poniedziałek, 23 lipca 2012

co to jes kaloria?

- Wiesz co to jest kaloria? - zabrzmiał prawie poważnie głos sekretarki po drugiej stronie telefonu, którego dźwięk wyrwał mnie z transu myślowego dotyczącego niezwykle ważnych wydarzeń. A ponieważ siedziałam zakopana w dokumentacji i jej pochodnych, które sama tworzyłam, zatraciłam granicę poczucia humoru. A może nie zatraciłam, tylko już podświadomie mam zakodowane, że oficjalny telefon od sekretarki wróży niezwykle ważne następstwa. W takich okolicznościach nie było nawet sensu sensownie odpowiadać i silić się na rzekome znawstwo wartości energetycznych etc., więc mając nadzieję, że może to jakiś słowny żart wyraziłam swój brak wiedzy i nieznajomość tego zakamarka leksyki polskiej. Jakoś nie-żartem mi się to odruchowo nie wydało... Chichot w słuchawce nie pojawił się. I kiedy już zaczęłam się zastanawiać, czy aby ktoś z góry nie potrzebuje nagłej pomocy słownikowej, za jaką robię, sekretarka arcy poważnym tonem poinformowała mnie, że kaloria, to taka mała, wredna istotka mieszkająca w szafie, zwężająca w nocy ubrania.
Ha! i to jest myśl! A zarazem sygnał, że najwyższy czas na urlop. Jeszcze miesiąc temu samo pytanie by mnie rozbawiło.

niedziela, 15 lipca 2012

kocioł z wiśniami

    W pracy mam kocioł, a raczej dwa kotły. Mieszam w nich fachowo i z chęcią. Kocham swoją pracę. Pisałam już? Hm... pisałam. Pisałam wiele razy, że mam jej dużo, że nie wyrabiam, że nauczyłam się, że wybuchnę, że wybuchłam, że mój zespół, że zespołowi, że... uwielbiam robić to, co robię i jestem przekonana, że dwa lata temu podjęłam decyzję optymalną w danej chwili, która pozwoliła mi rozwinąć skrzydła. Chociaż czasem tak po cichutku, kiedy mogę zatopić się w fotelu przepastnym swojego pokoju ze stale wzrastającą ilością kwiatów, kiedy uda mi się w całym zgiełku redakcyjnym włączyć Madame Butterfly, zastanawiam się, jak straszliwie odległe są momenty, kiedy obcasami stukałam po szkolnych korytarzach, które przebiegałam szybko, stanowczo, z dziennikiem i stertą książek. Teraz też staję czasem przed uczniami i uczę. Uczę kultury słowa, uczę wiedzy o kulturze, uczę redakcji tekstu. Uczę się też sama siebie uczyć życia, bo tego mi nigdy dość. I to mi wystarcza. Spełniam się w tych krótkich chwilach i w tych chwilach, które trwają. W tych, które rejestrują mnie tym bardziej. Ostatnio miałam propozycję powrotu do szkoły. Zapadłam się w fotel, włączyłam ostatni program, w białej filiżance parzyła się yerba mate, a ja dziwiłam się samej sobie, jak łatwo mi tę propozycję odrzucić. Bez zastanowienia. Teraz. Jeszcze wielu rzeczy muszę się nauczyć. Jeszcze kilka nauk, jeszcze kilka lat, jeszcze kilka sukcesów i wtedy. Na moich warunkach.
Wąska ścieżka poprzez puszczę jest coraz krótsza, a puszcza coraz bardziej moja. Moje życie coraz bardziej oczywiste, a mój drań coraz większy. Mąż mój własny i osobisty coraz bardziej pewny, że to początek zmian we mnie. A ja? A ja patrzę i podziwiam. Świat. Życie. Wszystko. Powolutku wracam do pisania. Ale teraz nie mam jeszcze sposobu na opisanie świata wokół. Czasy, kiedy naiwnie patrzyłam z dwulatkiem na reku na otaczającą mnie rzeczywistość kazały mi dorosnąć. Szkolne korytarze i zapach biblioteki zostały w tyle. Jak opisać rzeczywistość obecną bez podawania osób i miejsc? Jak zawrzeć w słowach więcej godzin na dobę, niż mieści je zwyczajny zegar? Szukam sposobu. I znajdę. A dzisiaj sączę ulubione. I jem wiśnie. Zadziwiająco słodkie są w tym roku. klik

środa, 11 lipca 2012

Something`s Gotten Hold Of My Heart...

... i trzyma. Jakoś tak. Jesteśmy już po remoncie i po przeprowadzce. Jesteśmy jakby bardziej szczęśliwi i wreszcie na swoim miejscu. Karma. Tak. Nie ma innego wytłumaczenia. I spokój moich dziadków oraz odrobina wiary w to, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Ścięłam na krótko włosy. A ich kolor stał się wreszcie w pełni platynowym blondem. Ponoć schudłam. Ponoć stałam się zołzą. Zastanawiałam się po wielokroć, jak to wszystko się ułoży, a wszystko tak po prostu samo się stało. W niedzielę prowadziłam jedną z ważniejszych w regionie imprez. Poszło lepiej niż przypuszczałam. Blond robi swoje, a faceci są przewidywalni. Przestałam pisać, wiem. Jakoś tak. Może dorosłam? Może... sama nie wiem. Jakoś tak. Jest dobrze i tak zwyczajnie. Wracam powolutku do pewnych przyzwyczajeń. Weryfikuję je jednak skrupulatnie. Czasem wiwisekcja własna musi się stać. Moja się właśnie staje. I ja się staję. Zołzą. Ale w blondzie i bez widocznej na zewnątrz żałoby. klik