W biały dzień upadł człowiek na ulicy.
Chudy był, blady był, mowić chcial.
Nikt go nie słuchal, bo każdy się bał.
Bo ludzie dziś, to strachu niewolnicy.
Wyciągnął rękę, chcial o pomoc prosić.
Ludzie patrzyli i dalej szli,
źli na świat i na siebie też źli,
że taki widok muszą często znosić.
A on, ten chudy, blady, co mówić chcial
z uporem patrzyl na ludzi tłum.
Miał w oczach łzy a w uszach swych szum,
żalował, że sam dla ludzi serce miał.
Ludzie nie patrząc odeszli przed siebie.
On też odszedł, ale gdzie indziej.
Tam już spokój miał i pewność miał,
że w piekle będzie bez ludzi jak w niebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz