroć dzwoni do mnie dziadek, wyświetla mi się napis "Babcia" i przez kilka ułamków sekund czuję radość. Nie potrafię tego wyjaśnić. To jakby telefon z zaświatów. Uczucie fantastyczne. I wcale nie czuję rozczarowania, gdy odbiorę. Przecież wiem, że usłyszę głos dziadka, który teraz stał się niebywale mobilny. Wiem również, że usłyszę sakramentalne stwierdzenie, że był na targu i znowu kupił jajka. Ostatnio tym sposobem uzbierałam w lodówce sztuk siedemdziesiąt. Nie... nie o to chodzi. Chodzi o to, że szukam w podświadomości jakiejś szczelinki, w którą mogłabym szepnąć kilka słów. Takich codziennych, oczywistych i prostych. Mam to szczęście, że akurat jej zdążyłam powiedzieć wszystko. Mówiłam to systematycznie i świadomie. Kocham cię babciu było tak naturalne i oczywiste, że teraz mogę być spokojna.
Bo w ogóle jestem spokojna. Chociaż w pracy znów przetoczyła się lawina, nie przyjęłam jej tym razem na klatę. Tym razem olałam ją w całości i jawnie. Kupiłam zieloną torbę wielkości koszyka i płaszcz wełniany z ogromnym futrzastym kołnierzem. Zmieniłam perfumy, a żakiety klasyczne odwiesiłam w niepamięci szafy nabywając same nietypowe. I jest mi z tym dobrze. Moi uczniowie na korepetycjach jedno po drugim w tym tygodniu zerkają na czerwień paznokci. Polubiłam. Nie mam pojęcia, jak mogłam do tej pory uważać to za głupotę. Kosmetyczka namówiła mnie na nowy masaż. Zapisałam się na kurs prawa jazdy. Nie... nie przerażam się. Zmieniam. Często patrzę na zegar. Mam ich dużo w swoim otoczeniu. I za każdym razem stwierdzam, że czas zwolnił. Mam go jakby więcej. A  długość dnia wpływa na moją korzyść. Zbliża się czas letni, który jest zgodny z moim zegarem biologicznym. Yerba mate dodaje mi chęci do picia jej w jeszcze większych ilościach. Jest dobrze. Jest lekko. Jakby ktoś mi pomagał żyć dalej i przejął na siebie znaczącą część tego, co męczące. A może to nadmiar yerby. Faktycznie... znika z puszki w tempie dorównującym jedynie ilości przerzuconych przeze mnie kartek w książkach, które znowu pochłaniam i znowu mam na nie czas. Tak... teraz to ja nie wiem skąd mam dużo czasu. Dziwne. klik