piątek, 5 października 2012

Wygibasy, czyli bezsensowna paplanina przy płatkach...

    Piątek nastał o tylko sobie właściwej porze, która kompletnie mnie nie obowiązuje. Czas przestał bowiem stanowić dla mnie problem dokładnie wtedy, kiedy stwierdziłam, że muszę zaprzestać patrzenia na zegarek i po prostu wykonywać kolejne obowiązki, bo w przeciwnym razie oszaleję. Jakoś tak łatwiej, mniej się spieszę, mam więcej oddechów pomiędzy jednym a drugim. Ci, którzy mają za mnie weryfikować owe między i owo jednym i drugim mają jedynie dawać sygnał bez zagłębiania się w szczegóły. Wstaję rano, biorę prysznic, zaparzam kawę z ogromną ilością mleka i siadam na balkonie, aby dziwić się, że w czerwcu w tym momencie mojego jestestwa było już dawno po wschodzie słońca, a w sierpniu właśnie ów się zaczynał. Trudno. Skoro słońce jeszcze jest na drugiej półkuli, patrzę na to, co widać w myśl zasady, że jak się nie ma, co się lubi etc. A potem to już taki codzienno - prywatny standard. Gdzieś pomiędzy oglądaniem przeze mnie (bez)wschodu a płatkami owsianymi w pracy są jeszcze makijaż, wybór butów, żakietu, korali i droga poprzez puszczę. Ostatnio sarny gromadnie wylegają na trasę. Rano zaczyna się unosić mgła i wszystko wygląda prześlicznie. Drzewa są barwne do granic zdrowego rozsądku. A niektóre to nawet graniczą z granicą szaleństwa. Piękne. Taką jesień lubię. Taką, czyli kolorową i słoneczną, szeleszczącą i ciepłą. W ubiegłą sobotę byłam na zlocie motocyklistów. Pogoda przepiękna, motocykle piękne, muzyka obłędna, motocykliści bezbłędni. Wśród nich spotkałam jednego z trenerów ze szkoły. Zaskoczeni byliśmy na równi. Ja dodatkowo faktem, że mogłam tych machin dotknąć, a co odważniejsi (chociaż wszyscy na motorach z zasady powinni być odważni) proponowali, abym je spróbowała zmasakrować usiłując jeździć. Okazało się jednak, że mam jakieś resztki zdrowego rozsądku w sobie i z propozycji nie skorzystałam. Ku swojemu zaskoczeniu. Taak... tu muszę przyznać, że zaskoczyłam samą siebie. Ba! zaskoczyłam nawet męża mojego własnego i osobistego. Za to drań nas nie zaskoczył ilością energii w sobie i korzystając z pięknej pogody wyszalał się za wszystkie czasy. Prawdopodobnie zdjęcia umieszczę na jego blogu. Prawdopodobnie zrobię to wtedy, gdy zasiądę z ulubionym na sofie i zapadnę w nicnierobienie. Prawdopodobnie nastanie to w bliżej niewiadomym mi obecnie dniu. Jutro bowiem po treningu dziecka mojego jadę do puszczy tylko po to, aby przejść dystans jakiś 8 km. Zapowiadają deszcz. Fajnie. Czemu niby to miałabym mieć łatwo i szczególne względy? Hm... a jednak by się przydały...
Za to wczoraj na tenisie bez szczególnych względów i bez nawet jakichkolwiek względów, a w dodatku w rozwiązanym bucie drań dał istny popis. Podoba mi się to moje dziecko coraz bardziej. A najbardziej podoba mi się to, że robi coś co lubi i widać efekty jego wysiłku. Po kim on ma takie zacięcie do wygranej to ja nie mam pojęcia. Taaak... Płatki zjedzone, muzyczka w tle, przede mną dwie godziny pracy i szybka jazda na basen do drania, który będzie się pluskał pływając, sauna dla mnie, spacer, zakupy i piątkowy wieczór. Ha! zapomniałam, że na dzisiaj mam tak miłe plany i kompletny brak obiadu oraz pomysłu na owy. Najwyżej będziemy żyć miłością. klik 

PS (do klik). Że mam bzika na punkcie Maleńczuka wiecie. No kto inny by wiedział jeśli nie Wy? No tak. Uwielbiam jego głos. Ha! w sumie to poniekąd jego uwielbiam. Ale zdecydowanie ten głos mógłby mnie nie tylko budzić, ale i szeptać, co jeszcze przede mną. A przede mną niestety sterta dokumentów. Ha... dulunga!