piątek, 6 czerwca 2014

radio i załatwianie prysznica, czyli sprawozdanie z całego tygodnia

    Piwonie dumnie pysznią się w wielkim wazonie. Jak co roku... Tak, wtorek był miłym dniem, pełnym pośpiechu i jednocześnie chwilą zatrzymania się między wymiarami. Inaczej nie mogło być. Znowu między trybami machiny przeskoczyłam nienaruszenie. Czyli magicznie i nostalgicznie zaczęłam, a tak nie lubię. Faceta ocenia się ponoć nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy. A kobietę? No właśnie... niebezpiecznie zatem kończyć, ale niebezpiecznie i zaczynać... Zaczęła ze mną fryzjerka, która w absolutnie dobrej wierze i przy totalnie wspaniałej rozmowie obcięła mi włosy niemalże tak, jak miałam jeszcze cztery lata temu. Znaczy prawie na zapałkę z tyłu, z przodu widać co prawda, że włosy mam, ale trzeba się przyjrzeć. W poniedziałek. To tak na dobry początek tygodnia. Fryzura ładna, ale po co przez cztery lata wyrównywałam i zapuszczałam się? A może to znak, że życie zrobiło mi psikusa i cofa o lat kilka? Prawdę mówiąc nie żałowałabym. Tak więc w poniedziałek fryzjerka, we wtorek piwonie, we środę drań z drużyną i trenerem na meczu reprezentacji z Bośnią i Hercegowiną, więc my mieliśmy kolejny maraton "Bitwy o Tron", w czwartek, czyli wczoraj... wczoraj pośpiech i jakoś tak inaczej niż zwykle, czyli znowu z podtekstem, a dzisiaj truskawki, droga nie przez puszczę i może nawet lekkie poczucie braku owej. Jutro dranisko ma turniej. Znowu ogólnopolski. My najpierw na turniej, potem na wesele. Jest galimatias, jest ryzyko. Jest ryzyko, jest zabawa. Jest galimatias, ryzyko, zabawa, są my.
- Dzeń dobry. Nazywam się takitak. Przepraszam, że Panu przeszkadzam, ale mam pytanie. I z góry przepraszam, że je zadam.
- Eeeeeeee
- Tak więc mam pytanie i przepraszam, jeszcze raz, bo Pan jest trenerem i organizatorem turnieju, zatem dzwonię do Pana, ponieważ trener mojego dziecka nie potrafił mi odpowiedzieć....
- Taaak yyyyyyy.... eeeeeee....
- Widziałam zdjęcia na stronie i widzę, że boisko jest piękne i że są budynki, ale - bardzo przepraszam - jak u Państwa z kwestią sanitarną?
- Że co proszę?
- A bo widzi Pan, dziecko ma turniej i musi się stawić na miejscu na godzinę 8:00. Z drużyną się stawi. Ale my mamy  ponad 100 km do Państwa i my razem z dzieckiem będziemy na tym turnieju, ale potem mamy ślub i wesele. Nie nasze. My już mieliśmy. Ale w rodzinie.
- A co ma turniej do wesela?
- Bo proszę Pana, ja to chcę się u Państwa na to wesele przygotować i dlatego dzwonię z pytaniem, czy są prysznice i czy będę mogła z nich skorzystać.
- Eeeeeeeeeee
- Czyli jak proszę Pana?
- To jeszcze raz niech pani tłumaczy, bo ja niewiele zrozumiałem.
- W sobotę organizujecie turniej.
- Tak.
- Dla rocznika 2005.
- Tak.
- Rodzice mogą przyjechać.
- Tak.
- Są toalety i szatnie w budynkach?
- Tak.
- Budynki z szatniami i toaletami będą udostępnione zawodnikom?
- Tak.
- Jeśli ktoś z rodziców zawodnika poprosi w drodze wyjątku o udostępnienie prysznica ze wzgledu na to, że po turnieju jedzie na wesele i musi wyglądać, to jesteście Państwo tak mili i udostępnicie ten prysznic?
- Tak.
- Zrozumiał Pan pytanie?
- Tak.
- Bo Pan dziwnie odpowiada.
- Bo mnie pani zszokowała.
- Mogę?
- Może pani. Rano termę włączymy.
- Ratuje mi Pan życie!
- Eeeeeeeeeee
- Nie żartuję.
- Proszę tylko zaraz po przyjeździe zgłosić się do nas. Udostępnimy jeden z pokojów dla sędziów i łazienkę.
- Eeeeeeeeeee
- A gdzie to wesele?
- Ślub tuitu, wesele tamatam.
- Wytłumaczę jak dojechać. Łatwo przegapić zakręt jadąc od naszej strony.
- Jest Pan bardzo pomocny.
-  Staram się, jak mogę. Rzeczy też może pani od razu zostawić w pokoju i proszę się nie martwić.
- Eeeeeeeeeee
- W sumie ma pani rację, 10 godzin przed imprezą to niemałe wyzwanie.
- Tak.
- A niech pani jeszcze raz powie, skąd przyjeżdżają chłopaki?
- Z powiatowego.
- A! Byłem dzisiaj tam. Rozmawiałem z trenerem.
- Eeeeeeeee
- To do zobaczenia.
- Podać Panu jeszcze raz nazwisko?
- Nie. Tej rozmowy nie zapomnę i głos też poznam.
- Muszę dodawać, że jestem blondyynką?
- Nawet przez chwilę nie miałem wątpliwości.
Świadkowie tej rozmowy leżeli na biurkach. Trener drania nie uwierzył, że byłam w stanie załatwić sobie łazienkę. Mąż mój własny i osobisty stwierdził, że przebierze się na stacji benzynowej i mam za bardzo nie demonstrować, że jesteśmy razem. A ja ma spokojne myśli. Taaak... na miejscu naszykuję się i bez problemu przebiorę.
Ale z wesela musimy ciut wcześniej wrócić, ponieważ drań śpiący jutro u najszczęśliwszej ma półfinały Talentiady w niedzielę. Półfinały organizuje powiatowe. Finały będą w Poznaniu.
Zakwalifikowały się wszystkie trzy grupy wystawione przez trenera tenisa. Natomiast tydzień temu podczas zawodów dranisko dało popis istny. Jestem coraz bardziej nim zachwycona. Poprawił swój czas w spranościówkach, dał sobie wspaniale radę w grach drużynowych, paratenisowe rozwalił niemalże, a w tenisie był... no był po prostu bardzo dobry. Rozbroił na koniec sędziów, kiedy to wiedząc, że już ma wygraną w kieszeni zaczął odbijać wszystko i dość ryzykownie, a przy okazji drąc się na cały regulator "jestem Janowicz".
To tak w telegraficznym skrócie.
A poza tym? A poza tym to sama nie wiem. Coś się wkradło i siedzi w głębi duszy niby niezauważenie, a jednak wyczuwalnie jedną ze słabych co prawda ale jednak emocji. Coś... I tak jakoś dzisiaj w drodze powrotnej radio natchnęło na wspominki. I mnie tak jakoś to coś lekko zaczęło uwierać.  Hm... klik


PS.
Na poważnie:

Na Janowicza: